Jest Pan terapeutą, coachem osobistym i kierownikiem duchowym. Jednak Pana praca nie jest osadzona tylko na teoretycznej wiedzy, ale osobistym przeżyciu zmagania z własnym nałogiem i doświadczenia ogromu Bożej miłości, która nie pozwoliła Panu stoczyć się na dno, a potem zmotywowała, aby „nie kryć jej pod korcem”, ale dzielić się nią z innymi. Jak zaczęło się Pana uzależnienie?

Waldemar Krajewski: Miałem trzynaście lat, kiedy miałem pierwszy kontakt z alkoholem. To były lata osiemdziesiąte, więc panowała wtedy społeczna kultura picia. W moim domu nie było pijaństwa, ale alkohol zawsze pojawiał się na święta i w czasie imprez rodzinnych. Niestety szybko odkryłem jego „magiczne” działanie, ponieważ jak piłem jako nastolatek to miałem w sobie więcej odwagi, alkohol „pomagał” mi się bawić i nawiązywać relacje. Po alkoholu potrafiłem rozmawiać, a miałem wielką jej  potrzebę, ponieważ mam charakter ekstrawertyka a z drugiej strony byłem nieśmiałym chłopcem.  Miałem też kompleksy związane z tym, że obracałem się w towarzystwie młodzieży, gdzie było dużo osób, których rodzice pracowali za granicą, a ja byłem synem robotnika, więc oni mieli dżinsy, a ja miałem to, co na kartki można było wtedy dostać, więc też alkoholem chciałem się dowartościować. Kochałem sport, na zewnątrz byłem uznawany za lokalną gwiazd, a w relacjach czułem się zakłopotany i onieśmielony. Od piętnastego roku życia byłem osobą uzależnioną, jeszcze szkoły nie zawalałem, ale całe weekendy były „zakrapiane” alkoholem, czyli miałem typową osobowość podatną na szybkie uzależnienie.

Kiedy zaczyna się uzależnienie?

To są choroby, w których nie ma jednego momentu, ale są sygnały wskazujące, że dana osoba jest podatna na to, czy tamto uzależnienie. Na przykład  ja miałem „mocną” głowę – wypijałem więcej niż moi koledzy, oni „padali”, już nie mogli pić, a ja dopiero smaki „łapałem” i byłem z tego dumny, nie mając pojęcia, że w ten sposób wchodzę w alkoholizm.  Inni mówili: „Nie możemy pić, bo nam się już niedobrze robi, a ja stwierdzałem, że dopiero teraz to mogę pić”. To był już jeden z symptomów uzależniania się.

Czy są osobowości w ogóle niepodatne na uzależnienia?

Myślę, że nie ma takiej osobowości, która byłaby tak w pełni dojrzała. My dopiero dążymy do pewnej dojrzałości, ale każda osoba ma skłonności do jakiegoś uzależnienia i każdy może się uzależnić.  Moja mama ostrzegała mnie przed uzależnieniem, ale ja całkowicie bagatelizowałem to. Mając dziewiętnaście lat byłem bardzo uzależniony, ale nadal niczego złego w tym nie widziałem i ciągle uważałem, że wszystko kontroluję i jakoś funkcjonowałem. Jako młody chłopiec wychowywałem się w domu katolickim, mieliśmy tradycję modlitwy różańcowej i w mnie rozwinął się  kult do Matki Boskiej Częstochowskiej. Bardzo dobrze czułem się przy Jej obrazie. Więc żyłem w dwóch światach – w jednym, gdzie chciałem być akceptowanym  przez moje środowisko, i w drugim, gdzie czułem pragnienie Boga.  Żyłem więc między tymi dwoma światami. Potrafiłem pójść na pielgrzymkę, a później pojechać na dwa tygodnie na wyjazd, gdzie ciągle piłem. Potem tego alkoholu było coraz więcej i częściej, aż w końcu poszedłem do wojska, gdzie ciągle się piło. Wtedy już nie potrafiłem sobie  radzić bez alkoholu.  Potem się ożeniłem, ale niestety było coraz więcej alkoholu w moim życiu. I w pewnym momencie moje życie było na skraju rozpadu. Mając 22 lata poszedłem do poradni i pojechałem na leczenie, gdzie w pełni uświadomiłem sobie, że jestem alkoholikiem i że to jest choroba. Tak zaczął się mój proces trzeźwienia.

Czy już na tej terapii Pan doświadczył Bożej miłości?

