Sonia Szostakiewicz

Tysiąc lat samotności

„Od  panowania  Turcji  aż  do  czasów  dzisiejszych  smutekbył  dominującym  nastrojem  w  narodzie"  -  napisał  Gy-ula   Kornis.   Ten   smutek  wyczuwalny  jest   w   najwięk­szych  węgierskich  dziełach  literackich  ostatnich  czte­rech stuleci. W patriotycznym hymnie Ferenca Kólcseyaznajduje się prośba,  by  Bóg dał Węgrom, chociażby  „je­den  rok  szczęścia".  Najwybitniejszy  symbolista  węgier­ski  Endre  Ady  pisał,  że  nad jego  krajem  unosi  się  wciąż„węgierski  smęt".  Znamienne,  że  kiedy  Jan  Paweł  IIprzybył  po  raz  pierwszy  na Węgry  w  1991  roku,  w  po­witaniu przywołał słowa poety Józsefa Eótvósa: „niebodaje  każdemu  krajowi  jakiś  skarb"  -  skarbem  Węgrówjest  „święty  smutek". 

Kiedy  pod  koniec  IX  wieku  nadciągnęli  ze  stepów  azjatyckich,   kronikarzeniemieccy  nazywali  ich  „plemieniem  piekielnym".  Byli  postrachem  całej  Eu­ropy,   swoimi  najazdami  spustoszyli  Lombardię  i  Bawarię,  przez  siedem  latgrasowali  po  Półwyspie  Apenińskim,  podczas  łupieżczych  wypraw  docieralido  Bosforu  i  do  Atlantyku.  W  kościołach  rozsianych  po  całym  kontynenciemodlono   się  wówczas   tymi   samymi   słowami:   „Od   straszliwych  Węgrów  -wybaw  nas  Panie!"  Kaznodzieje  nazywali  ich  „biczem  Bożym",  którym  Naj­wyższy  smaga  chrześcijan  za  grzechy.Gdyby do  ich  łupieżczych  wypraw  zastosować  typologię  Feliksa  Koneczne-go,  można  by  stwierdzić,  że  oto  reprezentanci  cywilizacji  turańskiej  zaatako­wali  cywilizację  chrześcijańską.  Wkrótce  jednak  sytuacja  miała  ulec  diame­tralnej  zmianie.  Od  XI  do  XVI  stulecia  to  Węgry  aż  na  pięć  wieków  staną  sięgłównym   przedmurzem   chrześcijańskiej   Europy  przed  podbojami   przedsta­wicieli  cywilizacji  turańskiej  -  Pieczyngów,  Kumanów,  Tatarów  i  Turków.Najazd  tatarski  w  1241   roku  tak  doszczętnie  zniszczył  Węgry,   że  jedenz  ówczesnych  kronikarzy  niemieckich  napisał  wprost:  „W  tym  roku  państwowęgierskie  po  350  latach  istnienia  zostało  zniszczone  przez  Tatarów".  Wojnyz Turkami,  znaczone  klęskami  pod  Nikopolis  (1396),  Warną  (1444)  czy Mo­haczem  (1526),  doprowadziły  w  końcu  do  upadku  królestwa  węgierskiego. 

„Tragiczną  misją Węgier  był  przelew  krwi  za resztę Europy"  - pisał filo­zof Gyula Kornis i dodawał:  „Gdyby Węgrzy własnym ciałem nie obronili Eu­ropy  przed  zalewem  islamu,  Saraceni  byliby  opanowali  Europę,  osłabionąszerzącą  się  podówczas  reformacją".  A  wtedy  -  według  znanego  wyrażeniaThomasa  Babingtona Macaulay'a -  „Koran  byłby  nauczany  w Oxfordzie  dodnia  dzisiejszego".  Węgrzy  nie  tylko  bronilichrześcijaństwa, lecz rów­nież  starali  się  praktyko­wać  je   w   życiu   codzien­nym.  Z  dynastii  Arpadów,która     rządziła     krajemprzez   trzy   wieki,   wywo­dziła   się,   w   porównaniuz  innymi  dworami  w  Eu­ropie,    największa   liczbaświętych,    m.in.    św.    Ste­fan,  św. Emeryk,  św. Władysław,  Św. Kinga, św. Elżbieta czy Św. Małgorzata. Z kolejnej panującej dyna­stii  - Andegawenów  -  pochodziła  natomiast  królowa  Polski  św.  Jadwiga.  Tona Węgrzech wXIIIwiekupowstał ZakonBraciśw.PawłaPierwszegoPustel­nika,  znanych  szerzej  jako  paulini.  W  stuleciu  następnym  król  Karol  Robertzałożył z kolei zakon rycerski św. Jerzego.Gotyk przywędrował  z Francji na Węgry wcześniej  niż do Niemiec,  bo jużw  roku  1210,  za  pośrednictwem  cystersów.  W  1367  roku  w  Pecs  powstałtrzeci  -  po  praskim  i  krakowskim  -  uniwersytet  w  Europie  Środkowej.  Swój„złoty wiek"  przeżywały Węgry w XV stuleciu,  zwłaszcza za panowania kró­la Macieja Korwina,  który  był wielkim mecenasem  sztuk - założył  uniwersy­tet w Pozsony  (Bratysława),  zapraszał  na  swój  dwór najwybitniejszych arty­stów włoskich,  a o jego smaku świadczy fakt,  że do pałacu w Budzie  ściągnąłobraz Madonny Leonarda da Vinci.Po  upadku  Węgier misję  buforu,  na którym zatrzymywały  się  najazdy ta­tarskie  i  tureckie,  wzięła  na  siebie  Rzeczpospolita.  Tymczasem  z  wież  ko­ścielnych  w  Budzie  rozlegał  się  głos  muezina,  nawołujący  mahometan  domodłów.

