„Nie sądzę, żeby kanclerstwo Angeli Merkel było wynikiem czystego zbiegu okoliczności. Nie będę jednak tego przeświadczenia rozwijał – zostawiam to politykom i historykom.” – ten fragment książki Jarosława Kaczyńskiego chwilę przed wyborami parlamentarnymi w 2011 roku wywołał medialną burzę, która w konsekwencji zadecydowała o znacznym zwycięstwie Platformy nad PiS-em.

Na finiszu kampanii na lidera opozycji posypały się gromy oburzenia całego mainstreamu. Kilku byłych ministrów spraw zagranicznych postanowiło listownie pokajać się przed panią kanclerz za nietakt, który miał popełnić Kaczyński, a w międzyczasie machina propagandowa zdążyła w krótkim czasie wtłoczyć większości społeczeństwa do głów narrację o prezesie insynuatorze, przez którego Niemcy mogą przestać Polskę sponsorować.

Plan by zaprząc ten wątek do negatywnej kampanii powiódł się wyśmienicie, lecz dziś okazuje się, że Kaczyński, tak jak w wielu innych sprawach, miał jednak rację również jesli chodzi o genezę obecności Angeli Merkel w polityce.

Do niemieckich księgarń trafia właśnie biografia pani kanclerz „Pierwsze życie Angeli M.”, której autorami są dwaj niemieccy historycy Ralf Georg Reuth i Guenther Lachmann i która pokazuje młodość obecnej przywódczyni kraju, oraz kulisy jej drogi na szczyt, od zupełnie innej strony.

Książka to efekt ich kilkuletniej pracy. Z dokumentów jawnych i prywatnych, z zeznań świadków zdarzeń, którzy dopiero teraz zdecydowali się przerwać milczenie, wyłania się obraz młodej komunistki-reformatorki, zafascynowanej Gorbaczowem i projektem pierestrojki. Angela Merkel była wówczas entuzjastką czegoś, co w Polsce nazwano socjalizmem z ludzką twarzą. Za swój główny cel polityczny uważała istnienie niezależnej i suwerennej NRD – państwa o ustroju socjalistyczno-demokratycznym.

Merkel nie tylko nie myślała o zjednoczeniu Niemiec, autorzy biografii ujawniają, że była zaangażowana w komunistyczny system władzy – w 1981 r. pełniła funkcję sekretarza partyjnej młodzieżówki ds. propagandy i agitacji o nazwie FDJ, była także funkcjonariuszką związków zawodowych. W demokratycznych Niemczech od początku w niesamowitym tempie pięła się po szczeblach politycznej kariery. Została rzeczniczką prasową Demokratycznego Przełomu, a potem zastępcą rzecznika prasowego pierwszego niekomunistycznego i zarazem ostatniego rządu NRD.

Po zjednoczeniu Niemiec w 1990 r. trafiła do rządu kanclerza Helmuta Kohla, który ze względów propagandowych potrzebował w swoim gabinecie kobiety z enerdowskim rodowodem. Zajmowała stanowisko ministra ds. rodziny, młodzieży i seniorów. Cztery lata później objęła resort środowiska, a w 2000 r – po upadku Kohla, uwikłanego w aferę czarnych kont CDU – stanęła na czele partii. Pięć lat później została kanclerzem i sprawuje tę funkcję aż do dziś.

Pytanie w jakim stopniu późniejsze sukcesy pani kanclerz wynikają z faktu, że w zjednoczonych Niemczech ukrywała prawdę o swojej enerdowskiej przeszłości?Pytanie na ile pomogło jej wsparcie silnych protektorów w rodzaju szefa Przełomu Demokratycznego Wolfganga Schnura, czy Lothara de Maiziere z CDU-Wschód – ostatniego szefa enerdowskiego rządu, którzy to obaj okazali się być agentami Stasi.

Do kogo te pytania? To już wyjaśnił Jarosław Kaczyński przed dwoma laty – do polityków i historyków.

Mainstream powinien natomiast zająć się wystosowaniem przeprosin do prezesa PiS w związku z potwierdzeniem jego przypuszczeń w ustaleniach historyków. Zwłaszcza od panów Bartoszewskiego, Cimoszewicza, Olechowskiego, Rotfelda i Rosatiego, jako byłych dyplomatów, należałoby wymagać stosownego zachowania. Mam jednak graniczące z pewnością przekonanie, że nic takiego nie nastąpi.

Kazimierz Maciejewski (opublikowane 17 Maja 2013 , wordpress.com)