Rosja łamie Kartę Narodów Zjednoczonych. Artykuł 2 ustęp 4 Karty Narodów Zjednoczonych zakazuje zarówno użycia siły, jak i uciekania się do groźby użycia siły. Rosja łamiąc regularnie ową podstawową normę współżycia międzynarodowego staje się "rogue state" czyli "państwem bandyckim". Należy założyć, że w Moskwie mamy do czynienia z reżimem wrogim cywilizacji europejskiej i zacząć traktować Moskwę tak, jak na to zasługuje.

"The Times" donosi o kolejnych nuklearnych groźbach ze strony Rosji, która miała zapowiedzieć, że dla obrony Krymu może uciec się do użycia broni jądrowej. Przedstawiciele Moskwy mieli też grozić Zachodowi, jeśli ten zdecyduje się na wzmacnianie potencjału obronnego państw bałtyckich, przy czym wg. Rosjan na Litwie, w Estonii i na Łotwie występują takie same okoliczności, jak te które "zmusiły" Rosję do zajęcia Krymu.

Mój komentarz:

1. Rosja łamie Kartę Narodów Zjednoczonych. Artykuł 2 ustęp 4 Karty Narodów Zjednoczonych zakazuje zarówno użycia siły, jak i uciekania się do groźby użycia siły. Rosja łamiąc regularnie ową podstawową normę współżycia międzynarodowego staje się "rogue state" czyli "państwem bandyckim". Należy założyć, że w Moskwie mamy do czynienia z reżimem wrogim cywilizacji europejskiej i zacząć traktować Moskwę tak, jak na to zasługuje.

2. Rosja chce zmusić nas nie tylko do pogodzenia się z tym, że Moskwa ma prawo do prowadzenia wojny na Ukrainie, ale też do tego, że może użyć siły wobec państw członkowskich NATO. Rosja grożąc wywołaniem zamieszek w państwach bałtyckich w istocie daje do zrozumienia, że Rosjanie zamieszkujący te państwa są jej V kolumną. W mojej ocenie należy przeto rozważyć opcje nie tylko militarnej, ale i policyjnej pomocy dla państw bałtyckich tak, aby w razie zamieszek móc szybko w zarodku zdusić ewentualny opłacony przez Moskwę bunt. Należy przy tym założyć, że celem Moskwy będzie doprowadzenie do tego, by miasta na wschodzie Łotwy i Estonii płonęły przez kilka dni - dopiero bowiem to da Moskwie pretekst do ew. interwencji "w obronie uciskanej mniejszości". Skala sił użytych dla pacyfikacji ew. buntu musi być więc taka, by ów bunt został stłumiony natychmiast. Jeśli dziś nie pomożemy państwom bałtyckim to nie bądźmy zdziwieni, że kiedyś ktoś może nie chcieć "umierać za Gdańsk".

3. Groźby użycia broni jądrowej są blefem obliczonym na przerażenie Zachodu i zmuszenie go do ustępstw w imię hasła "byleby nie było wojny". Pisał o tym również Krzysztof Rak.  Niestety, nawet w Polsce wielu działa na zasadzie pudła rezonansowego moskiewskiej propagandy. Pół biedy, gdy są to nieodpowiedzialni dziennikarze, ale gdy rolę tą spełniają urzędnicy powołani na swe stanowiska przez Ministra Obrony Narodowej to mamy kłopot. Nie może mieć miejsca sytuacja, w której szef resortu ON słusznie mówi, że Rosjanie blefują, a jego podwładny - Romuald Szeremietiew - niemal codziennie głosi coś zgoła przeciwnego.

4. O tym, że nie ma granic dla eskalacji przez Rosję jej pretensji pisałem tyle razy, że nie ma sensu już tego powtarzać. Czas jednak zarzucić filozofię deeskalacji. Oznacza ona tyle, że naszym celem nie jest wcale zmuszenie Rosji do wycofania się i zaprzestania agresywnej polityki. Filozofia deeskalacji oznacza, że Rosjanie przesuwają się zawsze do przodu, a następnie dochodzi do porozumienia, przy czym nigdy się nie wycofują (ze zdobyczy terytorialnych na Ukrainie czy gróźb wobec Zachodu) - Moskwa jedynie na pewien czas wstrzymuje działania lub propagandę. Filozofia deeskalacji w odniesieniu do Ukrainy oznacza przyzwolenie dla stosowanej przez Rosję „taktyki salami”, czyli odcinania kolejnych kawałków terytorium Ukrainy – tyle, że małymi kawałeczkami, w odniesieniu do Zachodu - przyzwolenie na coraz dalej idące groźby.

5. Zerwaniem z filozofią deeskalacji byłoby np. postulowane przez mnie zaoferowanie państwom bałtyckim wysłania na ich terytorium kontyngentów naszych Sił Lądowych oraz - o czym pisałem powyżej w pkt 2 - sił policyjnych. Warto rozważyć również ekspulsję rosyjskich dyplomatów (na skalę taką, jak niegdyś zrobili to Brytyjczycy). Nastąpią oczywiście retorsje, ale nas to nie oślepi (z tego co słyszę i tak niewiele wiemy), za to Rosjanom utrudni infiltrowanie Polski. Na groźby eksmisji Konsulatu Generalnego w Petersburgu nie należy odpowiadać notami dyplomatycznymi, a groźbą eksmisji KG Rosji w Gdańsku. Należy również zlikwidować ewidentnie nieskuteczną Grupę ds. Trudnych.

6. Teza, iż proponowane przeze mnie wsparcie dla państw bałtyckich tudzież działania, które wymieniam w pkt 5 byłyby "prowokowaniem" Rosji - o ile nie są wprost przez nią suflowane - dowodzą braku logiki w myśleniu. Wszystkie te działania bowiem to nic innego, jak reakcja na ofensywne, prowokacyjne działania Rosji. To Moskwa, a nie Zachód jest agresorem. To Moskwa prowokuje Zachód, a nie na odwrót. Co więcej proponowane rozwiązania mają charakter defensywny. Jeśli nie stać nas nawet na to, to być może Rosja ma rację tkwiąc w przekonaniu, że jako Zachód staliśmy się bezwolni (w tym miejscu części naszej prawicy do sztambucha - nie dlatego, że nas "gender" osłabia, ale dlatego, że narodowe partykularyzmy i geszefciarstwo biorą na powrót górę nad zbiorowym interesem).

7. Z Rosją należy rozmawiać, ale punktem wyjścia do każdej rozmowy winien być twardo zdefiniowany interes narodowy. Jego realizacja oczywiście będzie wymagać kompromisów. Nie ma dyplomacji bez kompromisów, w tym również kompromisów moralnie wątpliwych. Kompromis jednak zawsze musi prowadzić do realizacji konkretnego interesu. Nie może być istotą naszej polityki, celem samym w sobie. Richard Nixon powiedział kiedyś, że do uprawiania polityki trzeba mieć "rozum, serce i jaja". Ja dodam, że do uprawiania polityki wschodniej trzeba mieć wszystko, co powyżej, ale kto wie, czy nie w odwrotnej kolejności.

Witold Jurasz

Prezes Ośrodka Analiz Strategicznych - Centrum Forbes (prywatny, apartyjny think-tank rozpoczynający działalność w kwietniu br.), autor bloga "Moje Szyfrogramy" (dostępnego również na Facebooku)