Jak  doszło  do  tego,  że  emisariusz  cywilizacji  turańskiej  stal  się  zagorzałymobrońcą  cywilizacji  chrześcijańskiej?  To  pytanie  odsyła  nas  do  sporów  o  toż­samość   narodową   Węgrów.   Dyskusje   takie   najczęściej   odwoływały   się   dodwóch  wydarzeń   historycznych,   które  zmieniły  nie   tylko   bieg  węgierskichdziejów,  lecz  miały  także  radykalny  wpływ  na  formowanie  się  charakteru  na­rodowego   Węgrów.   Pierwsze   wydarzenie,   czyli   „przejście   przez   Karpaty"Madziarów  pod  wodzą  Arpada  w  roku  896  - jest  w  węgierskiej   świadomościsynonimem  porzucenia  Azji  i  wyboru  Europy;  drugie,  czyli  przyjęcie  koronyprzez  św.  Stefana  z  rąk  papieża  Sylwestra  w  1001  roku  -  symbolizuje  porzu­cenie  pogaństwa  i  wybór  chrześcijaństwa.Czy  porzucając  swą  azjatyckość  i  pogańskie  tradycje  Węgrzy  nie  utracąswej  tożsamości?  To  pytanie,  zadane  przez  Koppanya,  Vatę, Janosa  i  innychmadziarskich  pogańskich  wodzów,   którzy  jeszcze  w  XI  wieku  zbrojnie  wal­czyli  z  chrześcijaństwem  w obronie  plemiennych  obyczajów,  byłoby  zupełniezrozumiale.  To  samo  pytanie  zadane  w  XX  wieku  znaczy jednak  coś  zupełnieinnego.   Współczesny  poeta  węgierski  Gyula  Illyes  tak  przedstawiał  wątpli­wości,  jakie  targały  Arpadem,   gdy  ze  szczytów  Karpat  spoglądał  w  dół   narozpościerającą  się  przed  nim  Wielką  Nizinę: 

A tam po gór nieznanej stronie?
Czym ryty staną się stepowe
wśród innych szczepów. Czy ojcowie
nie będą dla swych synów obcy?
 
Założą nowy dom wędrowcy
Ożenią się i pierworodny
we wszystkim różny będzie od nich,
w tutejszym ludzie się roztopi.
 
Od pocałunków Europy
rzymskich, słowiańskich i germańskich
zblednie złocista skóra, zgaśnie
kształtny ostrołuk rysich oczu.
 
0 branki piękne, sny urocze,
łona głębokie jak cmentarze,
gdzie kształt utracą huńskie twarze,
mongolskich warg spłowieje blask.
 
1 drogie rysy zatrze czas,
te zmarłych ojców stare piętna,
które przejmują niemowlęta
jak żywe znaki współnej schedy!
 
Więc przyszliśmy ze stepu, żeby
ciała się z duszą zbyć? Bogowie
jedynie o podobnych sobie dbają
- i co zostanie po nas?
 
Mimo   tych   rozterek  Arpad   daje   znak   do   wymarszu   i   węgierskie   hordyschodzą  z  górskich  zboczy  ku  dolinom.  Władca  -  w  poetyckiej  wizji  Illyesa  -„odkrywa  zamysł  potężniejszy  niż  krew,  niż  śmierć,  niż  duszy  siła".  Dla  sa­mego   Illyesa,   dotkniętego   „ukąszeniem   heglowskim",   takim   najpotężniej­szym  zamysłem  była  dziejowa  konieczność,   której  wyrazem  miało  być  nie­uchronne   zwycięstwo   komunizmu.  
 
Nie  dla  wszystkich jednak  owo  „przejście  przez  Karpaty"  oznaczać  mu­siało  wybór  komunizmu.  Niektórzy  ze  współczesnych  twórców  węgierskichdostrzegali  nieuchronność  procesów  cywilizacyjnych,  podmywających  szla­checkie  i  chrześcijańskie  fundamenty  kultury  narodowej.  Odczuwali  z  tegopowodu  rozdarcie  między  pragnieniem  modernizacji  kraju  a  wiernością  ro­dzimej  tradycji.  Zsigmond Móricz tak zwierzał  się swoim czytelnikom:  „Mo­ją  udręką jest,  dokąd  się  posuwamy,  gdy jesteśmy  głosiecielami  nowych  idei.Dokąd  porywamy  ze  sobą  lud?...  Mamże  głosić  rozwiązłość  i  zgniliznę?...Życia  zatrzymać  nie mogę.  Zycie  pędzi  w otchłań  rozpadu." 
 
Drugim  wydarzeniem,  które  - jak  już  wspomnieliśmy  -  szczególnie  skupia­ło  uwagę  węgierskich  historiografów,  była  koronacja  św.  Stefana.Co  ciekawe,  jednym  z  największych  wydarzeń  kulturalnych  lat  70-tychXX  wieku  na Węgrzech była wzorowana naJesus  Christ  Superstaropera rocko­waSzent  Istvdn  Kirdly  - Król  Św.  Stefan.Zdaniem  wielu  socjologów przyczyni­ła  się  ona  do  rozbudzenia  węgierskiej  świadomości  narodowej,  przytłumio­nej  komunistycznymi  represjami  po  roku  1956.Niemal  natychmiast  nasuwa  się  pytanie:  dlaczego  władza  socjalistycznapozwoliła,  by  wystawiono  spektakl,  którego  głównym  bohaterem  był  święty  Kościoła  katolickiego?  W  tym  samym  przecież  czasie  reżim  węgierski  repre­sjonował  katolików,  ograniczając możliwość działalności Kościoła.Narracyjną   osią   opery  jest   konflikt   między   Stefanem   a   jego   wujemKoppanym.  Ten  pierwszy  ukazany  zostaje jako  człowiek  kompromisu,  kunk­tator,  wręcz  oportunista,  ale  obdarzony  trzeźwym  i  realistycznym  spojrze­niem.  Drugi  z kolei  to romantyczny marzyciel,  idealista gotów oddać życie  zasprawę.   Koppany  reprezentuje  prawdziwą,  najbardziej  rdzenną  węgierskość,dlatego   sprzeciwia  się  przyjęciu  chrztu  przez  Madziarów,   ponieważ   w  na­stępstwie  tego  kroku  naród  utraci  swoje  stare  wierzenia,  zwyczaje,  tradycje,a  z  czasem  i  tożsamość.  Stefan  natomiast  zdaje  sobie  sprawę,  że  układ  siłw  chrześcijańskiej  Europie  sprawia,  iż  niechrześcijański  kraj  nie  ma  szans  naprzetrwanie.  Rozumie,  że  w  polityce  decydują  nie  argumenty,  ale  siła.  Wie,że  uparte  trwanie  narodu  przy  swej  nieskalanej  węgierskości,  co  proponujeKoppany,  sprowadzi  na  ten  naród  zagładę. 
 