Jeszcze nie tak intensywnie. Jakiś czas po tej terapii pojechałem na rekolekcje oazy rodzin i tam przeżyłem nawrócenie. Było to przeżycie niesamowite. Tam spotkałem Chrystusa, dlatego tych dwóch tygodni w Ligocie Bielskiej nigdy nie zapomnę.

W jaki sposób Pan spotkał Chrystusa?

Było to przeżycie bardzo osobiste i emocjonalne. Tam powiedziałem: „Ja Ciebie nie rozumiem, ja nie rozumiem Twojego działania Duchu Święty. Chciałbym jednak doświadczyć Twojej obecności”. I te dwa tygodnie, gdzie z jednej strony dowiadywałem się o Nim od strony teoretycznej, a z drugiej strony miałem czas na modlitwę, na medytację, na adorację, spowodowały  tak głębokie  przeżycia, że czułem się jakbym się „upił” Panem Bogiem, a kiedy wróciłem do domu to nie mogłem normalnie żyć, nie mogłem jeść, nie mogłem spać, całe moje życie było podporządkowane Jezusowi…  To było przeżycie bardzo intymne, kiedy On do mnie przyszedł. Miałem absolutną pewność tego, że On jest. Budziłem się w nocy i mówiłem: „Ja Ciebie czuje”. Kiedy wróciłem do domu to wiedziałem, że muszę coś z tym zrobić –  potrzebowałam uspokojenia wewnętrznego i pogłębienia tego doświadczenia i wtedy przeczytałem o rekolekcjach ignacjańskich w ciszy. To było to – pojechałem. Tak zaczęła się ta cała wewnętrzna przemiana – ta cisza, ta medytacja, relacja z Panem Bogiem, ale już bez tego aplauzu.

Czy w tym okresie, w którym Pan tak bardzo doświadczył Pana Boga, nadal miał Pan problem z alkoholem?

Nie, wtedy już ja nie piłem. Nie tylko nie miałam takiego problemu, ale już nie miałem takiej potrzeby. A w międzyczasie pojawiło się także pragnienie głoszenia Jezusa. Tak tez zaczęła się moja droga do pomagania ludziom.

Jak to się stało, że został Pan terapeutą?

Pragnienie pomagania innym następuje automatycznie u każdego, kto doświadczy Pana Boga. Dla mnie potem nie miało znaczenia, kim będę, ale ważny był drugi człowiek, pragnienie, aby się z nim podzielić tym, że Bóg go kocha i że z największego bagna może go wyciągnąć. Bo nic człowieka nie jest w stanie przemieni poza miłości. Terapia  jest terapią miłością. Terapeutą jest człowiek, który potrafi współczuć drugiemu człowiekowi, koło niego usiąść, aby pomóc mu wstać. I potem byłem na rekolekcjach, gdzie jeden zakonnik zapytał mnie, czy nie chciałbym pomagać. Miałem rok na zastanowienie i w końcu poszedłem na Studium Pomocy Rodzinie. Ojcowie jednocześnie wzięli mnie do kierownictwa duchowego.

Jednak kierownictwo duchowe wydaje się być działką przeznaczoną dla księży…

To ojcowie jezuici zaproponowali mi, abym posiadając swoje doświadczenie uzależnienia pomagał innym. A pomaganie zawsze było moim pragnieniem. To Bóg rozbudza w nas pragnienia, a pochodzą one od Niego, jeżeli przynoszą dobre owoce.  Bo celem pomagania człowiekowi jest to, aby pomóc mu coraz bardziej kochać. Chodzi o to, aby człowiek był coraz bardziej wrażliwy na miłość Boga. W terapii  nie chodzi o ilość ludzi, bo jeżeli chodziłoby o ilość to Jezus za wiele nie zawojował, mając dwunastu Apostołów… Liczy się każdy człowiek, jednostka. I nie trzymam się jakieś jednej formy terapii psychologicznej, bo zawsze podkreślam, że ta metoda jest dobra, która prowadzi człowieka do rozwoju, czyli do miłości. Jeśli w terapii nie ma miłości do Boga, do człowieka, to nie jest to prawidłowa terapia. Celem człowieka jest kochać i być kochanym, więc celem rozwoju jest miłość. Z tego powodu celem terapii jest pomoc człowiekowi w odkryciu tej miłości w sobie, a potem odkryciu źródła miłości – Boga. Jednocześnie ponieważ korzeń samego problemu nie tkwi w samym piciu, czy innym uzależnieniu, ale w życiu, trzeba zająć się problemem życia, a nie będzie problemu z piciem.

