Zespół parlamentarny ds. obrony wolności słowa opublikował kilka dni temu raport, będący efektem kilkumiesięcznej batalii na pytania i odpowiedzi między grupą posłów Prawa i Sprawiedliwości a kancelarią premiera oraz poszczególnymi ministerstwami. Z dokumentu wynika, że rząd koalicji PO-PSL tylko w samym 2013 r. przeznaczył na ogłoszenia medialne blisko 25 mln zł.

Łatwo się domyślić, że chodzi o „jedyne słuszne” media głównego nurtu, takie jak „Gazeta Wyborcza”, która w latach 2008 - 2013 w tej formie uzyskała bezpośrednio od władz państwowych około 7 mln zł, zaś w samym ubiegłym roku była docelowym medium dla ponad 54% komunikatów rządowych w swojej kategorii. Podobnie sytuacja wygląda jeśli chodzi o tygodniki opinii, gdzie największe środki otrzymują „Polityka” i „Newsweek”, natomiast o wiele bardziej popularne prawicowe pisma są niezauważane przez publicznych reklamodawców. Wysoko w zestawieniu znajduje się także telewizja TVN, która zarobiła z tytułu ogłoszeń kancelarii premiera i ministerstw prawie 22 mln zł w przeciągu 6 lat.

Przy tym wszystkim, raport mówi jedynie o pieniądzach transferowanych do mediów głównego nurtu przez rząd i Kancelarię Prezesa Rady Ministrów. Niestety, nie udało się uzyskać wyczerpujących informacji odnośnie m. in. spółek Skarbu Państwa czy rządzonych przez PO samorządów, które prawdopodobnie również są hojne dla „właściwych” gazet i telewizji.

Raport wykazał, że odbiorcy innych mediów, przede wszystkim konserwatywnych i katolickich, uznawani są przez rządzących za obywateli drugiej kategorii. Wszyscy ci, którzy czerpią informacje, przykładowo, z tygodnika „W Sieci”, „Naszego Dziennika”, „Gościa Niedzielnego” czy Telewizji TRWAM są dyskryminowani przez władzę publiczną. Nie wszyscy w Polsce są czytelnikami „Gazety Wyborczej” albo widzami TVN, przez co np. mogą nie mieć możliwości dowiedzenia się o ważnych rządowych przetargach.

Trzeba jasno powiedzieć, że tego rodzaju praktyki stanowią patologię, niedopuszczalną w demokratycznym państwie prawa. Rząd arbitralnie wybiera sobie media, które warte są wpompowywania w nie milionów złotych pochodzących z podatków, wykluczając gazety i telewizje niepodporządkowane władzy. Prowadzi to do tworzenia się symbiozy tychże mediów oraz rządu, w ramach której oba te podmioty stają się od siebie zależne, czerpiąc z tej zależności ogromne korzyści. Taki mechanizm śmiało można nazwać sitwą, nastawioną na dokonywanie drenażu pieniędzy publicznych w majestacie prawa oraz utrzymanie władzy przez rządzące obecnie środowisko polityczne.

Tego rodzaju relacje między częścią mediów a władzą są bardzo niebezpieczne dla jakości polskiej demokracji. Mamy do czynienia ze swoistą putinizacją naszego kraju, w którym rząd – podobnie jak w Rosji – tuczy pieniędzmi publicznymi swoje stacje telewizyjne i media papierowe. Środowisko prawicowe jest tym samym spychane coraz bardziej na margines debaty publicznej, gdyż media bardziej zbliżone do naszego punktu widzenia nie dysponują tak dużymi środkami finansowymi.

Najważniejszym zadaniem dziennikarza jest informowanie, a nie indoktrynowanie społeczeństwa. W sytuacji, kiedy ogromne koncerny medialne w zamian za pieniądze publiczne służą jako tuba propagandowa rządu, możemy mówić o poważnym zagrożeniu dla jakości naszej demokracji.

Wojciech Jasiński/Salon24.pl