Ówczesne  mocarstwa  nie  będąbowiem  tolerować  w  Europie  pogańskiego  państwa.  Dochodzi  do  wojny  do­mowej,  w  której  Stefan  pokonuje  Koppanya,  rozkazuje  zabić  go,  a  następniewymusza  na  swych  rodakach  przyjęcie  chrztu. Jego  chłodna,  realistyczna  po­lityka   przynosi   korzyści   -   możliwe   staje   się   być   równocześnie   Węgremi chrześcijaninem.Komuniści  pozwolili  na  wystawienie  owej   opery,   ponieważ  równie  do­brze   mogłaby   ona   nosić   tytułJanos   Kdddr.Konflikt   między   Stefanemi  Koppanym  zdawał  się  być  w takim  ujęciu  pewną  uniwersalną  figurą,  w  któ­rą bez  problemów wpisywało  się  także  starcie  Kadara  i  Imre  Nagya.  Zauważ­my,  że  zarówno  Koppany,  jak  i  Nagy,  wzbudzają  większą  sympatię  widzów,ale  reprezentują  odchodzący  świat,  a  swoim  uporem  ściągają  na  rodaków  ka­taklizm.  Za  to  św.  Stefan  i Janos  Kadar,  chociaż  nie  są  może  tak  szczerzyi  spontaniczni,   dzięki  chłodnej   kalkulacji   i  poddaniu  się  historycznej  ko­nieczności,  tak  naprawdę  dają  narodowi  możliwość  przeżycia.  Lekcja  Kadarabyła  następująca  - jest  możliwe  być  równocześnie  Węgrem  i  komunistą.Powyższa  interpretacja  chrztu  i  koronacji  św.  Stefana  stanowi  oczywiścieskrajny  przypadek  legitymizowania  własnych  rządów.  Tym  niemniej  rysuje  sięw  niej  pewna  tendencja,  dominująca  także  w  innych  koncepcjach  historiogra-ficznych. Jej  główną cechą jest wyeksponowanie motywacji politycznych  wład­cy,  przy  zupełnym  pominięciu  wymiaru  duchowego jego  decyzji.  W  takiej  wi­zji  chrześcijaństwo  występuje  jedynie  jako  narzędzie  państwotwórcze. 
 
Tymczasem  Stefan  od  dzieciństwa  był  wychowywany  w  duchu  religijnym.Największy  wpływ  miała  na  niego  matka,  gorliwa  chrześcijanka  Sarolta,  cór­ka   wodza   siedmiogrodzkiego,   oraz   dwójka   wychowawców   -   św.   Wolfgangi  św.  Wojciech.  Przez  całe  swoje  życie  węgierski  władca  znajdował  się  podwpływem  myśli  kluniackiej,  utrzymywał  m.in.  stały  kontakt  z  opatem  ClunyOdilonem,  a przez mnicha Boniperta,  później­szego  biskupa  Pecs,  sprowadzał  na  swój  dwórnowości  książkowe  z  Zachodu.  Pod  koniec  ży­cia  napisał  dla  swego  syna  Emeryka  (także  ka­nonizowanego  przez Kościół)  słynneUpomnie­nia,które  stanowią jeden  z  najznamienitszychprzykładów  średniowiecznej   literatury  sapien-cjalnej  w Europie.  Te  pouczenia dla przyszłegowładcy,  które  mimo  upływu  tysiąca  lat  nadalzachowały  swą aktualność  (zachwycał  się nimiPaul  Claudel),  ukazują  nam  króla  innego  niżdominująca historiografia.  To człowiek,  w cen­trum  życia  którego  znajduje  się  osoba Jezusa  Chrystusa. 
 
Władca  uznaje  swąnicość  wobec  Zbawiciela,  wyraża tęsknotę  za  Nim  i  stara  się  być  posłusznymswojemu  Mistrzowi,  do  czego  zachęca  także  syna.Wielu  historykom  umyka  ów  wymiar  świętości  Stefana  -  świętości  po­twierdzonej  oficjalnie  przez  Kościół.  Otóż  w  odróżnieniu  od  takich  postaci,jak  Temistokles  czy  Katon,  do  których  możemy  czuć  szacunek,  ale  od  któ­rych  wieje  grobowym  chłodem,  chrześcijańscy  święci  są  żywi  nadal  po  śmier­ci  i  dzięki  modlitwom,  przez  tajemnicę  „świętych  obcowania",  uczestnicząrealnie  w  życiu  kolejnych  pokoleń.  Tak  o  obecności  św.  Stefana  pośród  swo­jego  narodu  opowiadał Gabor Szinte,  wspominając mszę  świętą,  odprawionąprzez Jana  Pawła  II  20  sierpnia  1991  roku  na  Placu  Bohaterów  w Budapesz­cie:  „Na  ten  plac,  na  który  w  1948  roku  siłą  spędzono  ludzi,  teraz  przyszłodobrowolnie pół miliona osób,  przyciągniętych osobowością następcy Sylwe­stra II,  który 990  lat  temu  przysłał  koronę  św.  Stefanowi.  Znakiem  obecno­ści  króla był  relikwiarz  z jego  ręką  stojący na ołtarzu,  jakby na  znak,  że  dzie­ło jego  rąk wznosi  się  nad  ruinami  ostatnich  40  lat.  Tak  oto  na  placu  zebralisię:  papież,  węgierski  naród  i  jego  pierwszy  król.  Coś  takiego  zdarza  się  razna  tysiąc  lat,  wszyscy  Węgrzy  głęboko  odczuli  wagę  i  bogactwo  tej  chwili. 
 
Ojciec  Święty,  ilekroć  w  czasie  mszy  świętej  przechodził  obok  relikwiarza,pochylał  z  szacunkiem  głowę, jakby tym gestem  chciał złożyć hołd duszy ca­łego  narodu."Podczas  mszy Jan  Paweł  II  powiedział,  że  „św.  Stefan  zbudował  dom  dlawszystkich  pokoleń  Węgrów",   a  fundamentem  owego   domu  jest  chrystia-nizm.  Podkreślił,  że  Stefan  pozostawił  swój  testament  nie  tylko  Emerykowi,lecz  wszystkim Węgrom.  Dał  wyraźnie  do  zrozumienia,  że  od  osobistych  wy­borów   samych  Węgrów   zależeć   będzie   to,   czy   ich   kraj   nadal  pozostaniechrześcijański.W  ten  sposób  dochodzimy  do  kolejnego  punktu,  który  we  współczesnejhistoriografii  bywa  niedoceniany.  Otóż  koncentrując  się  na  pojedynczych  wy­borach  wybitnych  jednostek,  historykom  jakby  umykają  z  pola  widzenia  de­cyzje  większych  zbiorowości,  które  okazują  się  sumą  pojedynczych  wyborówzwykłych  ludzi.  Kiedy czytamy  o  chrystianizacji jakiegoś  kraju,  mamy wraże­nie,  jakby  za  sprawą  czarodziejskiej  różdżki  chrzest  władcy  pociągał  za  sobąautomatycznie  ochrzczenie  całego  narodu.
 
