Roman Polański już trzykrotnie otrzymał Cezara: w 1980 roku za film "Tess", w 2003 roku za "Pianistę" i w 2011 za "Autora widmo". Teraz odebrał po raz kolejny statuetkę, na którę artysta zapracował chyba nawet bardziej niż w przesłości. „Rzeź" Polańskiego to adaptacja sztuki "Bóg mordu" francuskiej autorki Yasminy Rezy. Polański od dekady jest na artystycznej fali i każdy jego film jest majstersztykiem. Po słabszym okresie w latach 90-tych, jeden z najwybitniejszych reżyserów XX wieku wrócił na szczyt „Pianistą”. Następnie ten przepełniony demonami twórca rzucił się w wir pracy nad kolejnymi dziełami. Dwa ostatnie należą do jego największych osiągnięć i można je porować z „Dzieckiem Rosemary” czy „Chinatown”. Schodzący z polskich kin i nagrodzony film „Rzeź” to wielki powrót Polańskiego do jego ulubionego gatunku filmowego- tragikomedi. Po raz kolejny Polański dowiódł, że nikt inny nie potrafi  tak obnażyć istoty „kłamstwa”, o czym pisałem w recenzji dla serwisu portalfilmowy.pl, którą prezentuję poniżej.   


Fabuła filmu jest  z pozoru prosta. Jeden nastolatek uderza drugiego w twarz kijem, wybijając mu dwa zęby. Rodzicie dzieciaków spotykają się apartamencie poszkodowanego, by dojść do porozumienia. Obie pary są poprawnymi politycznie przedstawicielami nowojorskiej średniej klasy. Penelope (jak zwykle perfekcyjna Jodie Foster) to zaangażowana w ratowanie piórem Afryki intelektualistka, która trzyma na stoliku do kawy rzadkie egzemplarze albumów o sztuce. Jej mężem jest potulny i do bólu koncyliacyjny Michael, który sprzedaje AGD (John C. Reilly w szczytowej formie). Rodzice sprawcy (?) bójki to: elegancka i szykowna kobieta z wyższych sfer- Nancy ( znakomicie znerwicowana Kate Winslet) oraz jej mąż- cyniczny i amoralny prawnik Alan  (hipnotyzujący Christopher Waltz), który bez przerwy rozmawia przez telefon, umawiając linię obrony firmy farmaceutycznej, która wypuściła na rynek wadliwy lek.

 

Z pozoru poukładany świat cywilizowanych nowojorczyków na naszych oczach rozpada się jak domek z kart. Polański z sadystyczną precyzją zdejmuje kolejne warstwy masek głównych bohaterów. Nagle wrażliwa na los afrykańskich dzieci Penelopa zamienia się w chodzący stereotyp znany z „Karawanu Kryzysu” Lindy Polman i okazuje się być zduszoną przez prostego męża kobietą, która żyje w poprawnym politycznie matrixie. Jej mąż z troskliwego i kulturalnego faceta, zamienia się w prostaka i gbura, który na dodatek nie może poradzić sobie z kompleksami w stosunku do swojej żony. Rzygająca na książki o malarstwie, Nancy, której wrażliwy żołądeczek nie trawi domowego jedzenia Penelopy, w końcu okazuje się być płytką, prawdopodobnie małomiasteczkową, dziewuszką w nowobogackich szatach, która wybucha szlochem przez zbitą fiolkę z perfumami. Cyniczny nihilista Alan, który patrzy na wszystkich bohaterów farsy z prawdziwym szyderstwem w oczach, nagle staje się zagubionym chomikiem (który też jest bohaterem sztuki) tylko dlatego, że do wody wpadł jego telefon, który „jest całym jego życiem”. Telefon ten „wrzucony do wody tak samo jak niegdyś wylądował w niej nóż, stając się okazją do zwrotu akcji. I tym razem komórka w wodzie pozwala na skierowanie akcji na nowe tory ”- jak błyskotliwie zauważył Tomasz Raczek na www.portalfilmowy.pl .

 

"Rzeź" Polańskiego chwilami wydaje się prowadzić do wniosku, że oto w pokoju na Brooklynie oglądamy świat w miniaturze, z całym jego złem, że zbrodnie hitleryzmu są czymś, co może nas czekać w każdej chwili. Ale Polański obraca ten wniosek w banał”- zauważa Tadeusz Sobolewski. Trudno się z nim nie zgodzić. To właśnie różni „Rzeź” od „Noża w wodzie” czy zekranizowanej przez Polańskiego sztuki „Śmierć i dziewczyna”, gdzie trójka bohaterów miała przed sobą i za sobą dosłowną rzeź. Tam mieliśmy byłego oprawcę wojskowej junty, zgwałconą przez niego i torturowaną w przeszłości opozycjonistkę i jej męża demokratę, który chce skończyć z przemocą. W nowojorskim mieszkaniu mamy zaś zblazowanych dobrobytem i wolnością duchowych „lemingów”. I dlatego „Rzeź” powinna nam być bliższa niż „Śmierć i dziewczyna”, bo dotyczy nas samych. W ciągu niespełna 80 minut Polański pokazuje nam nasze lustrzane odbicie. Maski spadają i pozostają same kłamstwa. Na tym polega ta rzeź.

 



„Rzeź” to filmowa adaptacja sztuki teatralnej „Bóg mordu” Yasminy Rezy. Polański zaadaptował tekst z autorem tej fenomenalnej sztuki. Tak jak w swoich ostatnich trzech filmach reżyser, który bez wątpienia jest u szczytu swoich filmowych umiejętności, zatrudnił znów znakomitego polskiego operatora Pawła Edelmana, który w perfekcyjny sposób oddał wnętrze nowojorskiego mieszkania, symbolizującego wewnętrzną ciasnotę bohaterów. Wielkie brawa należą się całej czwórce aktorów, którzy przeszli samych siebie i stworzyli kreacje wybitne.  Ostatni wybuch przerażającego szału Jodie Foster musiał być chyba specjalnie sprowokowany przez Polańskiego, który znany jest z tego, że w celu osiągnięcia perfekcyjnej sceny jest w stanie doprowadzić aktora do granic załamania nerwowego. Ja jednak mam swojego innego faworyta z tej wspaniałej czwórki. Jest nim Christopher Waltz, którego dla świata odkrył Quentin Tarantino. Jego Alan wręcz hipnotyzuje i chwilami nie pozwala się skupić na innych bohaterach. Nawet, gdy Waltz stał bezczynnie za plecami rozemocjonowanej Foster, mój wzrok był wbity właśnie w niego. Chciałbym kiedyś obejrzeć film o „kulawym diable” Karolu Maurycym Talleyrandzie. Do tej pory myślałem, że nikt nie zagrałby go lepiej niż John Malkovich, który to zrobił w serialu „Napoleon”. Teraz wiem, że to Waltz jest stworzony do tej roli. A gdyby jeszcze taki film zrobił Polański? Kto wie? „Rzeź” pokazuje, że ten wielki artysta ma nam jeszcze wiele do powiedzenia.

 


Łukasz Adamski