Fragment znakomitej książki Ojca Leona Knabita OSB i Łukasza Wojtusika pt. "Dusza z ciała wyleciała. Rozmowy o śmierci i nie tylko" której premiera przewidziana jest pod koniec Marca 2016 r. 


Święty Franciszek z Asyżu, gdy lekarz oświadczył mu, że to koniec, miał ponoć zawołać radośnie „Witaj śmierci!”. Można tak radośnie myśleć o końcu życia?

Pewnie że można. (śmiech) Składamy się przecież z duszy i ciała. A skoro jako chrześcijanie uznajemy, że dusza jest nieśmier- telna, to nie trzeba się o nią tak martwić, jak o ciało! Ale ich separacja może być bolesna. Chodzi o moment, w którym rozstajemy się z tym, co doczesne. Pan Jezus też uczciwie prosił swojego Ojca: „Jeśli to możliwe, oddal ode mnie ten kielich”. Bolało Go pewnie, że nie wszyscy wierzą w nieśmiertelność duszy. Wiedział, że jesteśmy małej wiary, że się Go zapieramy, że Jego uczniowie nie uwierzą, dopóki nie zobaczą, że przestraszą się, gdy przyjdzie śmierć. 

Boimy się rozstań.

To moment, który zawsze nastręcza problemów. Nawet w sytuacji, gdy dziecko wyjeżdża do innego miasta do szkoły, albo młody chłopak do seminarium położonego kilkanaście kilometrów od domu, rodzice i tak płaczą. Dlaczego matka roni łzy patrząc na szczęśliwego syna na ślubnym kobiercu? Boi się rozstania. Podobnie ze śmiercią, boimy się jej, i nie ma w tym nic dziwnego. Przez wiele lat ciało wiernie służyło duszy – i co dalej? Wiara jest tym czynnikiem, który może być czekoladową polewą na gorzkim lekarstwie. Są przecież takie specyfiki, które się specjalnie pokrywa czymś słodkim, by łatwiej było je przełknąć, dzięki temu stają się ciut smaczniejsze. Ponieważ mocno wierzę, że zostanę przyjęty przez Jezusa, przecież starałem się być wiernym sługą (uśmiech), to łatwiej mi znieść rozstanie. Wielu świętych nie mogło się wprost doczekać śmierci! Niecierpliwili się. Jeśli rzeczywiście zobaczę to, co jako kapłan głoszę od ponad sześćdziesięciu lat, będę naprawdę szczęśliwy! Dopiero po śmierci przekonam się, że są święci, nagroda wieczna, anioły, ba, całe zastępy aniołów! Coraz bardziej mnie ciekawi, mam coraz więcej nadziei, że nie zatrzymają mnie w przed- pokoju i nie pokażą mi te momenty mojego życia, w których nie dawałem rady. Mam nadzieję, że Bóg nie przetrzepie mi skóry i nie okaże się nagle, że wylądowałem w czyśćcu. 

Droga przykładnego chrześcijanina wydaje się prosta: życie nie zmierza do śmierci, ale do kolejnego, prawdziwego życia.

Ateiści mówią, że dla nich życie kończy się śmiercią, dlatego nie mogą zawalić, muszą przeżyć je jak najlepiej, a nam to dobrze, bo nawet po śmierci ciągniemy dalej! Buddystom też nieźle, bo jak im raz nie wyjdzie, to w drugim wcieleniu będą chomikiem, a w trzecim na przykład cesarzem. Chrześcijanie mocno wierzą w drugi etap, w którym życie się nie kończy, tylko zmienia. Rozpada się dom doczesnej pielgrzymki, ale w zamian znajdujemy wieczne mieszkanie. Jest tylko jeden problem: na poziomie intelektualnym trudno nam uwierzyć, że śmierć jest etapem. Niby wiemy, ale trudno nam uwierzyć. Ale to się czasami zmienia, nagle, tuż przed śmiercią. Ponoć Wojciech Jaruzelski w ostatniej chwili pojednał się z Bogiem. 

Wierzy ojciec w autentyczność takiego pojednania? A może jak trwoga to do Boga?

Generał Wojciech Jaruzelski musiał przejść jakąś metamorfozę. Komunista, żołnierz, formalista, który zabronił wchodzić żołnierzom w mundurach do kościoła. Dlatego sam nie wszedł do świątyni na pogrzeb swojej matki. Nie złamał się nawet w tym momencie, a w ostatnich chwilach swojego życia zmienił się.