Są różne techniki terapii… czy same techniki, w oderwaniu od Pana Boga, też mogą być skuteczne?

Można, można to zrobić bez Pana Boga, ale  trzeba być nieświadomym, aby nie uwzględnić wymiaru duchowego człowieka. Ten  wymiar duchowy jest obok wymiaru psychicznego i fizycznego częścią człowieka. Człowiek pragnie być kochany i tęskni za miłością, a uzależnienie zabija cały świat wartości wyższych. Trudno mi wtedy jest kogoś kochać, trudno jest mi pokochać zdrowo siebie, koncentruję się na sobie jako egoista, moje „ja” jest chore. Świat wartości jakim jest rodzina, praca, czystość, zostaje zamrożony. Choroba duchowa jest absolutnie zniewoleniem. Jest to brniecie w grzech – nieczystości, nadużywania alkoholu, itd. Wtedy nawet jeżeli chodzę do kościoła to traktuję wiarę w sposób magiczny, A więc mój świat wartości się zamyka, on zostaje zabity. To jest wymiar duchowy. Wymiar psychiczny dotyka problemu radzenia sobie z emocjami, reagowania w zdrowy sposób –  potrzebuję uśmierzacza bólu – alkoholu czy inna używki. Na poziomie fizycznym uzależnienie niszczy moje organy, a w konsekwencji doprowadza do śmierci. A na poziomie społecznym? Oddziela mnie całkowicie od drugiego człowieka. Uzależniony człowiek jest bardzo samotny, bardzo cierpi w swojej samotności, sam to stworzył poprzez poddanie się swojej chorobie – zostaje sam na sam ze swoją chorobą, która go zabija.

W momencie, kiedy człowiek sobie uświadamia – jestem uzależniony, mam problem, co powinien zrobić? Przecież to jest bardzo złożony problem, dotykający  sfery psychicznej, fizycznej i duchowej… Jak zacząć proces uzdrowienia?

Przede wszystkim musi sobie uświadomić – mam problem ze sobą. Bo najczęściej osoba uzależniona widzi problem na zewnątrz. Czasami przez szereg lat osoba uzależniona nie widzi, że problem jest w niej,  jej przeżywaniu świata. Bolą człowieka skutki uzależnienia – żona się  na mnie złości, straciłem pracę, mam długi, to mnie boli… Ale przyczyna jest dalej dla niego nieznana, więc leczy te skutki – próbuje przepraszać, szukać innej pracy, ale problemy powracają i znowu wszystko się sypie. Przyznanie się do tego, że mam problem ze sobą jest bardzo trudne, ponieważ mechanizmy obronne w człowieku uniemożliwiają spojrzenie na siebie. Ja muszę chcieć spojrzeć na siebie, widzieć swoją nędzę i przyjąć to – zrobić autoanalizę, a to jest trudne dla chorego i tutaj potrzebna jest druga osoba.

 Jeżeli człowiek  już stanie w prawdzie o swoim uzależnieniu, to co dalej? Może zrodzić się w nim wtedy pytanie: Ale jak ja mogę się z tego podźwignąć, skoro już tak zabrnąłem w dany problem, tyle podziało się zła…

Tutaj chciałoby się zrobić wszystko naraz, jak najszybciej. Nie, nic się nie stało nagle i nic się nagle nie odstanie.  W wymiarze duchowym człowiek jest zniewoleny, a pod kątem psychicznym jest uzależnieniony. Muszę się poddać leczenia mojej psychiki i mojej duszy. I co dalej? Tutaj trzeba wrócić do pewnych praktyk, instytucji, a przede wszystkim wrócić do Pana Boga. Program dwunastu kroków anonimowych alkoholików, seksoholików, uzależnionych od Internetu i brnących we wszystkie inne uzależnienia jest taki sam – on właśnie pokazuje w pierwszym kroku, ze jesteś bezsilny wobec swojego uzależnienia, czyli  od strony duchowej moglibyśmy powiedzieć: „Zobacz – demon alkoholu, demon picia ogarnął ciebie i ty jesteś bezsilny, bo człowiek w relacji z demonem jest bezsilny. Sam na sam jest w pozycji przegranej i nie ma możliwości, aby człowiek o własnych siłach wygrał z demonem. Po prostu jest to niemożliwe… Ten demon przejął nade mną kontrolę. Dlatego ja potrzebuję inne siły duchowej, aby pokonać demona. A kto go pokonał? Tylko Jezus. A więc w tym wymiarze potrzeba nawrócenia, choćby tylko dlatego, aby człowiek żył, bo sama terapia psychologiczna, bez wymiaru duchowego nie jest pełna. Człowiek musi zobaczyć, że ile razy sam próbował mu nie wychodziło. Każdy demon po to jest wysłany, aby nas zabić i dlatego uzależnienie zabija. Musimy zawsze patrzeć na zło, które nas zniewala właśnie te w wymiarze duchowym, ponieważ Pan Bóg ma swoje zastępy aniołów, ale zły duch też ma swoje zastępy demonów, aby nas dręczyć i zniewalać. Dlaczego człowiek uzależnia się? Bo  tęskni za miłością i podstawą uzależnień zawsze będzie deficyt miłości.

