- Ludzie szukają w Kościele tego, czego nie ma w świecie, ale też chcą to usłyszeć w nowy sposób, bo nie lubią kościelnej pruderii. Chcą więc usłyszeć i o orgazmie, i o więzi, i o wierze. Ja nawet mówię o Trójcy Świętej objawiającej się w ludzkiej miłości. Kto dzisiaj tak mówi o Trójcy Świętej? - wyjaśnia o. Kswery Knotz, kapucyn w rozmowie z miesięcznikiem "W drodze".

[...] Jest ojciec rzeczywiście jednym z niewielu duchownych, których słowa „orgazm” czy „penis” nie przerażają.

A powinny? Rzeczywiście, nie czuję zażenowania, kiedy o tym mówię. Nieważne, czy jest to zupełnie obce, czy znane mi audytorium. Ale proszę pamiętać, że ja mówię przez godzinę o więzi małżeńskiej, która obejmuje i reakcje fizjologiczne, i wymiar bliskości, poczucie miłości, ale także i obecności Pana Boga w więzi, o akceptacji fizjologii jako dzieła stworzonego przez Boga, o szukaniu wzajemnej przyjemności (to taki pomysł Pana Boga na dobry związek) w kontekście budowania i odnawiania więzi małżeńskiej. Używam też oczywiście określeń fizjologicznych. Tyle że w takim kontekście nikogo one ani nie dziwią, ani nie gorszą. A jeśli ktoś przez całe życie miał wątpliwości, czy nie grzeszył, kochając się z żoną, bo przecież w Kościele nigdy nie słyszał słów podobnych do tych, których używa w intymnej rozmowie, to moje mówienie pomaga mu zrozumieć, że jego postępowanie było jak najbardziej bezgrzeszne. Że to, co odkrył w małżeństwie jako dobre, jest rzeczywiście dobre. Ja to niejako potwierdzam w imieniu Kościoła. To jest bardzo cenne dla ludzi.

 

Jeśli to jest dobre, to dlaczego księża nie mówią nam o tym w czytelny sposób?

Jan Paweł II w Teologii ciała napisał, że eros trzeba łączyć z etosem. Tymczasem my, księża, mamy taką mentalność: eros to seksualność bez odniesienia do Boga i wartości. A jeśli już odnosimy go do Boga czy wartości, to nie wypada mówić o strefach erogennych i normalnym współżyciu, tak jakby opisał je seksuolog. Zatem jeśli ksiądz zaczyna mówić do małżonków o seksie, to zazwyczaj robi to tak: „Humanae vitae mówi…” . Potem czyta papieża. Wiadomo: to jest mądre i nikt mu nie zarzuci, że popełnił gafę czy błąd moralny. Tylko co ludzie z tego zrozumieją? Zresztą sam kapłan często pewnie nie wie, jaka rzeczywistość się kryje za tym kościelnym dokumentem. I wydaje się, że jest OK. Coś tam powiedział…

 

Podał w sposób męczący naukę Kościoła, ludzie nic z niej nie zrozumieli…

…a od reszty jest seksuolog, do którego wielu kapłanów nie będzie miało zaufania. Tak właśnie się myśli w wielu środowiskach. My ludziom nie wyjaśnimy, bo nie wypada, a jak ktoś inny wyjaśnia, to go krytykujemy. Tak jest bezpiecznie, choć w ten sposób tworzy się rozdźwięk nie tylko między duszpasterstwem a seksuologią, która przejmuje cały wymiar praktyczny życia seksualnego, ale też między małżonkami, którzy w Kościele nie znajdują wsparcia i pomocy w tak ważnej sferze ich życia. Duszpasterz ma się niby zajmować człowiekiem powyżej pasa, a inni – człowiekiem poniżej pasa. Kto przekracza tę granicę i mówi o całym człowieku, jest na cenzurowanym. Tymczasem tu chodzi o realizowanie na co dzień sakramentu małżeństwa. A on się realizuje także w łóżku, bo tam również buduje się więź między małżonkami. W tej więzi jest obecny Bóg.

 

Może księża nie chcą mówić do nas normalnym językiem, bo się boją zarzutu: „co ksiądz może o tym wiedzieć”?

Ja też się spotykam z takim argumentem, a mimo to bardzo wiele osób mnie słucha. O wiele więcej niż księży mówiących o współżyciu językiem encyklik. Ludzie chcą przecież rozumieć swoją cielesność, a z dokumentów Kościoła nie wynika wprost, jak ma pan się kochać z żoną. To trzeba przełożyć na zwyczajny język. Bo pisma biskupów i papieży mówią oczywiście coś głębokiego, mądrego, ale to trzeba przetransponować na ludzkie życie i ludzkie doświadczenia. Gdy się to zrobi, wtedy nauka Kościoła staje się nagle żywa, mądra i piękna, a etyka seksualna nie jest już oderwana od życia. Tu chodzi też o język: żeby był na tyle prosty i komunikatywny, aby trafiał do wszystkich.

 

To może w języku tkwi przyczyna? Może trzeba wypracować język pośredni między dokumentami Kościoła a językiem praktycznym?

