Na początku muszę zastrzec, że nie czytałem wywiadu w „Corriere della Sera” in extenso, opieram się na tym, co w pojawiło się w formie streszczeń. Deklaracji Tuska nie traktowałbym jednak jako fundamentalnej zmiany frontu. W polityce liczą przede wszystkim długoterminowa linia oraz czyny, a nie jeden wywiad. A jaka jest ta polityka w wykonaniu rządów Tuska? Wszyscy to widzimy nie od miesięcy, ale dobrych paru lat.

 

Wypowiedź premiera to najprawdopodobniej konsekwencja tego, że mimo wcześniejszych ustaleń, wciąż przyjmowana jest taka wersja paktu fiskalnego, w której nie ma miejsca dla krajów spoza strefy euro - nawet jako obserwatorów, nie mówiąc już o współdecydowaniu. Donald Tusk postawił na taką linię w polityce europejskiej, co do której miał absolutną pewność, że da ona wymierne rezultaty. Jednym z nich miał być właśnie nasz udział – przynajmniej w roli obserwatorów – w pakcie fiskalnym. Innym zapewnieniem, z którego już teraz zdają się wycofywać politycy Platformy, miało być zagwarantowane dla Polski 300 mld euro w nowym budżecie UE. Okazuje się teraz, że ta kwota wcale nie jest taka pewna. Janusz Lewandowski stwierdził nawet że, to była kampania wyborcza, a w niej się różne dziwne rzeczy mówi, więc nie przesadzajmy.

 

Deklaracji z wywiadu dla „Corriere della Sera” nie odczytywałbym jako fundamentalnej zmiany, ale raczej mrugnięcie okiem czy pogrożenie palcem. Jeżeli ktoś, nie przez miesiące, ale lata pokazuje, że jest, nawet nie partnerem i nie sojusznikiem, ale takim przybocznym, który w każdej sytuacji zrobi wszystko, żeby tylko się nie wyłamać, to kiedy później wykonuje taki gest, jak choćby ten wywiad, to nie ma żadnych powodów by brać go pod uwagę. Gdyby Donald Tusk prowadził bardziej niezależną politykę, pokazywał, że Polska jest ważna i – przede wszystkim, że ma swoją własną pozycję w Unii, na którą sobie zapracowała, to pewnie wtedy taki wywiad miałby walor jakiegoś sygnału dyplomatycznego. Ale gdybym dziś był na miejscu A. Merkel czy N. Sarkozy'ego, to nie przejąłbym się nim w najmniejszym stopniu. Uznałbym raczej, że to takie oczko puszczane do polskiej opinii publicznej: "zobaczcie, jestem odważny, potrafię powiedzieć, że Europa nie może być tylko dla Francji i Niemiec".

 

W kategoriach realnego sprzeciwu wobec planów tych dwóch krajów, jedna rozmowa nie ma absolutnie żadnego znaczenia - trudno tu wskazać, by szedł za nią jakikolwiek konkret. Trudno też wskazać, co mogło by nim być. Gdyby Tusk na przykład podjął słuszne apele opozycji o renegocjowanie paktu klimatyczno-energetycznego, co moim zdaniem – z powodów ekonomicznych byłoby w 100 proc. uzasadnione, to można by powiedzieć, że rzeczywiście jest to jakiś sygnał pewnej niezależności. Ale na nic takiego się nie zanosi. Ja oczywiście mogę zgadzać się z tezami stawianymi przez Tuska w wywiadzie dla „Corriere della Sera”, ale dla mnie nie mają one żadnej realnej wartości. Donald Tusk swoją polityką zapracował, by takiej wartości nie miały.

 

Nie mogę się natomiast zgodzić z padającym w wywiadzie stwierdzeniem na temat zgody Polaków na euro. Ono formalnie jest słuszne. Rzeczywiście – w referendum, akceptując przystąpienie do UE, Polacy zaakceptowali – w jakiejś perspektywie czasu – przystąpienie do strefy euro. Trzeba jednak podkreślić, że działo się to w zupełnie innej sytuacji gospodarczej UE. Być może, gdybyśmy teraz przeprowadzili osobne referendum, to jego wynik byłby jednoznacznie negatywny. Wydaje mi się, że Donald Tusk podnosząc takie stwierdzenie ucieka się do mocnego nadużycia.

 

Not. eMBe