Erupcję talentu tego zadziwiającego chłopaka, który wykształcenie filmowe odebrał w wypożyczalni wideo w LA widać jednak już było we „Wściekłych psach”, które w wraz ze  "Złym porucznikiem” ( pisałem o tym arcydziele na www.portalfilmowy.pl)  zdefiniowały filmowe lata 90-te. Nie można również zapominać o znakomitym scenariuszu „Prawdziwego romansu”, który w tarantinowskim duchu (jak schrzanić scenariusz Q można się przekonać oglądając „Urodzonych morderców” Olivera Stone’a) zrealizował Tony Scott.


Ja jednak popełnię herezję i przyznam, że moim ukochanym arcydziełem Tarantino nie jest kultowe „Pulp Fiction”. Zupełnie nie po chrześcijańsku najlepiej się bawię oglądając epicką opowieść o zemście, krwawy balet, będący mieszanką Sergio Leone i Kurosawy o wdzięcznym tytule Kill Bill. „Ci, których zwą wojownikami, podejmują walkę, mając przed sobą jeden cel – zniszczenie wroga. Muszą się wyzbyć ludzkich odruchów i uczucia litości. Muszą zabić każdego, kto zechce im przeszkodzić, choćby samego Boga lub Buddę. Prawda jest sercem sztuki walki”- mówił Hattori Hanzō w interpretacji ukochanego przez Q Sonnyego Chiba. Wydaje się, że wojownik, który zdemolował konserwatywne kino zamierza po raz kolejny bez litości zadać cios mistrza Pai Mei. Jeżeli "Django Unchained" będzie choć w połowie tak fascynujące jak wynika z przecieków scenariuszowych to konkurenci filmu w dniu jego premiery powinni czuć się jak zadek Zeda. I nie pomoże im okres świąteczny, gdy film zadebiutuje w USA. Polska premiera "Django Unchained" zaplanowana jest na 1 lutego 2013.


 

Nowy film Tarantino opowiada o byłym niewolniku Django, który pomaga niemieckiemu łowcy głów w schwytaniu uciekinierów. Dzięki temu Niemiec Schultz wykupuje Django i daje mu wolność. Ten musi jednak odszukać swoją żonę, którą utracił przed laty na targu niewolników. Django jest zmuszony ją odbić z rąk bezwzględnego właściciela plantacji. "Django Unchained" ma nawiązywać do obrazu "Django" Sergia Corbucciego z 1966 roku, z Franco Nero w roli głównej. Obraz ma również czerpać z japońskiej wariacji "Sukiyaki Western Django" Takashiego Miike z 2007 roku, w której sam Tarantino zagrał epizod. Film jak zwykle jest przepełniony wielkimi nazwiskami. Schulzta gra odkryty dla świata niemiecki geniusz Christoph Waltz, który za rolę w „Bękartach wojny” zgarnął Oscara. W rolę Django wcieli się jeden z najlepszych czarnoskórych aktorów Jamie Foxx. Właściciela plantacji zagra zaś sam  Leonardo DiCaprio. Z pierwszych opisów akcji dowiadujemy się, że Django trafi do krainy „Candyland” czyli mrocznej plantacji, gdzie murzyni szkoleni są do walk między sobą przez Ace'a Woody'ego granego przez Kurta Russella, który również powrócił do świata żywych dzięki Quentinowi w piekielnie dobrym „Death Proof”. W filmie pojawia się również Samuel L. Jackson jako prawa ręka rasistowskiego Di Caprio. Tarantino kręci m.in. w filmowym miasteczku, w którym powstało „W samo Południe” i kilku innych kultowych miejsc dla amerykańskiego westernu. Jednak to nie obsada czy miejsce zdjęć jest najważniejsze u Tarantino.

 

 

Wspominałem już, że nie należę do wielkich fanów „Bękartów wojny”. Oczywiście cenię ten film za fenomenalną rolę Waltza i znakomitą kreację Brada Pitta. Jednak oglądając ten „western” osadzony w komiksowych realiach II wojny światowej mam wrażenie, że film po prostu nie wypalił. Tarantino niestety potknął się o własne nogi robiąc dosłowną jatkę, która czerpała zarówno z dolarowej trylogii Leone jak i „Wielkiej ucieczki” by w końcu stać się parodią wojennego kina. Reżyser przekroczył cienką granicę między oryginalną wariacją podlaną smakowitym sosem a schematycznym pastiszem. Coś co znakomicie sprawdziło się w „Kill Bill” wymknęło się z rąk ojca chrzestnego współczesnej popkultury. Tym razem Tarantino nie powinien popełnić podobnego błędu. Reżyser nie ukrywał nigdy, że czerpał garściami ze spaghetti westernu zarówno we „Wściekłych psach” (widać tam również wpływ Packinpaha i jego „Dzikiej bandy”) oczywiście „Kill Billu vol.2” jak i „Bękartach wojny”. Jedynym filmem wolnym od Sergio Leone był chyba „Jackie Brown” oparty na powieści Elmore’a Leonarda a nie oryginalnym pomyśle Q. Teraz reżyser nie będzie już musiał tylko cytować swoich ukochanych filmowców.


I nawet jeżeli Tarantino weźmie Leone i go „przepisze” po swojemu, to będziemy mieli do czynienia z ucztą dla oczu…i ucha. Chyba nikt sobie bowiem nie wyobraża tego obrazu bez muzyki Ennio Morricone, który nadał klimat epickiej opowieści o zemście smakującej najlepiej na zimno. Można być przekonanym, że Tarantino wraz ze współpracownikami zbuduje odpowiedni klimat, który wzdrygnie westernem w inny sposób niż zrobił to Eastwood. Jednak nawet jeżeli "Django Unchained" zawiedzie fanów „Tarantino w kapeluszu” (w co szczerze wątpię) to za dwa lata nadciągnie do kin zakończenie trylogii „Kill Bill”. W sieci pojawił się już teaser trzeciej części opowieści duetu „Q and U”. Tym razem zemsta przypadnie w udziale córeczce Vernity Green. Nemesis i tak więc nadejdzie. I możemy być pewni, że będzie miał westernową twarz.

 

Łukasz Adamski