Gdybym relacje z wczorajszego Marszu Niepodległości oglądała tylko w mainstreamowych mediach, z pewnością z przerażeniem doszłabym do wniosku, że idea, jaka przyświecała organizatorom, całkowicie zawiodła. Że stało się dokładnie tak, jak w pisanym przez „Wyborczą” od kilkunastu tygodni scenariuszu.  


Ale byłam na Marszu Niepodległości. Od samego jego początku, aż do haniebnego zmuszenia do rozwiązania przez policję jeszcze w trakcie przemówień posłów i członków honorowego komitetu. Byłam, i choć mam poczucie tego, że jedną relacją trudno będzie przebić się przez kordon kłamstw, jakie od wczoraj produkują "obiektywne" media, to mam poczucie obowiązku napisania, jak było.


Już od godziny 14 na placu Konstytucji zaczęli zbierać się uczestnicy patriotycznej manifestacji. Z biało-czerwonymi flagami, transparentami, które posłusznie przychodzili zatwierdzać w grupie porządkowej. Było wielu kombatantów, rodzin z maluchami w dzielnie pchanych przed siebie wózeczkach. Od początku dało się wyczuć niezwykłą, podniosłą atmosferę.


Ale przecież „organ dumnie prężący się na salonami lewicy” i usłużna, jak zwykle POlicja, nie mogły dopuścić do spokojnego przejścia manifestacji. Machina nienawiści i agresji rozkręcona przez „Wyborczą” dała o sobie znać. Najpierw, ściągnięte przez polskich „antyfaszystów” lewackie grupy z Niemiec poturbowały członków grup rekonstrukcyjnych i zwykłych przechodniów, a potem azyl znalazły w lokalu „Krytyki Politycznej”.


Jeszcze przed południem, na ulicy Marszałkowskiej na wysokości ulicy Hożej, zaczęło zbierać się Porozumienie 11 listopada i uczestnicy Kolorowej Niepodległej. Do godziny 15, czyli planowanego startu Marszu, udało im się zablokować Marszałkowską na całej szerokości ulicy. - Kolorowa wygrała! Nad Polską w zimę wzeszła tęcza! Na Marszałkowskiej zebrało się kilka tysięcy ludzi, dla których tęcza i biało-czerwony pasują do siebie, a właściwym tłem dla naszego godła są roześmiane buzie – czytam dziś w oświadczeniu „Krytyki Politycznej”.

 

Czy aby na pewno? Fakt, że nie przeszliśmy Marszałkowską wcale nie oznacza, że Antifa pokrzyżowała nam plany. Organizatorzy Marszu mieli w zanadrzu kilka ewentualnych tras i po prostu wybrali  inną opcję.


- Marsz Niepodległości przeszedł. Czy wygrał? Jeśli celem było upodobnienie się do szarańczy, to udało się. Patrząc na przystanki autobusowe i spalone wozy telewizji na placu Konstytucji, Wilczej, Marszałkowskiej i placu Na Rozdrożu nie można mieć wątpliwości, jakie owoce rodzi patriotyzm polskich narodowców. Zepsute. Nie tylko "lotne brygady" skrajnych prawicowych bojówek, ale i zwarta kolumna masakrowała wszystko na swojej drodze. Polska narodowców to pobojowisko – z nieskrywaną butą podsumowuje „Krytyka”.


Trzeba jednak na samym początku postawić sprawę jasno – wczorajszy Marsz Niepodległości niestety stał się okazją do dwóch, jakże dalekich sobie, manifestacji. Z jednej strony Marsz Niepodległości, na który przyszło wielu młodych ludzi, rodziny z dziećmi, szeroki komitet poparcia, grupy rekonstrukcyjne, także kibice. I marsz, nazwijmy go umownie, zadymiarzy i prowokatorów, którzy przyszli na pl. Konstytucji, jak na typową ustawkę. Hordy barbarzyńców w kominiarkach i pseudokiboli, którzy najzwyczajniej w świecie skorzystali z, i tak napiętej atmosfery, jaką panowała wokół Marszu.

 

Zaczęło się już na pl. Konstytucji, chwilę przed oficjalnym rozpoczęciem Marszu, który formował się  przy MDM. Od strony północnej placu, gdzie szczelny kordon policji odgradzał uczestników patriotycznej manifestacji od Antify, można było zaobserwować nagłe poruszenie w tłumie. Między grupą chuliganów a policjantami doszło do niebezpiecznych starć. Chwilę potem, media podały (nieprawdziwą!) informację, że Marsz Niepodległości został zdelegalizowany. W tym samym czasie, czoło pochodu było już na wysokości Metra Politechnika, zmierzając w kierunku pomnika Jazdy Polskiej, gdzie po odśpiewaniu hymnu narodowego oficjalnie rozpoczął się przemarsz w kierunku placu na Rozdrożu.


