O naszym polskim - tak prorządowym, jak i opozycyjnym - ogłupieniu i zakłamaniu, które wychodzi na jaw przy okazji nawet już wizyty prezydenta USA.

Bawi mnie otóż agitprop prorządowy, z którego wynika, że po wizycie prezydenta USA Polska stanie się potęgą europejską równą Niemcom i generalnie pojutrze obudzimy się w innym zupełnie kraju. Od piątku nie będą mieć znaczenia ani potencjał i innowacyjność (lub jej brak) naszej gospodarki, położenie geograficzne, demografia, budżet, siła armii, żywotność społeczeństwa obywatelskiego i stan naszej polityki, a kanclerz Niemiec i Komisja Europejska myśląc o Polsce będą iść na ustępstwa, bo w Polsce był Trump.

Równie mocno bawi mnie jednak również agitprop środowisk antyrządowych, które usiłują mi wmówić, że wizyta prezydenta USA nie ma w ogóle znaczenia, fakt, iż rząd PiS organizując szczyt 12 państw europejskich zdołał nań ściągnąć głowę jedynego światowego supermocarstwa jest nieistotny, a poza tym ten akurat prezydent jest zły bo amoralny i niezbyt mądry. A ja pamiętam, że gdy prezydentem Stanów Zjednoczonych był George W. Bush, który jakoś nadmiernie ani moralny ani nadmiernie mądry nie był, te same elity mówiły nam, że Polskę spotyka wyjątkowy zaszczyt i wyróżnienie (ach ten nasz prowincjonalizm), gdy prezydent Bush odwiedził nasz kraj. Cóż więc się zmieniło? Elity nagle stały się aż tak są wyczulone na moralność i mądrość prezydenta USA, czy może po prostu nie mogą znieść myśli, że tym razem nie one będą na bankiecie?

Witold Jurasz

źródło: facebook