Często powodem uzależnienia jest brak miłości, grzech, brak relacji z Bogiem… Co jednak, kiedy człowiek z jednej strony jest blisko Boga , a z drugiej  wchodzi w uzależnienie czy inne zaburzenie psychiczne?

Może czasami życie duchowe spłycić się do praktyk religijnych, a jeżeli rozpływa się życie duchowe to powinno się je odbudować, ponieważ to może być tylko pozorna wiara. I trzeba popatrzeć na swoją hierarchię wartości, czy np. praca nie zajęła miejsca relacji, rodziny, Boga. Czy nie stała się bożkiem.

Jednak jak człowiek już popadnie w alkoholizm czy inne uzależnienie może zrodzić się w nim poczucie, że przegrał w swoim życiu, ze jest już na straconej pozycji. Czy z tego zła, którym jest uzależnienie, może wyniknąć jakieś dobro?

Tak. Z jednej strony trzeba człowiekowi pokazać, że to, co zaistniało jest trudną sytuacją, ale z każdej sytuacji jest wyjście, jeżeli chce się z tego wyjść. To pragnienie zmiany jest najważniejsze, bo zmiana dokonuje się w czasie i czasami  trwa długo, ale najważniejsze jest to pragnienie. Pragnienie jest motywacją. A sukces w osiemdziesięciu procentach składa się z motywacji, czyli z pytania „dlaczego to robię”, a tylko w dwudziestu procentach „jak to robię”. To Jezus pyta, czego pragniesz: „Co chcesz, abym Ci uczynił?”. A siła pragnienia, która prowadzi do zmiany,  wynika z siły cierpienia. Siła cierpienia jest największą siłą do zmiany. To Jezus pokazał, jak użyć siły cierpienia do zbawienia –to ogołocenie, ból psychiczny i fizyczny, razem z Jego : „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?” On zmienił to na siłę zbawienia, czyli i w naszym wychodzeniu z nałogów, naszego cierpienie najlepszym mistrzem będzie Jezus, który zmierzył się z cierpieniem i przezwyciężył je.

Czy zawsze człowiek będzie dźwigał ten ciężar uzależnienia?

Jeżeli chodzi o alkoholizm to zawsze, w innych przypadkach także mogą zdarzać się nawroty, skłonność do ponownego wpadnięcia w stare bagno.

Czy to nie jest przygnębiająca wiadomość?

Nie, to jest cudowne, bo to mobilizuje mnie do pracy nad sobą, czyli do dążenia do świętości. Zawsze mam nad sobą jakiś „bat”. Tak, jak powiedział św. Paweł; „Dany mi jest oścień dla ciała, […] abym się nie unosił”. I to jest tak jak w przypowieści z paralitykiem, gdy Jezus kazał mu wstać i wziąć swoje łoże. Dla alkoholikiem takim łożem jest alkoholizm. Jestem Waldemarem alkoholikiem. Po co mamy wziąć swoje łoże? Możesz odrzucić to łoże, ale wtedy przestajesz być ostrożnym. Obsesję jedzenie, obsesję picia Bóg wyrzuci z człowieka, ale ten zły duch dalej będzie wokół niego krążyć. I wróci z mocniejszymi, aby uczynić większe spustoszenie, ponieważ on dalej szuka sposobów na człowieka. I będzie robił wszystko, aby zniszczyć człowieka.

Czyli najbardziej niebezpieczna w ponownym popadnięciu w uzależnienie jest pycha?