W trakcie pochodu dochodziły nas informacje o zatrzymanych na placu Konstytucji uczestnikach marszu. Warto jednak podkreślić, że z Marszem Niepodległości te osoby nie miały wiele wspólnego – zostały na „polu walki” z policją z własnej woli i własnym działaniem prowokując interwencję funkcjonariuszy.


Organizatorzy Marszu w oficjalnym komunikacie jednoznacznie odcinają  się od prowokatorów i zadymiarzy, którzy przyszli na punkt startowy Marszu, tylko po to, żeby urządzić tam zadymę. – Niestety, doszło do karygodnych zachowań grup chuliganów i prowokatorów. Organizatorzy Marszu Niepodległości zdecydowanie potępiają bandyckie zachowania, do jakich doszło w Warszawie dzisiejszego dnia. Potępiamy ekstremistów, którzy ścierali się z policją na Nowym Świecie, placu Konstytucji i innych punktach stolicy. Zdecydowanie potępiamy jakąkolwiek przemoc jako środek wyrażania poglądów, niezależnie od tego pod jakimi hasłami byłyby głoszone.
 

Tak mniej więcej wyglądają medialne przekazy nt. Marszu Niepodległości

- Warto podkreślić, że podczas oficjalnego trwania Marszu i jego pochodu w kierunku pomnika Romana Dmowskiego nie doszło do żadnego incydentu. To tym bardziej godne uwagi, że w trakcie przemarszu mogliśmy liczyć tylko na samych siebie i własne grupy porządkowe. Na trasie nie było z nami ani jednego policjanta – podkreśla w rozmowie z portalem Fronda.pl Witold Tumanowicz, szef warszawskiej Młodzieży Wszechpolskiej, jeden z organizatorów Marszu. Mimo licznych zapewnień policji, że w dniu 11 listopada funkcjonariusze zrobią wszystko, żeby ochronić patriotyczną  manifestację i umożliwić jej bezpieczne przejście, na trasie przemarszu nie było ANI JEDNEGO funkcjonariusza policji. Grupę, maksymalnie trzydziestu policjantów minęliśmy na wysokości Kancelarii Premiera, ale nie ma co ukrywać, że to nie uczestników Marszu pilnowali, ale Donalda Tuska. - Jednocześnie wyrażamy swoje oburzenie, z powodu faktu niezabezpieczenia trasy przemarszu przez siły policyjne. Należy podkreślić, że w kolumnie marszowej, która opuściła pl. Konstytucji przed godziną 15.00, nie dochodziło do żadnych ekscesów. Wokół kolumny, powtórzmy, w żaden sposób niezabezpieczonej przez siły porządkowe, operowały grupy prowokatorów, które doprowadziły do starć z policją na placu na Rozdrożu – czytamy w oświadczeniu organizatorów.


Takie, a nie inne zachowanie policji, świadczy tylko o tym, że stała się narzędziem prowokacji. Funkcjonariusze pojawiali się wczoraj tylko i wyłącznie w miejscach, gdzie dochodziło do największych zadym, by zaraz potem się z nich wycofać (vide: wóz transmisyjny TVN). Dziwi też fakt, że takie hordy uzbrojonych po zęby policjantow kompletnie nie potrafiły sobie poradzić z, maksymalnie, kilkuset osobową grupą chuliganów, którzy doszczętnie zdewastowali wozy policyjne na przykład wzdłuż ulicy Koszykowej.


Zachowanie policji w dniu 11 listopada wyglądało jak chaotyczna, zupełnie nieprzemyślana akcja. Dziwi również haniebne wymuszenie przez policję przerwania marszu, w momencie kiedy pod pomnikiem Dmowskiego trwały jeszcze przemówienia. – Zostałem powiadomiony przez policjantów o konsekwencjach pozostania na pl. Na Rozdrożu, dlatego, aby tego uniknąć, podjąłem decyzję o rozwiązaniu manifestacji. Ale to my samy, organizatorzy to zrobiliśmy. Nieprawdą jest, że policja, czy ratusz rozwiązały Marsz – mówi "Frondzie" Witold Tumanowicz.