 Najczęściej  w  tym  kontekście  hi­storycy  przywołują  przykłady  narzucania  religii  siłą  i  opisują,  jak  to  Mieszkow  Polsce,  Włodzimierz  na  Rusi  czy Stefan na Węgrzech prześladowali  pogan,skazując  niektórych  na  śmierć  czy  rozkazując  niszczyć  przedchrześcijańskiemiejsca  kultu.  Nie  ma  ani  słowa  o  tym,  że  ludzie  słuchając misjonarzy moglidobrowolnie  przyjąć  chrzest  zauroczeni  orędziem  zbawczym.  W  kategoriachpolitycznych,  w  których  za  decyzjami  kryją  się  racje  siły  czy  interesu,  na  ta­kie  decyzje  nie  ma  miejsca.Tymczasem  jeszcze  zanim  Węgrzy  przyszli  do  Europy  Środkowej,  chrze­ścijaństwo  przyszło  do  nich. Już  św.  Hieronim  na przełomie  IV/V wieku  do­nosił,  że  „Hunowie  uczą  się  psalmów",  zaś  wiadomość  ta  dotyczyć  mogłarównie   dobrze   Hungarów,    gdyż   kronikarze   późnej   starożytności   używaliw  swych  pismach  zamiennie  pojęć:  Hunowie  i  Hungarowie.  Kosmas  Indiko-pleustes pisał w połowie VI  stulecia,  że  na ich terenach istniało wiele kościo­łów  i  posiadali  oni  wielu  biskupów.  Inne  świadectwa  historyczne  mówią,  żeużywali  nawet  Biblii  w  tłumaczeniu  na  swój  własny  język.  Wykopaliska  ar­cheologiczne  w  Panonii  potwierdzają,  że  Węgrzy,  zanim  przekroczyli  Karpa­ty,  byli  już  częściowo  schrystianizowani.  I  to  nie  władcy jako  pierwsi  przyj­mowali  chrzest  -  dopiero  w  roku  948  ochrzcili  się  w  Konstantynopolu  dwajksiążęta  węgierscy:  Bulcsu  i  Tormasa. 
 
Wkrótce  po klęsce  pod Mohaczem  w  1526  roku,  gdzie  zginął  król  Ludwik  IIKrólestwo  Węgier  przestało  istnieć  i  nastąpił  podział  kraju  na  trzy  częścipierwsza  (z Budą,  Esztergomem  i Temesvarem)  znalazła się pod okupacją  tu­recką,  druga  (z  Gyór,  Pozsony  i  Koszycami)  pod  panowaniem  habsburskimtrzecia  -  Siedmiogród  -  stała  się  lennem  ottomańskim.Od  porażki  pod  Mohaczem  nie minęło jeszcze dziesięć  lat,  a już  nastąpi­ła  całkowita  zmiana  sytuacji  wyznaniowej  wśród  społeczności  węgierskiejAż  trzy  czwarte  Węgrów porzuciło  katolicyzm  i  przyjęło  protestantyzm.  Stu­denci  węgierscy  zaczęli  masowo  opuszczać  uniwersytety  w  Padwie,  Boloni:i Ferrarze  i przenosić się na uczelnie niemieckie,  np.  do Witenbergi,  gdzie juiwkrótce  stworzyli  ponad  tysiącosobową  kolonię.Wydaje  się,  że  Węgrzy  poczuli  się  zdradzeni  przez  katolicką  Europę,  któ­ra  zamiast  pomóc  swoim  współwyznawcom   w  obronie   przed  muzułmań­skim  najazdem,  oddawała  się  bratobójczym  walkom  chrześcijańskich  wład­ców:    najpierw   cesarza   Karola   V   z   francuskim   królem   Franciszkiem   Ia  następnie  Ligi  Cognackiej  z  koalicją  habsburską.Masowe  przechodzenie  na  protestantyzm  można  też  wytłumaczyć  tymże  historiozofia  luterańska  ze  swą  koncepcjąflagellum  Deiwyjątkowo  trafihw  odczucia  Węgrów,  gdyż  przekonująco  umiała  wyjaśnić  im  klęskę  państw;  w  kategoriach  nadprzyrodzonych.  W  literaturze  protestanckiej  tego  okresuna  próżno  by  szukać  wezwań  do  chrześcijańskiej  krucjaty  przeciw  Turkom.Na  pierwszy  plan  wysuwa  się  nie  walka  z  wrogiem  zewnętrznym,  lecz  walkawewnętrzna.  Jeden  z  najwybitniejszych  kaznodziejów  protestanckich  AlexisJanos Kecskemeti tak tłumaczył węgierskiej szlachcie nieszczęścia, jakie  spa­dły na ich  kraj:„Królowie  i  mężowie  wojujący  są  zsyłani  przez  Boga  na  ukaranie  innychkrajów  i  narodów  jako  Nabuchodonozor  na  Jerozolimę.  
 
