Paweł Chmielewski, portal Fronda.pl: Jest Stoltenberg będąc w Berlinie poinformował, że NATO rozpoczęło tworzenie szumnie zapowiadanej szpicy, która ma bronić także polskiego bezpieczeństwa.

Witold Waszczykowski, PiS: To na razie ciągle tylko retoryka. W NATO istnieją już Siły Szybkiego Reagowania, ale z naszego punktu widzenia mają zbyt długi okres mobilizacji. Stąd też na szczycie w Walii podjęto decyzję o zbudowaniu sił jeszcze szybszego reagowania. Mówi się o 24 – 48 godzinach potrzebnych do wyjścia w pole. Siły te miałyby liczyć 4000 – 5000 żołnierzy. Jednak decyzje formalne mają zapaść dopiero w lutym na spotkaniu ministrów obrony. To, co zrobiono w tym zakresie do tej pory, to nie jest praktycznie żaden postęp.

Tworzenie „wstępnej” szpicy z udziałem żołnierzy głównie z Niemiec i Holandii to tylko propagandowe działania?

Nie mówiłbym tu o propagandzie, ale to w dalszym ciągu jedynie słowna retoryka. Nie widzę żadnych rzeczywistych decyzji. Nie wiemy na przykład, czy Korpus Szczeciński będzie włączony w system obrony Polski, czy będzie to tylko kolejna jednostka służąca jakimś operacjom zabezpieczania fragmentu granicy. Jest żenujące, że kilkadziesiąt państw Europy nie jest w stanie znaleźć i zorganizować kilku tysięcy żołnierzy, którzy byliby gotowi do działania.

Wciąż nie bardzo wiadomo, kto ma za szpicę płacić. Wydawałoby się logiczne, że to zadanie dla Europy, nie Stanów Zjednoczonych, ale chętnych brakuje.

To jedna sprawa. Co więcej szpica ma mieć możliwość działania od państw bałtyckich po Bałkany. To olbrzymi obszar i 5000 żołnierzy to kropla w morzu potrzeb. Takie siły mogą bronić Braniewa, ale nie mogą służyć żadnej istotnej operacji.

Nie ma wątpliwości, że nawet właściwa szpica nie będzie w stanie w realny sposób bronić Polski. Będzie mogła chociaż odstraszać potencjalnego wroga?

To też pytanie bez odpowiedzi. Nie wiemy, w co szpica będzie wyposażona. Czy to będą żołnierze wyposażeni w jakiś system przenoszenia, na przykład helikoptery; co z bronią ciężką… znaków zapytania jest mnóstwo. Na pytania o finanse, liczebność, wyposażenie i bezpośredniość reagowania tych sił wciąż nie mamy jednak odpowiedzi.

Czy zamiast o szpicę Polska nie powinna twardo zabiegać o powstanie baz NATO w naszym regionie?

Tak. Potrzebne są na obszarze od Bałtyku po Bułgarię stałe bazy wojskowe. Nie muszą być w pełni obsadzone, ale muszą być wyposażone w odpowiedni sprzęt obronny. Mogłoby być ukadrowione w szkieletowy sposób, zwracając szczególną uwagę na techników, którzy by ten sprzęt konserwowali. Z kolei żołnierze mogliby w czasie 24 czy 48 godzin przybyć z innych części Europy i natychmiast wykorzystać stacjonujący w bazach sprzęt i rozwinąć go w polu. Decyzja o stworzeniu pięciotysięcznej jednostki, hasającej od Bałtyku do Morza Czarnego, jest, co tu dużo mówić, po prostu trochę śmieszna.

Berlin cały czas mówi takim bazom „nie”.

Niemcy uważają, że powstanie takich baz byłoby zbyt konfrontacyjne wobec Rosji. Dla nas jest to nie do zaakceptowania, że nasz status bezpieczeństwa jest ciągle gorszy i inaczej określany, niż status bezpieczeństwa państw zachodnich.

