W dniu 3 maja 1982 r., tworzeniu demonstracji sprzyjały odbywające się Msze św. i wzajemna bliskość samych świątyń (warszawskie Stare Miasto, gdański Targ Drzewny). Wokół kościołów dochodziło zaś do milicyjnych prowokacji, jak np. w Gdańsku. Okazją do organizowania demonstracji było też zakończenie pracy w zakładach - tak było w Szczecinie, czy też składanie tamże kwiatów w miejscu pamięci ofi ar Grudnia 1970 r. Do okolicznościowych demonstracji doszło 3 maja łącznie w co najmniej jedenastu miastach: Białymstoku, Elblągu, Gdańsku, Gliwicach, Krakowie, Lublinie, Łodzi, Rzeszowie, Szczecinie, Toruniu, Warszawie. Milicja atakowała gromadzących się ludzi, niekiedy przedtem wzywając ich do rozejścia się. Najczęściej manifestantów atakowali funkcjonariusze Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej (ZOMO). Wyjątkowo chyba w Krakowie byli to funkcjonariusze Rezerwowych Oddziałów Milicji Obywatelskiej (ROMO), gdyż tamtejsze ZOMO zostało odesłane do pacyfi kacji ulic Gdańska. Do rozbijania demonstracji wykorzystywano zarówno armatki wodne, gaz łzawiący, jak i "środki przymusu bezpośredniego" w rodzaju milicyjnej pałki. Woda używana w armatkach bywała barwiona, aby funkcjonariuszom łatwiej było rozpoznać, a następnie zatrzymać osoby znajdujące się w miejscach ulicznych bitew. Do walk ulicznych włączono transportery opancerzone oraz czołgi, które np. w Gdańsku rozbijały barykady. Rozwój sytuacji władze obserwowały także (np. w stolicy) ze śmigłowców. Atakowani jako schronienie wykorzystywali kościoły (Kraków, Gdańsk, Warszawa), choć nie zawsze miejsca te okazywały się bezpiecznym azylem. W Gdańsku przez rozbity witraż do kościoła wpadł pocisk gazowy oraz raca. Z pewnością solą w oku dla władz była organizowana na terenie świątyń pomoc medyczna. Uzyskiwano ją także od przygodnych mieszkańców domów znajdujących się w okolicach zajść (np. na ul. Piwnej w Warszawie w jednym z mieszkań zgromadziło się kilkadziesiąt osób, które schroniły się przed gazami łzawiącymi). Demonstranci nie pozostawali dłużni zomowcom. Nie tylko odrzucali pojemniki z gazem łzawiącym, topili je w kanałach, ale też atakując funkcjonariuszy, wykorzystywali własne środki rażenia: stosowano zarówno przygodną amunicję (kamienie, kawałki rozbitych płyt chodnikowych, deski, kosze na śmieci), jak i wcześniej przygotowaną, nawet butelki z benzyną (w Gdańsku obrzucono nimi komisariat milicji, a w Szczecinie pojazdy milicyjne). O zaciętości walk może świadczyć to, że warszawski Barbakan przechodził kilkakrotnie z rąk do rąk, a w Gdańsku czołgi strzelały na postrach ze ślepej amunicji, tam też usunięto 20 barykad. Starcia uliczne miały swoją dynamikę, która raz po raz przechylała szalę zwycięstwa na korzyść jednej ze stron, choć ostatecznie górą oczywiście były władze dysponujące wyspecjalizowanymi "środkami bezpieczeństwa".

 

"Tłum rozpraszany na obie strony Długiej i w głąb Bonifraterskiej skupia się wciąż na nowo, podchodzi, krzycząc "Gestapo", "Zwolnić Lecha", 'Solidarność, Solidarność". Na podwórkach osiedla przy Długiej toczą się walki z małymi grupkami. Mury domów pokrywają się hasłami. Rozjuszeni zomowcy wrzucają petardy do klatek schodowych. Na placyku przed pałacem Krasińskich ludzie ciskają w ZOMO cegłami. Zgromadzeni pod ambasadą chińską próbują dostać się na Starówkę i ZOMO zostaje wzięte w dwa ognie. [.] Broni się róg przy Krzywym Kole. Ludzie budują barykady z ławek i desek estrady. Zrywają się do kontrnatarcia, śpiewając: >Jeszcze Polska nie zginęła< i >Żeby Polska była Polską<. Jest hasło: >nie rzucać kamieniami, odrzucać petardy<. Każda udana próba witana jest gromkimi brawami".