Podczas  karaniaprzeto  myślmy  nie  o  wrogu,  lecz  błagajmy  Boga,  aby  odwrócił  od  nas  nie­przyjaciół,  których zesłał przeciwko nam. Nauczmy się,  że Bóg potrafi się po­sługiwać   w  wykonaniu   swych   słusznych   wyroków  także  posługą  niewier­nych,  jako  posługą  Nabuchodonozora  przeciwko  Jerozolimie,   tak  i  terazposługą  wyznawców Mahometa  przeciwko  Węgrom  i  innym  narodom.  (...)Nauczmy  się,  jeśli  z  dopustu  Bożego  widzimy  zagarnianie  przez  obce  rę­ce naszych miast i dobytku, nie lamentować,  ale cierpieć spokojnie,  z podzię­ką.  Nauczmy  się,  aby mężowie  wojujący nie  wychwalali  swej  siły,  nie  przypi­sywali  niczego  własnym  staraniom,  ale  oddawali  chwałę  Bogu,  bo  Bóg jesttym,  kto  oddaje  wroga  w  ich  ręce."Skończyło  się  sławienie  bojowych  cnót  rycerskich,  warunkiem  przepę­dzenia  wrogich  armii  stało  się  przepędzenie  własnych  grzechów,  oczyszcze­nie  moralne  i  duchowa  odnowa.  Traktowanie  klęski  państwa  jako  kary  zagrzechy było  zgodne nie  tylko  z wizją teologiczną,  lecz  również  z potocznymdoświadczeniem.  Upadek  zewnętrzny Węgier był  bowiem  skutkiem  znaczniegłębszego  kryzysu  wewnętrznego  (będzie  z  nim  wiele  mieć  wspólnego  anar-chizacja  polskiego  życia  politycznego  w  XVIII  wieku,   z  ciągłymi  wojnamiszlacheckich  stronnictw  oraz  intrygami  magnatów,  przedkładających  własneinteresy  nad  dobro  ojczyzny).  W  przeddzień  tureckiej  ofensywy  na  Węgry  le­gat  papieski  pisał  do  Rzymu:  „Brak  tu  kierownictwa,  brak  pieniędzy,  brakrządu,  brak  okrętów,  brak  porządku... 
 
Gdyby  za  cenę  trzech  forintów możnabyło  uratować  kraj,  nie  znalazłoby  się  trojga  ludzi,  którzy  by  tę  ofiarę  chcie­li ponieść."Większość  Węgrów  opowiedziała  się  za  reformacją  w  wersji  kalwińskiej,która  jest  bodaj  najbardziej  pesymistyczną  z  odmian  protestantyzmu.   „Odpanowania Turcji  aż  do czasów dzisiejszych smutek był  dominującym  nastro­jem  w  narodzie"  -  pisał  już  w  wieku  XX  Gyula  Komis.  Jego  zdaniem  ten  smutek  wyczuwalny jest  w  największych  węgierskich  dziełach  literackich,  ja­kie  powstały  w  ciągu  ostatnich  czterech  stuleci  -  w  renesansowych  poezjachBalinta  Balassiego,  klasycystycznych  dramatach Józsefa  Katony  czy  roman­tycznych  wierszach  Mihalya  Vórósmartyego.  W  hymnie  Ferenca  Kólcseya,śpiewanym  na  niemal  każdej  uroczystości  patriotycznej,  znajduje  się  prośba,by  Bóg  dal  Węgrom,  chociażby  „jeden  rok  szczęścia".  Najwybitniejszy  sym-bolista  węgierski  Endre  Ady  pisał,  że  nad jego  krajem  unosi  się  wciąż  „wę­gierski  smęt".Jest  znamienne,  że  kiedy Jan  Paweł  II  przybył  po  raz  pierwszy  na  Węgryw  1991  roku,  to  w pierwszych  słowach powitania na lotnisku  Ferihegy,  przy­wołał  słowa poety Józsefa Eótvósa z  1836  roku,  że „niebo daje każdemu  kra­jowi  jakiś  skarb"  i  że  skarbem  Węgrów jest  „święty  smutek". 
 
W XVI  wieku  węgierski  wódz  i  poeta Miklós  Zrinyi  pisał,  że jego  naród  zna­lazł się między „niemieckim kłamstwem"  a „turecką trucizną". W podobnymduchu  wypowiadał  się  prymas  Pazmany w  liście  do  stanów węgierskich:  „Je­steśmy  tu  między  dwoma  potężnymi  cesarzami,  tak  jak  palec  tkwiący  mię­dzy  drzwiami  a  futryną,  trzeba  nam  ginąć  zarówno  z  rąk  wroga,  jak  i  z  rąkobrońcy".  Co  ciekawe,  w  XVII  stuleciu  Węgrzy  wszczynali  więcej  powstańprzeciw  uciskowi  ze  strony  Habsburgów  niż  ze  strony  Ottomanów. 
 
Dopiero  w  1686  roku  -  trzy  lata  po  wiktorii  wiedeńskiej  -  Turcy  zostaliwyparci  z  Budy.  W  międzyczasie  zmieniło  się  już  kwietystyczne  nastawieniewęgierskiej  szlachty,  która niestawianie  czynnego oporu  tłumaczyła respekto­waniem  Bożych wyroków.  Przyczyniła się  do tego działalność najwybitniejsze­go  myśliciela  węgierskiej  kontrreformacji,  prymasa  Petera  Pazmanya,  dziękiktóremu  na  katolicyzm  nawróciło  się  wielu  węgierskich  magnatów,  szlachci­ców i  mieszczan.  Pazmany nie odrzucił protestanckiej  koncepcjiflagellum Dei,lecz  powiązał ją  z  katolicką  zasadą  czynnego  przeciwdziałania.  Uzasadniał  tonastępująco:  „Choć  wiemy,  że  choroba  i  wojna  z  woli  Bożej  pochodzą,  niewiemy jednak,  czy Bóg zesłał na nas tę chorobę,  by śmierć przyniosła,  a tę ar­mię  przyrządził  na  naszą  całkowitą  zatratę  czy  tylko  na  naszą  próbę,  przetowięc jesteśmy  zobowiązani  do  własnej  obrony".
 
Wypędzenie  Turków  z  Europy  Środkowej  nie  oznaczało  dla  Węgier  nie­podległości.  Ziemie  okupowane  przez  półtora  stulecia  przez  Ottomanówprzeszły  pod  panowanie  Habsburgów,  którzy  wkrótce  podporządkowali  so­bie  także  Siedmiogród.  Rozpoczęła  się  germanizacyjna polityka Wiednia wo­bec  Węgrów,  którą tak  scharakteryzował  doradca cesarza  Leopolda  I,  MartinHocher:  „złej węgierskiej  natury nie da się naprawić,  można ją tylko złamać".Historycy  zwykli  nazywać  ten  okres  dziejów  „panowaniem  grozy".  Nic  więcdziwnego,  że  Węgrzy  wzniecali  antyhabsburskie  rebelie,  z  których  najwięk­sze  szanse  na  sukces  miało  powstanie  narodowe  z  lat  1703-1711  pod wodząsiedmiogrodzkiego księcia Ferenca II Rakoczego.Ponieważ  dwór  austriacki  był  ostentacyjnie  katolicki,  zaś  większość  wę­gierskiej   szlachty,   zwłaszcza  w  Siedmiogrodzie  stanowiącym  gniazdo  irre-denty,  stanowili  kalwini  (kalwinizm  nazywano  nawetnemzeti  vallósczyli  wia­rą   narodową)    -   nic   więc    dziwnego,    że    na   konflikt   narodowościowyi  polityczny  nałożył  się  konflikt  religijny. 
 