Polska dyplomacja wykonuje dziś właściwą pracę, by ten status zmienić?

Nie, wręcz odwrotnie. Minister Sikorski robił wszystko, by nie dopuścić do zmiany tego statusu. To Sikorski zarżnął całą koncepcję tarczy antyrakietowej. Słyszeliśmy jego wypowiedzi, że współpraca z Amerykanami to „murzyńskość”. Źle ocenił też sytuację rosyjską, postawił na niewłaściwe instrumenty, bo na współpracę z Niemcami. Tymczasem Niemcy nie chcą Europy bronić. Sikorski zmarginalizował ponadto współpracę Polski z państwami bałtyckimi, krajami Wyszehradu, Rumunią. Dominowała doktryna Komorowskiego z 2010 roku, że nikt i nic na nas nie czyha. Żyliśmy w błogim samozadowoleniu, że jesteśmy w NATO i UE i wystarczy płynąć w głównym nurcie, a wszystko się samo rozwiąże.

Nowy minister, Grzegorz Schetyna, wyprawił się jednak do Waszyngtonu.

Jestem zaskoczony przebiegiem tej wizyty. Schetyna pojechał tam wreszcie po kilku miesiącach urzędowania. Zamiast uzyskać od Amerykanów jasne zobowiązanie, że Polska uzyska wsparcie, sam zadeklarował, że będziemy wspierać operacje przeciwko Państwu Islamskiemu. Dopiero potem tłumaczył, że nie chodzi tu o wsparcie wojskowe, ale o polityczne. Oczekiwaliśmy czegoś innego. Jesteśmy dziś w unikatowej sytuacji: Polska to jedyne państwo, które sąsiaduje z Ukrainą, ofiarą agresji, i z Rosją, agresorem. Moskwa z kolei tego konfliktu wcale nie wygasza, ale wciąż go podżega. W związku z tym istnieje pilna potrzeba wzmocnienia bezpieczeństwa naszego kraju.

PiS będzie potrafiło naprawić błędy popełnione przez rząd Platformy?

Nie da się tego zrobić w ciągu kilku dni i nocy. Tylko Pan Bóg mógł w czasie siedmiu dni dokonać cudów. Naprawianie popełnionych błędów będzie wymagało bardzo żmudnego działania:  mozolnego  odbudowywania więzi z państwami regionu;  zażegnania tych wszystkich niesnasek, na przykład z Litwą; odbudowy współpracy z państwami Grupy Wyszehradzkiej, z których każde poszło odrębną drogą, nawet ku Rosji; odbudowy współpracy z Rumunią, która jest największym państwem w naszym regionie. Będzie wymagało solidnej pracy z NATO, aby wymusić realizacje zobowiązań, i to nawet tych skromnych, ze szczytu w Walii. Wielkiej pracy będzie wymagało też wyperswadowanie Niemcom, że to my jesteśmy ich sojusznikami w NATO, a nie Rosja. Na nowego ministra spraw zagranicznych czekają olbrzymie zadania.

Jeżeli Platforma będzie rządzić kolejne cztery lata, to w jakim położeniu możemy się znaleźć?

Może to doprowadzić do tego, czego chcą Rosjanie i część polityków z Europy Zachodniej: do formy bardzo niebezpiecznego dla Polski kondominium. Europa Zachodnia podzieli się odpowiedzialnością za bezpieczeństwo naszego regionu z Rosjanami. I okaże się, że nasz nierównoprawny wobec Zachodu status bezpieczeństwa zostanie wręcz utrwalony. Rosjanie będą współdecydować o naszym losie, odbudują swoje wpływy gospodarcze, a poprzez to – wpływy polityczne. Powoli możemy stać się jakąś strefą buforową nie Zachodu wobec Rosji, ale Rosji wobec Zachodu. 

Rozmawiał Paweł Chmielewski