Coroczna telekonferencja prezydenta Rosji z rodakami nie przyniosła żadnych zaskoczeń. Wpisuje się też w przyjętą po inauguracji nowej kadencji politykę, zarówno wewnętrzną i gospodarczą, jak również zagraniczną i bezpieczeństwa. Stosunkowo dużo emocji wywołały wypowiedzi na temat konfliktu z Ukrainą. Niektórzy posuwają się nawet do stwierdzenia, że Władimir Putin zagroził zniszczeniem ukraińskiej państwowości. Czy rzeczywiście?

Władimir Putin 7 czerwca już po raz szesnasty odpowiadał w programie na żywo na pytania, prośby i skargi obywateli. Była to zarazem pierwsza telekonferencja podczas jego nowej kadencji prezydenckiej. Jedno z pytań dotyczyło konfliktu z Ukrainą. Z okupowanego Donbasu zatelefonował obywatel Rosji, który wyraził obawę, że ukraińskie wojsko może zaatakować podczas piłkarskich mistrzostw świata, które będą trwały w Rosji od połowy czerwca do połowy lipca. Putin wyraził nadzieję, że „nie dojdzie do takich prowokacji”, i ostrzegł, że jeśli do nich dojdzie, będzie to miało „bardzo poważne skutki dla państwowości ukraińskiej”. Zapowiedział też, że Rosja nadal będzie okazywać pomoc tzw. republikom ludowym, bo władze Ukrainy nie są w stanie rozwiązać problemu tych terytoriów. Zastrzegł, że Moskwa zrobi wszystko, by sytuacja na wschodzie Ukrainy została rozwiązana w ramach procesu mińskiego. Na wypowiedź Putina niemal natychmiast zareagował sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy. Ołeksandr Turczynow powiedział, że Ukraina jest i pozostanie niezależna od – jak to ujął – dążeń rewanżystów.

Każde istotne pytanie podczas telekonferencji Putina z rodakami jest starannie dobrane. Nie ma więc wątpliwości, że Kremlowi zależało, by padło pytanie o rzekome zagrożenie ukraińską inwazją na okupowaną część Donbasu. Odpowiedź Putina była wyważona, prezydent Rosji przedstawił się tu jako odpowiedzialny mąż stanu, który nie nabierze się na „prowokację”, ale gdyby jednak zagrożenie było realne, odpowie z całą mocą (bardzo mocny wydźwięk sformułowania „bardzo poważne skutki dla państwowości ukraińskiej”). Kreml wysyła sygnał na Zachód, że to strona ukraińska stwarza problemy, a Rosja chce dialogu w ramach mińskiego porozumienia. Można to też uznać za część informacyjnej operacji przygotowującej opinię światową na kolejną eskalację konfliktu w Donbasie – tyle że dochodzi tu do klasycznego dla rosyjskiej propagandy odwrócenia stron. Jeśli będzie prowokacja, to ze strony rosyjskiej. I należy pamiętać, że to rosyjską tradycją stało się wywoływanie konfliktów zbrojnych podczas wielkich światowych imprez sportowych. Należy przy tym jednak zastrzec, że ewentualna eskalacja walk nie będzie oznaczała wybuchu wojny na wielką skalę. Nie jest to w interesie Rosji, która próbuje teraz ocieplić relacje z Zachodem. Wydaje się, że ewentualna zmiana polityki wobec Kijowa nastąpi dopiero po wyborach na Ukrainie – i kierunek tej zmiany będzie zależał od wyników tychże wyborów.

dam/Warsaw Institute