 

Osłonę dla demonstrantów przed bezpośrednimi atakami ZOMO stanowiły budowane naprędce barykady (Warszawa, Gdańsk), przygotowywane nieraz pod kierunkiem. żołnierzy Armii Krajowej, posiadających w tej mierze praktyczne doświadczenia. W Gdańsku do budowy tymczasowych umocnień wykorzystano oprócz koszy na śmieci nawet gazobeton oraz rury kanalizacyjne. W ferworze walk w Szczecinie podpalono milicyjny hotel. Dla odmiany - jedynie symboliczną moc rażenia miały rzucone w Krakowie w kierunku funkcjonariuszy monety, będące ilustracją dla okrzyku "Targowica", synonimu narodowej zdrady. Stosowano taktykę "wojny podjazdowej", polegającą na atakowaniu funkcjonariuszy przez demonstrantów oraz wycofywaniu się w bezpieczne miejsca, takie jak zaułki bram, podwórek, wnętrza kościołów. Po taktycznym odwrocie z frontu walki grupy manifestantów przemieszczały się w inne rejony miasta, na nowo skupiały siły i atakowały wroga.

 

Taktykę unikania bezpośredniego starcia stosowali także funkcjonariusze, których często w bezpośrednich interwencjach wyręczały gazy łzawiące. Niekiedy jednak ich brakowało. Podsłuchane rozmowy milicjantów oddają powagę sytuacji: "Energiczne lanie, żeby popamiętali. Środków chemicznych nie macie? Zostaną podrzucone. Atakują komisariat na Jezuickiej, udzielić pomocy. Jak się msza skończy, rozproszyć, rozproszyć to wszystko. Nas już trzech ma łeb porozbijany. Hasło podajcie! Bo oni nas wykończą. Hasło takie jak 1 maja. Tak, ale nikt nie reaguje. Dowódca śmigłowca pyta, czy będzie robota. Niech czeka, będzie. Daj im grzanie, rozumiesz. Uderzyć na most Śląsko-Dąbrowski. Przyspiesz, bo tam jest gorąco."

 

Dochodziło także do walk wręcz między funkcjonariuszami a manifestantami. W ich trakcie demonstranci przeciwstawiali milicyjnym pałkom kije oraz drążki. Relacje wskazują, że charakterystycznym elementem ubioru wielu uczestników walk ulicznych były sportowe adidasy, które umożliwiały nie tylko szybkie przemieszczanie się, ucieczkę przed funkcjonariuszami, ale też ich dynamiczne atakowanie. Notabene dla milicjantów sportowe obuwie stawało się chyba znakiem rozpoznawczym osób posądzanych o udział w niezależnych demonstracjach. Stałym elementem krajobrazu majowego "kryterium ulicznego" były także związkowe fl agi. Do ich szybkiego przygotowania wykorzystywano fl agi biało-czerwone z naniesionym na nie, np. za pomocą szminki, napisem "Solidarność". Bodaj najdłużej zajścia trwały w Szczecinie i Lublinie, gdzie przeciągnęły się na kolejne dni. W dziewięciu miastach 3 maja zatrzymano łącznie 1372 osoby. W Warszawie władze wprowadziły godzinę milicyjną, którą zniesiono dopiero w czerwcu 1982 r. Nieznana jest bliżej liczba osób rannych w starciach z milicją i pobitych przez nią. W stolicy 3 maja rannych zostało co najmniej kilkanaście osób. Należy pamiętać, że wielu rannych zapewne nie zgłaszało odniesionych obrażeń z obawy przed potencjalnymi represjami. Informowano o kilku ofiarach śmiertelnych wśród osób znajdujących się w rejonie wydarzeń.

