Pan minister zwany przez J. Kaczyńskiego "eksperymentem" wzruszył mnie w zeszłym tygodniu, gdy podczas przyjęcia z okazji Święta Narodowego Ukrainy raczył stwierdzić, że Polska "zauważa pewne przejawy żywotności państwowości ukraińskiej", czym wprawił obecny na przyjęciu korpus dyplomatyczny w osłupienie, ale okazuje się, że można jednak powiedzieć coś jeszcze bardziej kuriozalnego.

Oto szef dyplomacji nazywa sytuację, w której Prezydent RP podpisywał deklarację polsko - amerykańską na stojąco podczas gdy Prezydent USA siedział "zaszczytem" (Panowie powinni obydwaj siedzieć, lub podpisywać jeden po drugim, każdy siadając, gdy drugi stoi).

Skądinąd sama wizyta, tak jak przewidywałem (vide mój wpis z 16 bm.), niczego szczególnego nie przyniosła, przy czym przesadne ataki na Prezydenta za to akurat uważam za niepotrzebne. Trudno było oczekiwać decyzji o stałych bazach, skoro Pentagon dopiero wiosną kolejnego roku ma zakończyć prace koncepcyjne z tym związane. Sankcje na Nord Stream też nie były realne. Innymi słowy wizyta żadnego przełomu przynieść nie mogła.

Na miejscu Prezydenta wyciągnąłbym pewnie konsekwencje wobec tych (tego) w jego otoczeniu, którzy najpierw rozniecali nierealne oczekiwania (by następnie w przededniu wizyty nieudolnie je gasić), a potem dla odmiany dopuścili do upokarzającej Prezydenta sytuacji. O ile jednak się orientuję nic takiego się nie stanie. Szkoda tylko, że zamiast udawać, że nic się nie stało kompromituje się jeszcze szef dyplomacji. Chociaż po zeszłotygodniowym przyjęciu mało co mnie już dziwi.

Witold Jurasz

źródło: facebook