No i mamy kolejną prowokację ze strony Rosji. Andrzej Poczobut informuje [...], że oto w Katyniu pojawiła się ekspozycja mówiąca o losie jeńców sowieckich 1920 roku. Jeńców, którzy owszem umierali w wyniku epidemii, ale którym nikt w potylicę nie strzelał. Obydwie tragedie łączy tylko jedno - to mianowicie, że zarówno w 1920, jak i w 1939 r. Sowieci chcieli naszą niepodległość zlikwidować. W rosyjskiej narracji niestety dominuje już wyraźnie inny przekaz - "co prawda, myśmy Waszych zastrzelili, ale nasi w waszej niewoli też zginęli, czyli jesteśmy kwita". Dokładnie tyle znaczy taka, a nie inna ekspozycja w Katyniu. To tak jakby w Oświęcimiu przy wejściu na teren obozu umieścić plansze o zatopieniu Wilhelma Gustloffa.

To, że taka ekspozycja pojawiła się w Katyniu to dowód na to, że rację miał Piotr Skwieciński (i nieskromnie dodam, że ja również), gdy pisaliśmy, że istnienie Polsko - Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych nie ma sensu (Piotr pisał, że nie ma sensu "pudrować trupa"). Grupa istniała bowiem m.in. po to, aby ustalić fakty. Najwyraźniej się nie udało, a dialog historyczny okazał się fikcją.

W październiku 2013 pisałem o tym (vide link poniżej):

"W Polsce w dyskursie dot. relacji z Rosją dominują tradycyjnie dwie postawy. Jedna mówi, że bez rosyjskiej ekspiacji za zbrodnie Związku Sowieckiego nie możemy „iść naprzód”. Druga szkoła mówi (po cichu, bo mówić tego nie wypada), że nie ma co się kłócić, że trzeba takie trudne sprawy zamieść „pod dywan” – i ta szkoła dostrzega wszakże, że „coś” z historią zrobić należy i że bez tego „nie da się iść naprzód”. Rosja miała – niejako tradycyjnie – jedną, a nie dwie szkoły. Zasadą było więc odsuwanie spraw historycznych tak daleko jak się da i próba przedstawiania tych, którzy w Polsce byli zdania, że warto jednak o trudnych sprawach rozmawiać, jako rusofobów. Trudnej historii nie dało się jednak ot tak schować i sprawy z przeszłości jak bumerang wracały. W Polsce uznano, że stanowią one obciążenie dla bieżących relacji i warto je niejako wyłączyć z bieżącego katalogu spraw. Już to było, w mojej opinii, błędem. Oto bowiem Polska uznała, że Katyń i inne sowieckie zbrodnie, sowietyzacja Polski po II wojnie to nasz, a nie rosyjski problem. Oto Warszawa, a nie Moskwa, szukała wyjścia z tej trudnej sytuacji. Dla mnie fakt ten to klasyczny „montaż” (odwołuję się do tutaj do „Montażu” Vladimira Volkoffa) – ciekawe będzie kiedyś prześledzić to, kto zainspirował, skądinąd zacnych ludzi w Warszawie, do tak przedziwnego toku rozumowania.

/.../

Oto więc powołano tzw. „Grupę ds. Trudnych”. W założeniu grupa ta, składająca się z ekspertów, powołanych do niej przez rządy odpowiednio Polski i Rosji miała wypracować wspólne spojrzenie jeśli nie na historię, to w każdym razie na fakty. Koncepcja ta powstała, dodajmy, mniej więcej wówczas, gdy rządy na Kremlu przejął b. pułkownik KGB, co już samo w sobie dowodzi jak nowatorska była to idea. Wiele razy przyszło mi tłumaczyć ją dyplomatom zachodnim i przyznam szczerze, nigdy nie udało mi się ich przekonać do naszego pomysłu. Z naszej strony współprzewodniczącym został b. minister spraw zagranicznych Adam Daniel Rotfeld. Ze strony rosyjskiej ustalenia mówiły o powołaniu na to stanowisko również b. szefa MSZ Igora Iwanowa. Rosjanie tymczasem wyznaczyli do tej roli rektora MGIMO Anatolija Torkunowa, co było jednoznacznym i bardzo wyraźnym obniżeniem rangi rosyjskiego współprzewodniczącego. Nie spotkało się to jednak z żadną reakcją z polskiej strony, co nie powinno skądinąd dziwić jeśli pamiętamy, że to my zabiegaliśmy o powołanie Grupy.

/.../

Przez lata, gdy odwiedzałem, zarówno prywatnie, jak i służbowo, Katyń nie mogłem pojąć jak to możliwe, że na polskiej części cmentarza przeprowadzono ekshumacje, a w rosyjskiej chodzi się – nie bezpośrednio co prawda, a na takich jakby mostkach, nad nadal nie rozkopanymi dołami śmierci. I oto nagle, po tragedii 10 kwietnia, przed memoriałem katyńskim wyrasta nagle wielka cerkiew. Można być naiwnym i nie widzieć związku przyczynowo – skutkowego, ale dla wszystkich znających Rosję było jasne, że gdy po tym jak Prezydent RP zginał lecąc pokłonić się ofiarom smoleńskiego lasu, a Katyń przez to wszedł do medialnego mainstreamu w skali światowej to nie jest przypadkiem, że nagle rosyjskie, prawosławne ofiary, dotąd przecież nawet nie ekshumowane, nagle stały się czczone. Postawienie cerkwi w symboliczny sposób zmieniło Katyń z symbolu mordu na Polakach, na symbol mordu w ogóle. Pewnie skądinąd w lasach koło Katynia zamordowano więcej Rosjan niż Polaków, ale fakt, że ich ofiara z nieomal zapomnianej nagle stała się pierwszoplanowa wskazuje jednak na to, że nie o prawdę, a o politykę tutaj chodzi. Nie jestem za tym, by ofiara tych, którzy zginęli w Katyniu była wykorzystywana jako narzędzie w polityce, ale jeśli już to bardziej Polska, niż Rosja ma do tego prawo."

Dalej były kolejne prowokacje, takie jak np propozycja wznowienia prac Grupy 10 kwietnia.

Jakie z tego wszystkiego wynikają wnioski? Ano takie, że rozmawiajmy z tymi coraz bardziej niestety osamotnionymi, szlachetnymi Rosjanami, dla których prawda nie jest pustym słowem, ale nie uprawiajmy na Wschodzie "dialogizmu - konferencjonizmu". Ani z Rosjanami, ani z Ukraińcami, których warto i należy popierać, ale warto też rozumieć, że, gdy rozmowa schodzi na trudne tematy takie jak np historia, to dialog toczyć należy po "wschodniemu", a nie po "zachodniemu". Czyli bardzo, ale to bardzo konkretnie.

Witold Jurasz

źródło: facebook