Dowodzenie armią ma przejąć szef Sztabu Generalnego. Wynika tak z projektu reformy systemu kierowania wojskiem. PiS zapowiadało te zmiany od dawna, ale w związku z pewnymi trudnościami we współpracy między rządem a Belwederem rzecz udało się rozpocząć dopiero w tym roku.

Szefowi Sztabu Generalnego mają odtąd podlegać dowódcy generalny oraz operacyjny. Dowództwa generalne oraz operacyjne póki co pozostaną, ale mają być stopniowo wygaszane. Dowództwo Wojsk Obrony Terytorialnej pozostanie w bezpośredniej gestii ministra obrony narodowej. Od stycznia jest nim Mariusz Błaszczak, poprzednio szef MSWiA.

Te zmiany są niezwykle potrzebne, bo obecnie nie ma w Polsce jasności, kto tak naprawdę dowodzi armią. Ale nie wszystkim reforma się podoba. Krytykuje ją na przykład taki etatowy przeciwnik PiS, jak generał Mirosław Różański.

,,To rozwiązanie rodem z Układu Warszawskiego'' - grzmi w rozmowie z wydawanym w Polsce niemieckim portalem ,,Onet''.

Szef Sztabu Generalnego podlega tymczasem bezpośredio ministrowi obrony narodowej i to w jego imieniu dowodzić ma armią w czasie pokoju i wojny. Do pewnego stopnia wraca się więc do okresu sprzed reformy Platformy Obywatelskiej z roku 2014.

Wówczas to zlikwidowano dowództwa poszczególnych rodzajów sił zbrojnych, wprowadzając dowództwa generalne i operacyjne; Sztab Generalny przekształcono wówczas w ośrodek planowania strategicznego oraz organ pomocniczny dla ministra obrony narodowej oraz prezydenta, odpowiednio w czasie pokoju i wojny.

Po reformie wojskiem dowodzą dwie osoby - dowódca generalny i operacyjny, co stwarza trudną sytuację nawet dla naszych sojuszników w NATO, według ekspertów niewiedzących nierzadko, z kim właściwie rozmawiać.

Sztabowi Generalnemu zasadniczo mają podlegać także WOT, ale dopiero po osiąnięciu pełnej gotowości do działania, przy czym założenia ustawowe nie precyzują, kiedy to nastąpi.

mod/onet.pl, fronda.pl