A jednak  znalazła  się  osoba,  którawymknęła  się  tej  dwubiegunowej  logice  i  pozostawiła  nawet  na  piśmie  śladswoich  wyborów.  Tą osobą  był  przywódca powstania,  książę  Ferenc  Rakoczy,który  stał  na czele  armii  złożonej  głównie  ze zwolenników  reformacji,  pozo­stając  jednak  ortodoksyjnym  katolikiem.  Pisał  z  miłością  o  swych  kalwiń­skich  poddanych,  ale  z  niechęcią  o  ich  protestanckiej  herezji.  Wyraźnie  pod­kreślał,  że jego  powstanie  nie jest wojną  religijną.Zsekularyzowane  szkolnictwo  nauczyło  nas  patrzeć  na  apostrofy  zwróco­ne  ku  Bogu  i  wplecione  w  dłuższy tekst jak na  stylistyczny wymóg  epoki,  haracz płacony duchowi  czasów.  Tak samo jak w czasach komunistycznych  opa­trywano  przekłady  Kafki   czy  Conrada  socrealistycznymi  przedmowami  lubposłowiami,  tak  samo  -  uczono  nas  rozumować  -  czynili  nasi  przodkowie,odwołując  się  co jakiś  czas  do  Boga,  traktowanego  raczej jak  figura  retorycz­na  niż  realna  osoba.  W  węgierskich  szkołach  los  taki  spotkał  dzieło  księciaRakoczego,   wypatroszone   z  religijnego  kontekstu   i   znane  jakoWyznania,podczas  gdy jego  pełny  tytuł  brzmi:Wyznania  grzesznika,  który pochyliwszy  sięnad   żłóbkiem   nowo   narodzonego   Zbawiciela   opłakuje   z   gorycząw  sercu  swe  minione  życie   i  wspomina  doznane  łaski  oraz  rozta­czaną   nad   nim   opiekę   Opatrzności.Gdyby   zWyznańśw.   Augustyna  wyrzucić  wszystkiezdania kierowane  ku  Bogu,  najprawdopodobniej  z całegodzieła  nie  pozostałoby  nic.  
 
PodobnieWyznaniaksię­cia  Rakoczego  bez  odniesienia  do  Osoby adresata,  czyliWszechmogącego,  tracą  sens.  Ferenc  II  zaczął je pisaćw   klasztorze   kamedułów   w   Grosbois,   gdzie   przezdłuższy  czas  prowadził  pełne  umartwień,  ascetyczneżycie. Jego  zapiski  pomyślane  były  bardziej  jako  spo­wiedź   pokutnika   niż   memuary   męża   stanu.   Tylkow  tym  kontekście  można  zrozumieć,  dlaczego  tak  często  nieoszczędza  siebie,  pisząc  wiele   o   swym   słabym  charakterze,  ułomnościachi  grzechach.  Ujawnia  nawet  swoje  niecne  uczynki,  przy  popełnieniu  którychnie było  świadków,  a więc  ich przemilczenie nie mogłoby narazić  go na zarzuthipokryzji.  Opisuje  na  przykład,  jak  ukradł  pewnemu  jezuicie  w  Nysie  kom­pas  i  lornetkę,  albo jak  będąc  w  Warszawie  poszedł  na  dziwki:„Popełniłem  grzech   i   Ty,  Boże,  widziałeś  wszystko,  choć  zrobiem  toukradkiem.  Oddałem  się  temu  niegodziwemu  uczynkowi  z  pełną  świadomo­ścią,  licząc na Twe Miłosierdzie. Takie więc były akty dziękczynienia, jakie Ciskładałem  za  tyle  dobrodziejstw,  dzięki  którym  wydostałem  się  z  więzienia.Całkowicie  z  własnej  woli  rzuciłem  się  ponownie  w  sidła  szatana.  I  cóż  Cipowiem,  Słodyczy  mej  duszy?  Nie  chcę  szukać  żadnych  wykrętów,  aby  sięusprawiedliwić.   I  przedtem  bywałem  grzesznikiem,   lecz  to  nieświadomośćlub  może  raczej  przemożna  siła  cielesnej  miłości  popchnęła  mnie  do  grze­chu.  Nic  z  tego  nie  miało  udziału  w  moim  ohydnym  uczynku.  Wiedziałem,iż  źle  czynię,  i  nawet  podczas  występku  czułem  wyrzuty  sumienia. 
 
Nie  kochałem  wcale  tej  plugawej  kurtyzany,  a jednak wybrałem ją zamiastCiebie.  Wyznaję  Ci',  Panie,  mój  grzech  i  spowiadam  się  z  mojej  nieprawości.Twe  rozgrzeszenie  sprawia  mi  ból.  Proszę  Cię,  nie  oszczędzaj  mnie,  pomnóżjeszcze  mą  żałość.  Zaiste,  nic  innego  nie  przywiodło  mnie  do  tak  wielkiejzbrodni, jak tylko czysta zwierzęcość  i być może  z tej  przyczyny grzech ów jestcięższy od wszelkich  innych,  którymi  obraziłem  Twój  Majestat." 
 
Klęska powstania  Rakoczego  spowodowała  pogłębienie  się  stanu  zależnościWęgier  od  Wiednia,  który  prowadząc  politykę  kolonizatorską  i  nie  licząc  sięz  lokalną  autonomią  podporządkowywał   sobie  wciąż  nowe  obszary  życia.Węgry  znalazły  się  w  ucisku  monarchii  nazywanej  niekiedy  absolutyzmemkatolickim,  o  której  można  śmiało  powiedzieć,  że  była  bardziej  absoluty-styczna  niż  katolicka.  Władcy  habsburscy,  z  jednej  strony,  deklarowali  sweprzywiązanie  do  rzymskiej  ortodoksji,  z  drugiej  zaś  -  systematycznie  ograni­czali   prawa  Kościoła.   Maria  Teresa  zabroniła  np.   biskupom  węgierskimutrzymywania  bezpośrednich  kontaktów  ze  Stolicą Apostolską,  a  żadna  bul­la  czy  encyklika  nie  mogła  być  publicznie  odczytana  bez jej  zezwolenia.  Jejnastępca Józef II  zlikwidował  z  kolei  większość  zakonów  i  kongregacje  ma­riańskie  w całym  cesarstwie. 
 