Ja właśnie wypracowuję taki język. Jasne jest, że małżonkowie nie będą przecież komunikowali się językiem medycznym, więc i ja z nimi nie mogę tak mówić o ich sprawach. Ten nowy język musi być w miarę prosty, nieprzeładowany terminami seksuologicznymi. Na przykład wprowadziłem do niego słowo „pieszczoty”. Nie nazywam ich „pettingiem” lub „neckingiem”, mówię po prostu tak, jak oni o tym mówią między sobą. Słucham, jak małżonkowie rozmawiają o seksie, i potem niektóre z tych słów przejmuję, by je „ulokować” w tym tworzonym słowniku. I to chwyta. Na przykład: każda kobieta mówi o trudnościach we współżyciu przed miesiączką. No ale nie mówi wtedy „mam zespół napięcia przedmiesiączkowego”, jak w poradniku lekarskim, tylko np. „mam chandrę”, czyli „jestem zdenerwowana, rozdrażniona”. I teraz rzecz ważna: trzeba jakoś ten język zrozumieć, przełożyć, żeby się z nimi – za jego pośrednictwem – prosto i pięknie skomunikować. Tego oczywiście nie ma w dokumentach Kościoła, bo one nie są od tego. Wyznaczają pewne kierunki. Język – powiadam – musi być komunikatywny, w miarę prosty, i trzecia rzecz: ma wyrażać miłość i więź. Żeby można było opowiedzieć małżonkowi, co się przeżywa. Cała sztuka polega na przełożeniu nauki Kościoła na intymny język miłości, bardzo prawdziwy, erotyczny i zarazem duchowy, piękny. Nie na język proboszczowskiego kazania. Ale oczywiście ten język musi być w stu procentach spójny z językiem dokumentów Kościoła.

 

To może dobrze byłoby, gdyby dokumenty Kościoła od razu powstawały w takim języku?

Oczywiście, że byłoby dobrze, ale najpierw trzeba ten intymny język wypracować. Myślę, że tu trzeba bardzo dużo wysiłku Kościoła, szczególnie małżonków katolickich, aby oni sami opisali swoje doświadczenie budowania więzi w życiu seksualnym zgodnie z nauką Kościoła.

 

Dobrze byłoby, gdyby cały Kościół szukał takiego języka, bo jednym Knotzem nie załatwimy problemu „proboszczowskiej mowy”. Nie myślał ojciec, żeby swoim sposobem mówienia zarazić innych księży?

To jest specjalny dar i nie każdy ksiądz go ma. Jest wielu duchownych, którzy mówią do mnie: „Lepiej ty z nimi porozmawiaj, bo ja tak nie umiem”. Bo to jest tak, widzi pan, że niektórzy księża znają się doskonale na budowaniu kościołów, a inni z kolei na relacji mężczyzna – kobieta. Ja się nie znam na budowaniu – gdybym chciał postawić kościół, to nic by z tego nie wyszło. Każdy by mnie oszukał. I odwrotnie: wielu księży po prostu nie nadaje się do pracy z małżonkami. Niech oni lepiej ustawiają pod dryl ministrantów albo zajmują się czymś zupełnie innym w parafii. Bywają też księża wręcz niebezpieczni, jeśli zabierają się za mówienie o seksualności. Włączają im się wtedy patologiczne interpretacje moralności seksualnej rodem z XVIII lub XIX wieku, z czasów szalejących skrupułów, albo mentalność trzeźwiejącego erotomana, który boi się „uruchomić” i zaprzepaścić wysiłek abstynencji seksualnej. Małżeństwa wychodzą od takich księży poranione. Wiem o tym, bo zdarza się, że potem trafiają do mnie – mam wtedy mnóstwo pracy, żeby naprostować to, co inni zepsuli. Ci księża są moimi największymi przeciwnikami.

 

Kiedy ojciec odkrył ten swój dar?

W pewnym momencie dotarło do mnie, jak ogromnie ważnym tematem jest seksualność. No i jak bardzo mocno leży to odłogiem. Zrozumiałem też, że jeśli się tego nie ruszy, to wiele małżeństw się rozpadnie, inne się skłócą na tle seksu. Bo to wszystko jest zbyt ważne dla ludzi, żeby z nimi o tym nie rozmawiać. Kościół musi mieć swój nurt mówienia o seksie, konkurujący z innymi, świeckimi nurtami. Jeśli nie będzie go miał, nie spełni swojej misji dla tego pokolenia.

 

Ale cały ten nurt, o którym ojciec wspomina, konkuruje z celebryckim paplaniem o seksie. Media lubią, jeśli jest łechtaczka, orgazm, do tego jest zakonnik, który o tym mówi. Wszystko to jest takie… ciekawostkowe. To chyba niedobrze

Z mediami źle, bez mediów jeszcze gorzej. Czasami na spotkanie ze mną przychodzi kilkaset osób, które mnie znają właśnie z mediów, gdzieś mnie widziały, coś o mnie słyszały. Ludzie szukają w Kościele tego, czego nie ma w świecie, ale też chcą to usłyszeć w nowy sposób, bo nie lubią kościelnej pruderii. Chcą więc usłyszeć i o orgazmie, i o więzi, i o wierze. Ja nawet mówię o Trójcy Świętej objawiającej się w ludzkiej miłości. Kto dzisiaj tak mówi o Trójcy Świętej?

 

Całość: Zredukowany do sensacji

mod/wdrodze.pl