Dlaczego?

Nie wiem. W śmierci nie ma logiki.

Ale jest lęk.

Jest się czego bać, gdy śmierć przedstawiana jest, na przykład w malarstwie, jako kościotrup. W kościele śpiewamy: „Wybaw mnie Panie od śmierci wiecznej”, nie ma żartów. Buduje się w nas lęk przed utratą wiecznego życia. Tak jakby w liturgii nie było „Alleluja”. Jakby świadomość przeciętnego chrześcijanina w chwili śmierci zatrzymywała się w próżni, nie sięgała dalej, nie znajdowała niczego w słowach „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem”. 

W Krakowie w kościele oo. Franciszkanów od dawna działa Arcybractwo Męki Pańskiej, zwane również Arcybractwem Dobrej Śmierci, które w Wielki Piątek odprawia specjalne nabożeństwo w Kaplicy Męki Pańskiej. Jego członkowie modlą się i śpiewają „Pamiętaj człowiecze o śmierci”.

Święty Benedykt, autor Reguły, według której próbuję żyć, jest patronem dobrej śmierci. Podtrzymywany przez współbraci widział ponoć drogę do nieba oświetloną lampami. Chyba dobrze wybrałem zakon.

A może chodzi o to, że o Bogu myślimy jako o Bogu żywych, a nie umarłych.

I w trudnych chwilach prosimy go o życie. Choć niektórzy, których to życie nie rozpieszczało, proszą o śmierć. „Panie Boże, ja bym już sobie umarł” mówią. Wśród samobójców nie brak przecież chrześcijan.

Wierzą, że Pan Bóg wybaczy?

Może wierzą, że Bóg zrozumie powody, dla których zdecy- dowali się na ten krok. Wielu ludzi dotyka codzienne cierpienie, fizyczne wyczerpanie. Ból może złamać człowieka, doprowadzić go do szaleństwa. Trudno wtedy o racjonalne zachowanie, a jeszcze trudniej uwierzyć w sens życia. 

Święty Augustyn długo nie mógł się otrząsnąć po śmierci swojego mi- strza, miał powiedzieć: „Płacz był dla mnie jedyną pociechą”. Święty przechodzi próbę wiary.

Z płaczem skojarzyła mi się historia dotycząca jednego z papieży, który umierając usłyszał od jednego ze swoich współpracowników: „Jego świątobliwość odejdzie z tego łez padołu do krainy wiecznej szczęśliwości”. Papież odparował: „Wiesz, całkiem nieźle mi się tu płakało” (śmiech). Wracając do wyznania Augustyna: to zupełnie naturalna reakcja, nawet jak na świętego! Wierni zebrani na placu świętego Piotra w Watykanie po śmierci Jana Pawła II krzyczeli „Santo Subito!”, „święty od zaraz”, i nikt się z tego powodu nie cieszył. Dominował smutek i żal. Śmierć nie tylko oddziela duszę od ciała. Przede wszystkim zabiera nam człowieka. Odbiera możliwość bycia z nim, konfrontowania się w różnych sytuacjach. Ten ktoś był nam potrzebny, a teraz go nie ma. Wiem, że to dość prosty schemat myślowy, ale być może w przypadku śmierci inaczej nie można. Działają tylko proste skojarzenia, choć sprawa jest najwyższej wagi, z racjonalnego punktu widzenia nawet – nieodwracalna. Najprostsze i najtrudniejsze doświadczenie to poczucie pustki. Nie da się jej niczym wypełnić.

Dlatego czasem mówimy do najbliższych: „Żebym tylko umarł przed Tobą”?

To egoistyczna wersja wydarzeń. Jest jeszcze altruistyczna: „Chcę Ci oszczędzić konieczności opłakiwania mnie, Ty umrzyj, ja Cię będę opłakiwał”. (śmiech) Mam wrażenie, że w przypadku bezdzietnego małżeństwa śmierć jednego z ukochanych może być ciosem w potylicę. Zostajemy sami z życiem. Opłakujemy, pięknie wspominamy, zmarły staje się naszym natchnieniem. Nasza duchowość zostaje złamana, potrzebujemy wsparcia, którego nie ma. Nikt nie może nam pomóc, nie możemy nawet znaleźć słów opisujących śmierć. 

WIĘCEJ ZNAJDZIESZ TUTAJ!