Przez  ponad  sto  lat  Węgrzy,  jakby  porażeni  dotychczasowymi  porażkamii sparaliżowani terrorem,  nie wszczynali działań  zbrojnych.  Gdy była ku temuokazja,  szlachta węgierska nie  zbuntowała  się  w  1741  roku  przeciw Marii  Te­resie,  a  nawet  uratowała  dla  cesarzowej  tron.  Rebelia  antyhabsburska  wybu­chła  dopiero,  gdy  ucisk  zelżał,  a  władze  zaczęły  iść  Węgrom  na  ustępstwa.Stało się to w roku  1848,  zaledwie cztery lata po tym, jak Wiedeń zezwolił nawprowadzenie  jako  oficjalnego  języka  węgierskiego  -  w  miejsce  używanej  dotej  pory  łaciny.  Wiosna  Ludów  mogła  zakończyć  się  zwycięstwem  Węgrówi  odzyskaniem  przez  nich  niepodległości,  gdyby  nie  interwencja  Rosji,  któraprzyszła  na pomoc  Habsburgom.  Powstanie  utopiono  we  krwi.Wszystkie  te wydarzenia sprawiały,  że najbardziej  charakterystyczną cechąmentalności Węgrów nadal pozostawał przemożny smutek. Pogłębiało go po­czucie  - jak określił  to jeden  z  wybitnych hungarystów - „osamotnienia  raso­wego". Inne podbite sąsiednie narody (Polacy, Czesi, Słowacy, Chorwaci, Ser­bowie)  były przeważnie  słowiańskie  i  mogły odwołać  się  do poczucia pewnejponadnarodowej wspólnoty oraz solidarności  (korzystała na tym Rosja, umie­jętnie  podsycając  nastroje  panslawistyczne  np.  wśród  Czechów  lub  Serbów).Węgrzy  nigdzie  w  Europie  nie  mieli  narodów  sobie pokrewnych.  W  dodatkuw XIX wieku  uczeni,  zwłaszcza związani  z  kręgami  wiedeńskimi,  zaczęli  pro­pagować  tezę,  że  Węgrzy  wywodzą  się  od  plemion  ugro-fińskich.  Austriackapropaganda  wykorzystywała  ten  fakt,  przedstawiając  Węgrom jako  ich  przod­ków - niskich,  skośnookich,  krzywonogich  myśliwych  z dalekiej  Północy. 
 
Napytanie,  dlaczego  wobec  tego  Węgrzy  dzisiaj  wyglądają  zupełnie  inaczej,  od­powiadano: to wpływ rasy germańskiej, która uszlachetniła rasę azjatycką.  Byłto  element  szerszego  oddziaływania  kulturowego,  w  myśl  którego  wszystkoco  wartościowe  Węgrzy  zawdzięczają  Austriakom.  W  ten  sposób  zaszczepia­no Madziarom niskie poczucie własnej wartości. Nie należy też zapominać, żewiek XIX był  triumfem niemieckiego idealizmu,  a jeden  z jego czołowych re­prezentantów - Herder - głosił,  że  w najbliższym czasie  naród węgierski  znik­nie  zupełnie,  zalany przez morze  narodów słowiańskich.Jak już wspomniano,  w XIX wieku baron József Eótv6s napisał,  że daremBoga  dla  Węgrów jest  „święty  smutek".  Jan  Pawet  II,  który  nawiązał  do  tejcechy węgierskiego  charakteru  narodowego,  uzupełnił,  że  smutek jest  tylkowówczas  święty,  gdy  nie  jest  bezpłodny.  Wyrazem  takiego  właśnie  smutkujest  najwybitniejszy  dramat  nowożytnych  Węgier  -Tragedia  człowiekaImre  Madacha z 1862 roku, dzieło porównywane zFaustemGoethego czyNie-boskąkomediąKrasińskiego. Przedstawia ono losy człowieka w piętnastu odsłonach- od przeszłości biblijnej  (scena kuszenia prarodziców w Raju),  antycznej  czyśredniowiecznej,   przez   teraźniejszość,   do   przyszłości   (profetyczna   wizjazautomatyzowanego  społeczeństwa  ludzkich  termitów  przywodząca  na  myślMetropolisFritza Langa)  -  w których  bohaterami  na przestrzeni  dziejów  są  tesame  trzy  osoby:  Adam,  Ewa  i  Lucyfer.  Ludzka  historia  wydaje  się  kończyćdoczesnym  zwycięstwem potęg  ciemności,  a jednak  ostatnie  zdanie  dramatubrzmi:  „Człowiecze...  Walcz,  miej  nadzieję - to twój  los".  Przesłanie Mada­cha jako  żywo przypominaPrzesłanieHerberta:  „Bądź  wierny Idź".Postawiona  przez  węgierskiego  dramaturga  diagnoza  sytuacji  historycz­nej   człowieka  w  świecie  jest  skrajnie  pesymistyczna,  jednak  postulowanaprzez  niego  postawa  zakłada  heroizm.  Z  pewnością  Madach  mógłby  podpi­sać  się  pod  skreślonymi  ponad pół  wieku  później  słowami  Oswalda  Spengle-ra:  „Urodziliśmy  się  w  tej  epoce  i  musimy  dzielnie  iść  do  końca  drogą  namwyznaczoną.  Nie  pozostaje  nam  nic  innego.  Jest  naszym  obowiązkiem  wy­trwać  na  straconej  pozycji  bez  nadziei  i  bez  ratunku.  Wytrwać jak  ów  rzym­ski  żołnierz,  którego szkielet znaleziono  przed bramą  w Pompei,  a który zgi­nął,   ponieważ   podczas   wybuchu   Wezuwiusza   zapomniano   odwołać   goz  posterunku."W  tej  pesymistycznej  diagnozie  czai  się  jednak  pokusa  innego  wyboru  -pokusa   rozpaczy.  
 
