Motto:

Biada temu, kto zechce mieć złą sprawę z ludem,

Urwać się z szubienicy chyba trzeba cudem.

(Fragment ulotnego czterowiersza

z czasów insurekcji kościuszkowskiej)

Tak więc mamy za sobą kolejną batalię. Myślę, że wielu rodaków obserwowało ją z uwagą ale też nie bez zniecierpliwienia, ponieważ czas, w którym media publiczne pozostawały pod dotychczasowym kierownictwem, pracował dla przeciwników dobrej zmiany. Gdyby małą ustawę medialną przyjęto równolegle z nowelizacją ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, kto wie, czy po takim ciosie obóz rzekomych obrońców demokracji nie zostałby dużo wcześniej odesłany do narożnika. Na szczęście, co się odwlekło, nie całkiem uciekło, tyle że reformatorów czekają znacznie dłuższe zmagania, bo radio i telewizja zdążyły w międzyczasie mocno namieszać w umysłach tych spośród Polaków, którzy nie mają wyrobionych przekonań politycznych. Najważniejsze jednak, że prezydent Duda nie uległ naciskom lewactwa reprezentującego racje zachodniego, głównie niemieckiego kapitału i ustawę podpisał.

Jak Kuba Bogu…

Trudno powiedzieć, jaki procent rodaków uległ w ostatnich tygodniach antyrządowej propagandzie. Znacznie łatwiej zrozumieć, dlaczego dzisiejsza opozycja z taką zajadłością usiłuje bronić medialnego porządku, który kiedyś wprowadziła przejmując władzę i dokonując czystek wśród dziennikarzy krytycznie ustosunkowanych do praktyk koalicji PO-PSL.

Rachunek jest prosty. Zachowanie kontroli nad środkami przekazu, to ostatnia szansa na powrót do władzy. Nie owijajmy rzeczy w bawełnę! Tak jak w kwestii Trybunału Konstytucyjnego tak i w chwili obecnej PiS kieruje się słuszną zasadą „Jak Kuba Bogu, tak Bóg… Fidelowi”. Cały problem sprowadza się do konfliktu grupowych interesów, ale grupa obywateli polskich, która może najbardziej skorzystać na wprowadzanych reformach stanowi przytłaczającą większość.

Rzeczone reformy oraz polityka demograficzna i prorodzinna rządu zasługują wobec tego na poparcie Polaków (chyba, że ktoś się Polakiem nie czuje). Wiadomo, że ich koszty będą musiały pokryć głównie banki i zachodnie korporacje do tej pory drenujące polską gospodarkę. Ich sojusznikami są dziś politycy odsunięci od władzy i wszelki biznes pozostający w układzie ze starym reżimem. Zgiełk i oskarżenia kierowane pod adresem partii rządzącej (że łamie zasady demokracji) mają przede wszystkim na celu odwrócenie uwagi społeczeństwa od istoty sprawy i utrudnienie realizacji programu, który de facto powinien wzmocnić państwo. Gdyby PiS nie był w stanie dotrzymać złożonych obietnic, mógłby faktycznie następne wybory przegrać.

Więcej światła

Tego rodzaju metody prowadzenia walki politycznej nie stanowią osobliwości. Znali je komuniści. Znają je ich dzisiejsi spadkobiercy – liberałowie. Pamiętam, jak jesienią 1982 roku na terenie zakładu karnego w Kwidzynie, którego trzy pawilony posłużyły władzy komunistycznej za „ośrodek odosobnienia” przeciwników, pojawił się były członek PZPR, prof. Leszek Nowak (zm. w 2009 r.). Jak wielu nowo nawróconych zaczynał od marksizmu, ale z czasem przeszedł na pozycję nie-Marksowskiego materializmu historycznego (takim mianem określał swoją filozofię). Internowano go, gdyż w 1980 roku dołączył do grona naukowców wspierających „Solidarność” i opozycję demokratyczną.

