Fronda.pl: Kampania wyborcza, która właśnie dobiega końca, była merytoryczną debatą?

 

Bronisław Wildstein: Wręcz przeciwnie - mam wrażenie, że uczestniczyliśmy w pokazie mody, a nawet gorzej – konkursie przyodzianych przez polityków kostiumów. Zupełnie zatracamy powagę sprawy, że oto mamy wybrać ludzi, którzy będą podejmowali fundamentalne decyzje dla naszej egzystencji. A będzie to zależało nie od tego, czy mają oni dobrych krawców i pijarowców, ale kim są i co mają do zaoferowania.

 

To się dzieje nie bez winy mediów.

 

Oczywiście, zamiast zajmować się merytoryczną debatą i domagać się odpowiedzi, madia zajmowały się propagandą. A politycy tylko się do tego dostosowali. Gdyby byli zmuszani do udzielania konkretnych odpowiedzi, obóz rządzący rozliczany z rządów, a opozycja konsekwentnie pytania o to, co konkretnie proponuje, to politycy nie mieliby innego wyjścia. W dodatku, tym co wysuwa się na pierwszy plan jest wściekła stronniczość mediów głównego nurtu, nie bez powodu nazywanych wiodącymi. To głównie telewizje TVN, TVP, ale także Polsat, rozmaite radiostacje, które z jednej strony zajmują się sielskimi obrazkami z kampanii rządowej, których nie powstydziłaby się gierkowska propaganda, a z drugiej strony – polowaniem, nagonką na opozycję. Jeżeli to są jakiekolwiek standardy, to rzeczywiście są to standardy białoruskie.

 

Jakieś chwyty poniżej pasa?

 

Uderzyła mnie kampania Platformy Obywatelskiej, która posunęła się do absolutnie niedopuszczalnych kroków. Z jednej strony to billboardy z przesłaniem „Unia da więcej”, która sugeruje, że jeśli wybierzemy partię cieszącą się większymi względami europejskich salonów, to w zamian za to, Unia weźmie nas na utrzymanie. Abstrahując od instrumentalnego fałszu tego przesłania, te billboardy apelują do żebraczo-lokajskiej mentalności, do tego, że mamy podporządkować się żywionym przez Unię oczekiwaniom. To zagrywka, która powinna po prostu zdyskwalifikować tego, kto się nią posługuje. To jest wmawianie nam, że jesteśmy pozbawieni wolności, że mamy żebrać, a nasz rozwój zależy od tego, co da nam Unia.

 

Z drugiej?

 

Przekroczenie kolejnej granicy przez ostatni klip wyborczy, który bazuje na montażu obrazów nasyconych wściekłą agresją. Przekaz jest jasny – wyborcy, którzy oddadzą głos na PiS to jest niebezpieczna tłuszcza, którą trzeba wyeliminować z życia publicznego. Niezwykłe jest to, że klip nie jest bezpośrednio ostrym atakiem na partie, program, a nawet samych polityków; to dezawuowanie dużej grupy obywateli. To kolejny krok dalej w kierunku tworzenia aury wojny domowej, odbierania podmiotowości części obywateli. W dodatku to działanie partii, która sama o sobie mówi, że jest „partią miłości”. Tutaj tę miłość mamy w pełnym wydaniu.

 

Do tej pory Jarosław Kaczyński wypowiadał się raczej w stonowany, bardzo spokojny sposób. Od wczoraj media „grzeją” wątek jego antyniemieckiej retoryki. Michał Kamiński prognozuje wręcz: „Jeśli temat absurdalnego ataku Kaczyńskiego na Merkel będzie żył w mediach to PiS się nie podniesie”.

 

Nie mam ochoty komentować tego, co powiedział Michał Kamiński, natomiast przyznaję, że nie podoba mi się to wystąpienie Kaczyńskiego. Choć oczywiście zostało ono przesadzone, zmanipulowane, to prezes PiS ma już chyba taką cechę, która pozwala mu mówić: mam pewną wiedzę, ale nie mogę się nią z wami podzielić. Jak się nie można podzielić, to się nie mówi o żadnej wiedzy. Jest to moim zdaniem jakiś niewłaściwy sposób rozmawiania, w dodatku – nie do końca jasny.

 

Czy to może jakoś znacznie wpłynąć na wyniki wyborów?

 

Trudno powiedzieć.

Według dzisiejszego sondażu „GW” Platforma ma 11 proc. przewagi.

 

My się w ogóle za mało przejmujemy tym, że sondaże służą manipulacji. W wielu krajach istnieją restrykcyjne dopuszczalne granice błędu statystycznego, a w Polsce są one wielokrotnie przekraczane. I to bez przerwy i bezkarnie przekraczane. Przyzwyczailiśmy się do tego, zwłaszcza w takich elitarnych gronach osób, które się tym interesują, kompletnie ignorować sondaże, uznawać je za tak mało wiarygodne, że szkoda się nimi zajmować. To błąd! Sondaże mają wpływ na postawę wyborców, na ich zachowania już przy urnach. Działają trochę – nawet jest takie sformułowanie – jak kroplówka. Sączą określone treści, uczą tę część obywateli, która jest mniej zainteresowana polityką. To w dużej mierze determinuje działania, zwłaszcza ludzi niezdecydowanych.

 

Są narzędziem manipulacji.

 

A my się na to godzimy. Przecież nie można zgadzać się, żeby ktoś bez przerwy łamał jakieś zasady. Gdyby jakiś producent bez przerwy sprzedawał felerne produkty, to nikt by ich nie kupował, natomiast w Polsce, ci sami, którzy robią felerne produkty, mają się dobrze, robią je nadal. We Francji jest instytucja, która zajmuje się monitorowaniem sondażowni. Jeśli któraś z nich nieco przekroczy limit błędu statystycznego – nawet minimalnie, nie mówiąc o skali, jakiej sięga to w Polsce, nakłada na nie ogromne kary, a nawet grozi odebraniem możliwości przeprowadzania tych badań. Nie znam wypadku w demokratycznym świecie, gdzie exit polle są zmonopolizowane przez właściwie jedną sondażownię. Co więcej, takiej, która ma na swoim koncie gigantyczne pomyłki. Są one traktowane przez wyborców jako wynik wyborczy.

 

Media chętnie je wykorzystują.

 

W gazetach nie pisze się, że z sondażu takiego i takiego wynika coś tam; pisze się Polacy uważają, że... np. Kaczyński był najgorszym premierem (cytuję wielki tytuł z „GW”). To skrajna manipulacja, bo nikt nie ma takich danych, żeby coś takiego powiedzieć. Wszystko to powinno budzić nieufność do procedur demokratycznych. Myślę, że budzi...

 

Rozmawiała Marta Brzezińska