Widać   to   najwyraźniej   na  przykładzie   życiorysu   hrabie­go  Istvana  Szechenyiego,  nazwanego przez  przywódcę  Wiosny  Ludów,  LajosaKossutha,  „największym  z  Węgrów".  Ten  mąż  stanu,  który,  z  jednej  strony,był  tytanem  pracy  oraz  inicjatorem  wielu  przełomowych  dla  kraju  przedsię­wzięć  gospodarczych,  społecznych  i  kulturalnych,  z  drugiej  - popadał  w stanydepresyjne,  które  ostatecznie  doprowadziły  go  do  samobójstwa  w  1860  roku.Jeden  z  biografów  Istvana  Szechenyiego  tak  opisywał  ostatnie  lata  życiajego  ojca,  hrabiego Ferenca:  „w miarę  lat wpadał  w coraz czarniejszą melan­cholię,  która  przybierała  charakter  marzycielstwa  religijnego,  uciekającegood  świata.  Dom jego  miał  wygląd  klasztoru,  sam  życie  klasztorne  prowadził,większą część dnia spędzał na modlitwie w kaplicy pałacowej. Ale choć zmarłdla świata, nie zapominał  o cierpiących;  w rzeczach dobroczynności oszczęd­ność  była  mu  obca.  Katolik  gorący,  wolny  był  od  fanatyzmu;  z  miłosierdziajego   czerpali   wszyscy   bez   różnicy   wyznań.   Pobudował   dużo   kościołów   ZIMA-200043i  szkół,  mając  zaś  w  dobrach  swoich  sporo  poddanych  kalwinów,  w  równymstopniu  uwzględniał  ich potrzeby religijne  i oświatowe.  Zmarł  w roku  1820."W  rodzie  Szechenyich  żywa  wiara  katolicka  była  tym  bezpiecznikiem,który nie  pozwalał melancholii przemienić  się  w rozpacz.  Kiedy czynnika  te­go  zabrakło,  przyszedł  wybór  samobójstwa.  Samobójstwo,  zwłaszcza  w  wie­ku  XX,  stało  się  węgierskim  problemem  narodowym.  Nie  tylko  dlatego,  żena  taki  krok  zdecydowało  się  wielu  wybitnych  Węgrów,  jak  np.  poeci  i  pisa­rze Gyula Juhasz, Attila József czy Imre  Sarkadi,  ale przede wszystkim dlate­go,   że  od  wielu  lat  Węgry  pod  względem  liczby  samobójstw  zajmują  nie­zmiennie  pierwsze  miejsce  na  świecie.  Jak  zauważył  jeden   z  zachodnichteologów,  który  niedawno  odwiedził  Węgry,  „duch  depresji  zawisł  nad  kra­jem".  Wydaje  się  to  być  związane  z  postępującą  sekularyzacją,  która  sprawia,że  w obliczu  życiowych dramatów ludzie  skłonni  do melancholii  zamiast  he­roizmu  wybierają  samounicestwienie.  Nie  posiadają  bowiem  żadnej  metafi­zycznej  sankcji,  w imię  której  gotowi  byliby  do  cierpień  i  poświęceń. 
 
Historia  najnowsza  nie  oszczędzała  Węgrów.  Szczególnie  tragiczne  dla  nichwydarzenia  poprzedzone  zostały  półwieczem  nazywanym  w  węgierskiej  hi­storiografii  „złotym  okresem".  Zaczął  się  on  w  roku  1867,  kiedy  to  zawartougodę  austro-węgierską  przekształcającą  monarchię  habsburską  w  państwo  dualistyczne,   w  którym  Węgry  stały  się  obok  Austrii  równoprawnym  pod­miotem   państwowym.   Krok   taki   wymusiła  na  Wiedniu   klęska   w  wojniez  Prusami  - Austriacy zrozumieli,  że mogą pożegnać  się  z  marzeniami  o mo-carstwowości,  jeśli  nie  zapewnią  sobie  poparcia  Węgrów.  Kres  marzeniompołożyłaIwojna  światowa,  która  pogrzebała  nie  tylko  monarchię  habsbur­ską,  lecz  również  Królestwo  Węgier  w  ich  historycznym  kształcie.  Na  mocytraktatu  pokojowego  z  Trianon  Węgry  utraciły  aż  siedem  ósmych  swego  te­rytorium  i  jedną  trzecią  rodaków,  którzy  znaleźli  się  w  granicach  państwachościennych.  Dążenie  do  zrewidowania  niekorzystnego  układu  trianońskiegopchnęło   Budapeszt   do   przystąpienia   doIIwojny   światowej   po   stroniepaństw  Osi.  Klęska,  jaka  potem  nastąpiła,  przypieczętowana  została  zagar­nięciem  przez  sowiecką  Rosję  do  swej  strefy wpływów  całych  Węgier.  Z  ko­lei  próba  zrzucenia  sowieckiej  zależności  w  1956  roku  zakończyła  się  zbroj­ną  interwencją  Kremla  i  krwawą  pacyfikacją  powstania.Ten  kontekst  historyczny  pozwala  lepiej  zrozumieć,  dlaczego  w  utworachmuzycznych  Beli Bartoka czy Zoltana Kodalya jest tak wiele  smutku  i  rzewno­ści,  dlaczego  w  filmach  Zoltana  Huszarika  czy Miklósa Jancsó  panuje  nastrójmelancholii,  dlaczego  w  esejach  Beli  Hamvasa czy Tomasa Molnara  dominujepesymistyczne  spojrzenie  na dzieje  ludzkie  i  kondycję  człowieka.  Wspomnianitwórcy potrafili  uogólnić doświadczenie węgierskości  tak,  by stało się ono  uni­wersalną  figurą  rozpięcia  międzyacediaavirtus,między  rezygnacją  a  dzielno­ścią.  Przebywający na  emigracji  w Stanach  Zjednoczonych Tomas Molnar jed­ną   ze    swoich   książek,    diagnozujących   współczesny   kryzys    cywilizacyjny,zamknął jednak  stwierdzeniem,  że  pośród  wszystkich  pesymistów  tego  światachrześcijanie  posiadają  nadprzyrodzoną  broń,  której  nie  mają  inni  -  Nadzieję.
 
SONIA   SZOSTAKIEWICZ  
 
Pismo Poświęcone Fronda nr 21-22