 

Porażający jest jeszcze idiotyzm, bo trudno to nazwać inaczej, władz Warszawy. Plac Konstytucji wygląda jak wojenne pobojowisko, powyrywane ławki, chodniki, donice, zdemolowane auta i przystanki. Bynajmniej, żadną miarą nie chcę bronić chuligańskich zachowań, ale tego wszystkiego można było uniknąć. Bo, za przeproszeniem, co za idiota pozwala na to, by w jednym i tym samym miejscu i czasie spotkały się dwie, skrajnie negatywnie nastawione do siebie manifestacje? Trzeba kompletnie nie mieć rozumu, żeby nie przewidzieć, że to się źle skończy. Marek Pyza zwraca uwagę również na bezmyślność policjantów. - Dlaczego policja musiała tak bardzo zamanifestować swoją obecność? Dowodzący akcją oficerowie doskonale wiedzieli, z kim mają do czynienia i jak może się skończyć postawienie przed grupą chuliganów kordonu z tarczami i gazem. Nie bez powodu już wiele lat temu na meczach piłkarskich zrezygnowano z obecności policji. Zastąpili ich pracownicy agencji ochrony bądź tzw. stewardzi – uważa Pyza.


Jego zdaniem, policjanci wykazali się jeszcze raz bezmyślnością, kiedy sytuacja na pl. Konstytucji wymknęła się spod kontroli a oni zwrócili się do Ratusza w wnioskiem o delegalizację Marszu. - Na własną bezradność zareagowała w najbardziej absurdalny sposób. Władze Warszawy do tego wniosku się przychyliły, informacja o nielegalności zgromadzenia szybko rozeszła się po ulicach, więc agresja – zgodnie z logiką – wzrosła – komentuje Marek Pyza.

 

„Wyborcza” wiwatuje. Udało jej się doprowadzić do prowokacji, a jednocześnie umyć od niej ręce. To m.in. Seweryn Blumsztajn, który pod pozorem skruchy i troski o bezpieczeństwo wzywał kilka dni temu do pokojowych manifestacji, odpowiada za to, do czego doszło wczoraj. Ale nawet wcześniejsi zwolennicy Marszu zdają się ulegać propagandzie przegranej. - Przegraliśmy. Idea Marszu Niepodległości została skompromitowana. A wszystko za sprawą grupy zwyczajnych chuliganów, którzy nie potrafili uszanować Święta Niepodległości, a z patriotyzmem nie mieli nic wspólnego – czytam w komentarzu Tomasza Terlikowskiego. - To wszystko składa się na naszą klęskę. Klęskę dobrej idei Marszu Niepodległości – konstatuje Terlikowski.

 

Czy doprawdy przegraliśmy, drogi Tomku? Jak długo Cię znam, tak wiem, że daleki jesteś od generalizowania i formułowania opinii o całości na podstawie oceny partykularnych zdarzeń. Dlatego, apeluję o roztropność i zdrowy rozsądek także w tej materii. Nie jestem ślepym obrońcą Marszu, wiem, że organizatorzy prawdopodobnie mogli jeszcze bardziej się postarać, byśmy wczoraj nie oglądali tych wszystkich dramatycznych scen. Ale przecież ci chuligani stanowili de facto niewielkie procent uczestników Marszu. Ba, nawet nie procent uczestników! Ich z nami nie było! Oni zwyczajnie wykorzystali sytuację, żeby przyjść i tłuc się z policją.


- Nie może być zgody na nazywanie wszystkich tych, którzy maszerowali dziś ulicami Warszawy bandytami, czy „brunatną Polską”, na co pozwoliły sobie „Wydarzenia” Polsatu. Nie może być zgody na mówienie, że to „uczestnicy marszu zaatakowali policję” (Onet). Nie można też zapominać o tym, co działo się w południe na Nowym Świecie (strona główna gazeta.pl – żadnej wzmianki na ten temat) – punktuje Marek Pyza.


Nie może być też zgody na uleganie propagandzie mediów, które od wczoraj epatują jedynie obrazkami z zadym, nie pokazując w ogóle spokojnego i godnego przemarszu kilkunastu tysięcy osób! Próbowano nam przerwać, mówiono "no pasaran", ale wygraliśmy. I chociaż jest to gorzki smak wygranej, bo w głowie wciąż rezonują wczorajsze makabryczne sceny, to „jeszcze Polska nie zginęła…”.


Marta Brzezińska 

 

fot. Michał Bogdan

/

/

/

/

/

/

/