Tak, przeżyłem to, więc wiem, co to znaczy. Miałem nawrót choroby po dziesięciu latach. Stworzyłem program rekolekcji, byłem ich inicjatorem, prowadziłem je. Byłem człowiekiem, który dużo robił na zewnątrz i zaniedbałem swoje zdrowie. W międzyczasie przestałem pracować z drugim człowiekiem, stałem się przedsiębiorcą, założyłem własny biznes. Sprzedawałem sprzęt telekomunikacyjny i pojawiły się bankiety zakrapiane alkoholem. I tak zaczęła się moja droga powrotu do alkoholizmu, aż w końcu zbankrutowałem. Miałem okres bardzo głębokiego picia tak, że myślałem, że się zapiję. Pan Bóg nauczył mnie przez to pokory.  W swoim zapiciu nie miałem już żadnej motywacji do powstania, tak ogromną czułem pustkę.

Jednak przecież wcześniej Pan miał już doświadczenie wydźwignięcia przez Boga z nałogu

Nie miałem wtedy takiego myślenia, bo człowiek w alkoholizmie zapija wszystkie wartości – relacje, godność, itd. I wtedy przeżywa straszną pustkę i cierpienie, poczucie, że życie jest bez sensu i wtedy przychodzą tylko myśli, aby się zabić. Przeżywałem okropne rzeczy. Do mnie nikt nie docierał. Przyjeżdżali różni ludzie, aby mi pomóc, ale nic do mnie nie docierało, bo żyłem w takim poczuciu żalu do całego świata. Wszystko mi się waliło. Wszystko się rozwaliło i nie miałem żadnej motywacji do dalszego życia. Piłem tylko po to, aby się zapić. Gdy jednego dnia leżałem w takiej beznadziei wziąłem książkę telefoniczna i tam był zapisany ojciec zakonny, który był dyrektorem jednego domu rekolekcyjnego. Jedyną moją motywacją podniesienia z tego, była tęsknota za Bogiem, który dał mi doświadczyć swojej miłości, Kiedy byłem tak szczęśliwy w jego obecności. Boża dobroć i ta tęsknota do niego była jedyną motywacją. I wtedy wziąłem telefon, zadzwoniłem i powiedziałem krótko: „Staszek ratuj, bo się zapiję na śmierć. Ja umieram”. I mam głęboką świadomość tego, że to byłem w tak głębokiej fazie uzależnienia, że tylko ta tęsknota za Bogiem mnie uratowała. Pojechałem tam i dużo czasu spędziłem w klauzurze, a potem znowu od nowa trzeba było wszystko budować. Było to bardzo trudne, ale było warto. To mnie nauczyło pokory względem choroby, że ona jest niebezpieczne i przychodzi znienacka. Że jeśli człowiek zaniedba życie duchowe to choroba wróci.

Czyli Pan doświadczył tego, co jest napisane w Piśmie Św.: „Diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając kogo pożreć…”

Tak, i „mocni w wirze przeciwstawiajcie się jemu…”. Wiele osób potem mi mówiło, co mogę mówić o alkoholizmie, a ja odpowiadałem, że mogę, bo sam byłem alkoholikiem, mogę, bo rozumiem to cierpienie, mogę, ponieważ wiem, jak potrafisz kłamać, bo tez tak kłamałem jak ty.

Jak Pan myśli, co przez te wszystkie nasze uzależnienia i słabości Bóg chce nam powiedzieć?

Tęsknie za tobą. Bóg tęskni za człowiekiem. Bóg zrobi wszystko, aby do tego człowieka dojść. Można sobie wyobrazić matkę, która tęskni za dzieckiem, a Boża miłość jest miliardy razy większy. I pyta: „Co mam jeszcze zrobić, aby ci powiedzieć, że cię kocham?”. Bóg swoim Synem udowodnił, jak bardzo nas kocha. Jak chcemy wyjść z głodu miłości to musimy zwrócić się do Niego.  I myślę, żea nasze pragnienie pomocy człowiekowi to jest tęsknota Boga, która wlewa się do człowieka. Ja tak to odczuwam. Moje pragnienie pomocy innym jest pragnieniem, które Bóg wlewa we mnie, a ja wcześniej sam doświadczyłem Jego miłosierdzia, Jego działania i wiem, że to żyję, to, że potrafię jakoś kochać,  to zawdzięczam całkowicie Bogu. I Bóg mówi, że nie ma takiej nędzy, z której nie byłoby wyjścia.

Rozmawiała Natalia Podosek

Waldemar Krajewski – nawrócony alkoholik, terapeuta, lifcoach, kierownik duchowy.

Więcej informacji o możliwościach terapii osób uzależnionych i cierpiących na zaburzenia psychiczne na: www.krajewskicoaching.pl; jest też możliwość skontaktowania się z p. Waldemarem Krajewskim telefonicznie pod nr.: 782 032 729.