 

W Warszawie zmarł Mieczysław Radomski, a przyczyny jego śmierci, wedle późniejszej oceny Komisji Sejmowej, miały tło polityczne. Wykluczono je w stosunku do pozostałych osób, ówcześnie uznanych za ofi ary ulicznych pobić w Warszawie: Joanny Lenartowicz i Adama Szuleckiego. Informowano o śmierci na skutek pobicia Franciszka Rycerza w Krakowie oraz Władysława Dydry w Gdańsku w wyniku zatrucia gazami. W czasie walk zniszczono wiele samochodów milicyjnych, w samej stolicy zostało rannych kilkudziesięciu funkcjonariuszy. O zaciętości walk świadczą też dane o uszkodzonych w Warszawie 9 wagonach tramwajowych oraz 11 autobusach - chodziło chyba głównie o potłuczone szyby (choć uszkodzenia mogły być większe, bo na moście Śląsko-Dąbrowskim autobus stał się przez pewien czas barykadą). Wedle ofi cjalnych danych obrażenia odnieśli pracownicy służby ruchu Miejskich Zakładów Komunikacyjnych, trzech motorniczych oraz ośmiu kierowców. Przyczyn obrażeń jednak nie podano 5 . W różnych częściach stolicy zatrzymano 286 osób. Wobec 262 skierowano wnioski w trybie przyspieszonym do kolegium ds. wykroczeń.

 

Demonstracje 1 i 3 maja 1982 r. były pierwszymi tak masowymi wystąpieniami ulicznymi w stanie wojennym. Pokazały one możliwości spontanicznej mobilizacji drzemiące w społeczeństwie. Bogdan Borusewicz oceniał po roku, że demonstracje pozwoliły "wstrząsnąć władzą i pokazać >Solidarność<". Manifestacje majowe były niewątpliwie zaskoczeniem dla przywódców związkowych. Ukazały, jak poważne wydarzenia mogą się rozgrywać w sposób dynamiczny, wcześniej niezaplanowany, poza kontrolą kierownictwa związkowego. Majowe "kryterium uliczne" dowiodło też kierownictwu związkowemu, jak niekiedy dramatyczne mogą być skutki manifestacji (pobici, ranni, wreszcie ofi ary śmiertelne). Stąd, jak się wydaje, szczególnie w gremiach aspirujących do kształtowania poglądów związkowców, opisane wyżej majowe wydarzenia wzbudziły konsternację. Dano jej wyraz m.in. w piśmie "KOS" oraz w "Tygodniku Wojennym". W pierwszym wskazywano, że uliczne demonstracje nie zastąpią budowania podziemnych struktur społeczeństwa, a w drugim zwracano uwagę na możliwość prowokacji. Na łamach "Tygodnika" wręcz zaapelowano o czytelne odcięcie się władz regionu "S" od opisanych wydarzeń - za pośrednictwem tajemniczych nieco "Grup Współdziałania >Solidarności<". Ani przywódcy związkowi, ani tonujący nastroje autorzy tekstów w pismach drugoobiegowych nie mogli na dłuższą metę odciąć się od "demonstracyjnych" nastrojów nie tylko "dołów związkowych", ale i wielu zwykłych zwolenników ulicznej konfrontacji. W rezultacie kilka miesięcy później, już pod auspicjami kierownictwa podziemnej "Solidarności", doszło do kolejnych ogólnopolskich ulicznych manifestacji. To właśnie od maja 1982 r. manifestacje uliczne z okazji niektórych świąt państwowych weszły na stałe do opozycyjnego "kalendarza wydarzeń". Dla władz zaś stały się czasem mobilizacji milicyjnych sił i środków. Jednak nade wszystko - regularnym przypomnieniem o istnieniu "Solidarności", którą bezskutecznie próbowano wymazać ze społecznej pamięci.

 

Tadusz Rudzikowski

 

- "Tygodnik Mazowsze", nr 12, 5 V 1982.

- J. Holzer, K. Leski, Solidarność w podziemiu, Łódź 1990, s. 45.

- Biuletyn IPN nr 5-6, 2007 r.

 

JW/solidarni.waw.pl