– Moje wydawnictwo na aferze taśmowej i sprawie Durczoka straciło 15 mln zł przychodów reklamowych. Tak agresywne dziennikarstwo powoduje, że reklamodawca woli się odsunąć – powiedział Michał Lisiecki, właściciel tygodników „Wprost” i „Do Rzeczy”. Biznesmen powiedział „Super Expressowi”, że wprawdzie głośne sprawy powodowały nagły wzrost czytelnictwa, ale w skali roku zysku nie było.

Lisiecki twierdzi, że zwolnienie Sylwestra Latkowskiego z funkcji redaktora naczelnego po miało podłoże „wyłącznie ekonomiczne”. Kiedy Latkowski pełnił swoją funkcję wyszło na jaw, że miał w przeszłości związki ze światem przestępczym. Zwolnienie nastąpiło zaś krótko po publikacji artykułów oskarżających Kamila Durczoka m.in. o molestowanie dziennikarek TVN. Durczok procesuje się dziś z "Wprost"

Lisiecki wspomniał też swoją współpracę z Tomaszem Lisem, który przez pewien czas kierował tygodnikiem. Biznesmen mówi, że zawiódł się na nim.

- Kiedy zaczął tworzyć swój biznes, przestał być wyłącznie naczelnym. Nie poszło o portal. Pomijam to, że robił to u mnie w redakcji, za co się nie rozliczył. Tomek ubrał się jednak w garnitur i poszedł sprzedawać reklamy do swojego portalu do firm, o których pisaliśmy – podkreślił.

Lisiecki chwalił za to współpracę z nowym redaktorem naczelnym Tomaszem Wróblewskim.

– Tomek to niebywały fachowiec. Znałem go wcześniej. Doradzał mi m.in. we wprowadzaniu Bloomberg Businessweek na Polskę. Jest to naczelny, z którym pracuje mi się najlepiej, który zna rynek prasy światowej – ocenił Lisiecki. Dodał, że dziennikarze muszą patrzeć władzy na ręce i niezależnie od tego, jaki będzie przyszły rząd, a „Wprost” i „Do Rzeczy” będą to robić.

- Politycy to nasi, obywateli, pracownicy i musimy ich rozliczać z tego, co robią, mówią i z kwestii obyczajowych – stwierdził wydawca.

KJ/Telewizjarepblika.pl