Najpierw zapowiadał, że będzie miał broń. Potem bronił się i twierdził, że nikomu nie groził. Lech Wałęsa dotarł dziś wieczorem przed gmach Sądu Najwyższego, aby – oczywiście – bronić demokracji i Sądu Najwyższego. Nie wszystko jednak wyglądało tak, jak życzyłby sobie tego były prezydent.

Słuchajcie, ale 100 tysięcy to was tu nie ma. Trzeba się rozmnożyć”

 - takie słowa padły dziś z ust Wałęsy.

Przypomnijmy – Wałęsa odgrażał się takim wpisem na twitterze:

Jeśli w jakikolwiek sposób obecna ekipa zaatakuje Sąd Najwyższy ,4 lipca to ja po godzinie 15:00 udaję się z Gdańska do Warszawy […] Dość niszczenia Polski. Staję na czele fizycznego odsunięcia głównego sprawcy wszystkich nieszczęść. By tego dokonać musi być w Warszawie zgromadzone ponad 100 000 zdecydowanych i zdyscyplinowanych chętnych”.

Dalej przypomniał, że jeśli obronę demokracji uniemożliwiać będzie mu policja, to będzie walczył i bronił się:

Przypominam, że mam broń i pozwolenie do obrony osobistej. Policja nie może wykonywać rozkazów w obronie łamiących konstytucji”.

Dziś najwidoczniej dotarło do niego, że pospolitego ruszenia zwolenników narracji totalnej opozycji nie będzie. Powiedział jeszcze, że w razie gdyby ktoś go jeszcze chciał „to chętnie jeszcze wpadnie i pogada”.

dam/gazeta.pl,Fronda.pl