„Ja bym dała się za Wałęsę zabić!” - powiedziała rozżalona pani na spotkaniu z Cenckiewiczem, podczas promocji jego książki „Wałęsa - człowiek z teczki”. Taki był stosunek wielu ludzi do bohaterskiego robotnika ze Stoczni Gdańskiej. Wszyscy kochaliśmy Wałęsę 31 sierpnia 1980 roku.

Miał jeszcze szansę dziesięć lat później, w roku 1990, by zachować dobre imię, przyznając się do współpracy. To był taki przełomowy czas, w którym byliśmy w stanie wybaczyć sobie wzajemnie bardzo wiele, dla ratowania ładu wobec gorączki politycznych przemian. Wałęsa zaczął się przyznawać ale nagle przerwał. Nie było przy nim dobrych doradców.

Stał się Wałęsa filarem III RP a w jego otoczeniu grzały się cale stada polityków i artystów - stawiających się tłumnie na słynnych „urodzinach Lecha”. Wykorzystywany z prawa i lewa dla wzmocnienia ciągłości mitu dla medialnych korporacji czy rehabilitacji lewicy w jej związku z demokratycznym etosem. Wałęsa pływał w tym konglomeracie śmiało - nadymając się przekonaniem o swojej nieomylności i historycznej wielkości. Platforma Obywatelska uczyniła z Wałęsy swoją maskotkę polityczną.

Po ujawnieniu „teczki Kiszczaka” wpadł Wałęsa w bezmyślną furię żądając ekspertyz grafologicznych i wypierając się prawdy o współpracy z esbecją. Dokonano wielkiej pracy by zbadać zarzuty Wałęsy.

Dzisiaj z Wałęsy został tylko obśmiewany i żałosny Bolek.

partisan gardening/salon24.pl