Czy na Zachodzie jest zrozumienie, że modernizacja ogłoszona przez Putina to zwykły blef?

 

– Jest, ale oczywiście nie u wszystkich. Na Zachodzie większość woli nie znać prawdy o Rosji. Przejawia się w tym strach przed nią, przed jej militarną siłą, która się odradza. Pewne znaczenie ma też wielka propaganda na rzecz dobrego wizerunku Federacji Rosyjskiej, w którą wkładana jest ogromna suma petrodolarów. We Francji byłam oskarżana nawet o to, że niszczę pozytywny obraz Rosji.

Potem było otrucie i śmierć Aleksandra Litwinienki. Wtedy stacja telewizyjna, dla której pracowałam, zaproponowała mi, żeby rozszerzyć film o Annie i zrobić obraz o systemie putinowskim. Zgodziłam się, ale powiedziałam, że będzie to rzecz nie tylko o systemie, lecz także o ludziach, dzięki którym kocham Rosję, o tych ludziach, z którymi ten system się rozprawił. Bardzo ciężko jest mi zaglądać do swojego notesu i widzieć tam nazwiska ludzi, których już nie ma. Dlatego moim zadaniem było pokazać Zachodowi, kim jest Putin. Żeby zrozumiano tam, że w Rosji nic się nie zmieniło, że okrutne i krwawe tradycje ZSRS i KGB są nadal żywe. Wiem to z własnego doświadczenia: kiedy kręciłam film pt. Seryjne zabójstwa w kraju Putina byłam non stop śledzona.

 

Miała Pani świadomość niebezpieczeństwa?

 

– Oczywiście, jednak moim nauczycielem była Anna Politkowska. Wraz z jej śmiercią umarła Rosja, jaką kochałam. Została tylko Rosja putinowska. W Moskwie pracowało kilka zachodnich dziennikarek, ale wszystkie one już wyjechały i o Rosji nikt więcej nie pisze, bo stało się to zbyt niebezpieczne. Było strasznie, kiedy kręciłam ten film. Z jednej strony czułam ból, bo wspominałam Annę. Z drugiej strony było strasznie, bo otrzymywałam realne ostrzeżenia. Podchodzili do mnie nieznajomi ludzie w metrze albo w restauracji. Moje rozmowy telefoniczne były podsłuchiwane. Nauczyłam się nawet rozpoznawać szarych ludzi, którzy chodzili za mną krok w krok po mieście. Pracowałam nad filmem przez prawie rok. Przez ten czas byłam śledzona nawet w Paryżu. Niekiedy wydawało mi się, że chcą mnie po prostu zastraszyć, a niekiedy, że to wszystko mi się tylko wydaje. Myślałam nawet, że popadłam w paranoję. Ale przypominałam sobie, że tak samo śledzono Annę, Jurija Szczekoczichina czy Jurija Samodurowa, który kierował Centrum im. Andrieja Sacharowa, i zrozumiałam, że to wszystko dzieje się ze mną naprawdę.

            Niemal przez rok nagrywałam Andrieja Ługowoja, który jest oskarżony o otrucie Litwinienki. Interesujący człowiek, były kagiebista, lat 40. Powiedział mi wprost: „Zostaliśmy poniżeni w latach dziewięćdziesiątych, ale teraz nastał nasz czas, pragniemy rewanżu i otrzymamy go”. On czuje się bohaterem, bo zabił Litwinienkę. Jest tak przekonany o swojej słuszności, ten „bohater naszych czasów”, że był wobec nas bardzo otwarty i pozwolił się filmować wszędzie, nawet w łaźni. Jest pewny własnej bezkarności. Kiedyś zapytał mnie: „Myślisz, że to ja otrułem Litwinienkę?”. Odpowiedziałam: „Tak, ale na pewno nie wiedziałeś, że to był polon, bo inaczej nie ryzykowałbyś własnym życiem”.

 

Jak film Seryjne zabójstwa w kraju Putina został odebrany na Zachodzie?

 

– Rezonans był olbrzymi. Pierwsze pytanie, jakie pojawiało się jednak u wszystkich, brzmiało: dlaczego Pani jeszcze żyje? Dopiero po tym zaczęłam się naprawdę bać. Póki bowiem robię dokument – to jedna sprawa, ale kiedy zaczynam wyciągać swoje wnioski – to już coś całkiem innego. Poczułam realnie, że jest granica, której nie można przekroczyć. To jest tak samo jak przy robieniu filmów o wielkim biznesie: jest tam pewna linia, za którą, jeśli się przejdzie, zaczyna się śmiertelne niebezpieczeństwo. Na przykład nie warto z tego powodu robić filmów o Gazpromie.

 

Nie sądzi Pani, że przez zabicie Litwinienki Putin dał znać Zachodowi, że dla FSB nie ma nic niemożliwego, a macki Kremla sięgają daleko?

 

– To bardzo prawdopodobne wyjaśnienie. Litwinienko nie doceniał faktu, że nie da się wyjść z systemu FSB. On został już skazany. Na dodatek zachodni dziennikarze nie chcieli się z nim spotykać. Sprawiał wrażenie osoby absolutnie zastraszonej. Moi znajomi, zachodni dziennikarze, mówili mi: „Znowu ten Litwinienko, znowu opowiada o FSB, a nie ma przecież żadnych dowodów”. Dopiero jego śmierć dowiodła, że mówił prawdę. Moi przyjaciele w Rosji po tym filmie powiedzieli mi: „Dobrze, że pokazałaś system Putina, ale to staje się dla ciebie zbyt niebezpieczne”.

 

www.tyzhden.ua

 

Tłumaczyła: Anna Biłyk

 

wywiad w całości w najnowszym Piśmie Poświęconym "Fronda"