Większość towarzyszy niedoli potraktowała go z nieufnością, ale pewna liczba osób, wśród których i ja się znalazłem, wysłuchała jego więziennego wykładu i przeczytała kilka agitacyjnych felietonów. Jeden nosił tytuł „Trój-władcy panują najchętniej w ciemnościach”. Dlaczego „trój-władcy”? Ano właśnie… chodziło o komunistyczną kontrolę nad kluczowymi sektorami władzy – środkami produkcji, przymusu i przekazu. To, że media wymienione zostały jako ostatnie, nie oznaczało wcale, że są one mniej ważne. Bez ściemniania i manipulowania systemem informacji reżim sprawujący władzę z moskiewskiego nadania nie byłby w stanie skutecznie rządzić przez tyle lat. Niezła lekcja! Czasami warto podjąć dyskusję i wczuć się w sposób myślenia adwersarza, z którym coś nas łączy, choć się z nim do końca nie zgadzamy.

Obóz zdrady narodowej

Takim mianem określa się zwykle targowiczan, trudno jednak nie skojarzyć wydarzeń sprzed ponad dwustu dwudziestu lat z tym, co robią dziś przegrani politycy. Podobna retoryka, zdania mówiące o zagrożeniu wolności i demokracji, szukanie poparcia ośrodków zagranicznych, którym nie na rękę jest to, co dzieje się w Polsce…

O jednym wszakże warto by w tym miejscu przypomnieć. W 1794 roku lud Warszawy wymierzył zdrajcom sprawiedliwość. Uczynił to w sposób okrutny pod nieobecność w mieście wojsk Kościuszki, ale takie były czasy. Świadek owych wydarzeń, Jędrzej Kitowicz, tak pisał o nich w swoich Pamiętnikach:

„Dnia 9 maja w nocy przy pochodniach cicho wystawiono przed ratuszem trzy szubienice, a czwartą przed kościołem księży bernardynów na Krakowskim Przedmieściu. Nazajutrz w południe wyprowadzono z ratusza miasta Starej Warszawy dekretowanych.”….

Tu przerywam, bo moraliści z „Newsweeka” i „Gazety Wyborczej” gotowi mi zarzucić, iż podburzam rodaków do zbrodniczych czynów i lubuję się w opisach uśmiercania osób reprezentujących odmienny punkt widzenia na sprawy narodowe. Dla zilustrowania, jakiego kalibru politycy stali się wówczas ofiarami ludowej sprawiedliwości, wymienię tylko kilka nazwisk z Sumariusza znaczniejszych powieszonych 1794. Znaleźli się wśród nich: „Ożarowski, hetman w. koronny, Zabiełło, hetman w. litewski, Ankwicz, marszałek Rady Nieustającej, Kossakowski, biskup inflancki, Rogoziński, major […], Wolfers, asesor Rady Najwyższej, Massalski, biskup wileński, książę Czetwertyński.”

Na szczęście dla tych, co w czasach dobrej zmiany chcą mieć „złą sprawę z ludem”, środki przymusu pozostają dziś w rękach polityków rozumiejących, na czym polega rzeczywiste dobro kraju. Mogą więc spać spokojnie. W najgorszym wypadku uprawnione organy rozliczą ich z nadużyć popełnionych w okresie, kiedy sprawowali władzę. Gdyby jednak przy tym okazało się, iż coś poważniejszego mają na sumieniu, na życzliwość mediów publicznych raczej na pewno już nie będą mogli liczyć.

 Tadeusz Witkowski

Autor jest emerytowanym lektorem języka polskiego w University of Michigan (Ann Arbor) i wykładowcą w Saint Mary’s College w Orchard Lake, badaczem akt przechowywanych w archiwach IPN, byłym pracownikiem Służby Kontrwywiadu Wojskowego i członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. Wojskowych Służb Informacyjnych. Represjonowany w czasach PRL i internowany w okresie stanu wojennego wyjechał z rodziną na emigrację w roku 1983.