Czy gdyby rząd ustąpił opozycji w sprawie reformy sądownictwa, nastałyby czasy wiecznego pokoju i szczęśliwości, nie byłoby już wojen i kłopotów? Nic podobnego.

"Gazeta Wyborcza" jako jedno z najbardziej wrogich obecnej władzy mediów od dawna przekonuje, że w związku z proponowaną przez PiS reformą wymiaru sprawiedliwości mamy do czynienia z zamachem stanu, drogą do dyktatury i ogólną apokalipsą. Jednocześnie redaktorzy z Czerskiej żywo przekonują, by wszyscy niezależnie od rasy, koloru włosów i wyznawanych poglądów przyłączyli się do walki o wolność, demokrację i sądy. Bo przecież od tego "zależy los nas wszystkich".

Czy to jednak oznacza, że kiedy od władzy odsunięty zostanie PiS, a widmo "kaczyzmu" zniknie znad Polski, która na nowo będzie mogła pogrążyć się w hołdowaniu "ideałom III RP", wszystko będzie piękne i wspaniałe? Nastapi zgoda i szczęśliwość? Nic bardziej mylnego, o czym wprost piszą sami żurnaliści "Wyborczej".

"Nieważne, czy jesteś lewak, czy konserwatysta, neoliberał czy socjalista, mnich czy żołnierz, stary czy młody... Ważne, czy chcesz żyć we własnym kraju, którego nikt ci nie ukradł, gdzie masz prawo dowodzić swoich racji, brać za nie odpowiedzialność i czuć się z tym bezpiecznie" - nawołuje w swoim felietonie opublikowanym na łamach "Wyborczej" Łukasz Grzymisławski. Jednak już chwilę później doddaje:

"To nie jest wygórowany postulat: najpierw doprowadźmy wspólnie do przywrócenia konstytucyjnego porządku, a dopiero nazajutrz rzućmy się sobie do gardeł, by forsować swoje słuszne poglądy na wszystko".

W tych słowach zawarta jest istota rzeczy - nawet jeśli dziś pójdziecie z nami obalić PiS, my jutro obalimy Was, albowiem racja była i jest po naszej stronie. Takie przesłanie "elit" wybija z apeli o walkę o "wolne sądy".

jr