Zaskoczenie. Tym jednym słowem można opisać reakcję Zachodu na problem Państwa Islamskiego. Okazuje się, że nikt się nie spodziewał, że, po pierwsze, ekstremiści będą zdolni zająć tak wielkie terytoria, a po drugie – że stworzą realne zagrożenie dla bezpieczeństwa w krajach demokratycznych.

A tak się właśnie dzieje. Barack Obama w wywiadzie dla CBS przyznał, że amerykański wywiad „nie docenił” siły Państwa Islamskiego. To odważne stwierdzenie jest de facto uznaniem własnej klęski w pierwszej fazie wojny z nową organizacją dżihadystów. Amerykanie prowadzą naloty od sierpnia (dodajmy, że o niemal cały miesiąc szybciej zareagował Iran, wysyłając do Iraku swoje siły jeszcze w lipcu). Taka ograniczona kampania militarna nie przynosi jednak przełomowych rezultatów – a wielu sądzi, że nie przyniesie ich nigdy. Bez poważnego zaangażowania sił lądowych po prostu nie da się pokonać armii 30 tysięcy żołnierzy, których wspomagają jeszcze dziesiątki tysięcy bojowników nie wchodzących formalnie w skład organizacji.

 Naloty, które wraz z sojusznikami prowadzą Stany, są nieskuteczne, bo ekstremiści dobrze się do nich przygotowują. Zaświadcza o tym były bojownik, Abu Omar, który opuścił niedawno szeregi Państwa Islamskiego, nie akceptując skali dokonywanych okrucieństw. Mężczyzna powiedział w wywiadzie dla CNN, że przywódcy grupy przenieśli główne kwatery i schowali potrzebny im sprzęt w miejscach, które są bezpieczne od nalotów.

Nie wiadomo, czy Abu Omar rzeczywiście odcina się od ekstremistów, czy został może przez nich podstawiony, by siać panikę poprzez zachodnie media. Nie ulega jednak wątpliwości – co przyznają nawet Barack Obama czy David Cameron – że walka z Państwem Islamskim będzie trwała całe lata. A to z kolei oznacza realny wzrost zagrożenia terrorystycznego na Zachodzie.

To kolejne zaskoczenie. Jeszcze do niedawna rządy państw Unii Europejskiej nie miały żadnych obiekcji przed wpuszczaniem do krajów rzesz imigrantów z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. A to doprowadziło do wielu błędów w polityce imigracyjnej, skutkujących przybyciem do Europy osób o radykalnych przeszłościach lub powiązaniach z terroryzmem.  Wspomniany już Abu Omar twierdzi, że w Państwie Islamskim rządzą dziś Francuzi. To właśnie oni mają podejmować większość najważniejszych decyzji; do tego zdaniem byłego bojownika to Francuzi charakteryzują się największym okrucieństwem, mordując bez żadnych oporów.

Rzeczywiście: tylko w ciągu ostatnich dwóch tygodni wielokrotnie słyszeliśmy o próbach zamachów terrorystycznych na Zachodzie. Siłą Państwa Islamskiego jest Internet, który pozwala rozpalać ekstremistyczne uczucia bez konieczności wykorzystania żadnej fizycznej struktury. Być może w amerykańskim stanie Oklahoma muzułmanin Alton Nolen nie odciął by kilka dni temu głowy koleżance z pracy, gdyby nie został do tego zachęcony przykładem z Iraku i Syrii. A w Internecie obecne są materiały, które do tego właśnie wzywają. Zasada jest prosta: zdaj się na islamskiego Boga i morduj.

Na szczęście zachodnie rządy póki co skutecznie starają się przeciwdziałać zamachom. Świadectwem tego jest fakt, że jak dotąd, wliczając w to incydenty antysemickie, skuteczne ataki fundamentalistów są wciąż sporadyczne. Bez wątpienia, z upływem czasu będzie coraz gorzej. Żadnych wątpliwości nie ma tu na przykład wysoki urzędnik Unii Europejskiej, ekspert od przeciwdziałania terroryzmowi, Gilles de Kerchove. Przestrzega, że gdy bojownicy Państwa Islamskiego zaczną wracać do Europy, duże ataki terrorystyczne są po prostu nieuniknione.

Co wobec tego? Trzeba przede wszystkim unikać radykalnych, uogólniających rozwiązań. Rządy państw Zachodu powinny wnikliwie monitorować wszelkie osoby podejrzane o sympatyzowanie z fundamentalistycznym ekstremizmem. Sądzę, że byłoby moralnie uzasadnione usuwanie z Unii Europejskiej takich ludzi nawet wówczas, gdyby nie dopuścili się żadnego przestępstwa. Zarazem konieczne jest unikanie ataków na całość muzułmańskiej społeczności – a o to dziś nietrudno. Podnosi się często argument, że mahometanizm to obca nam kultura i stąd koegzystencja będzie trudna, jeżeli nie niemożliwa, co ma usprawiedliwiać radykalne kroki wobec całej muzułmańskiej społeczności.

Jednak dla katolika jeszcze bardziej obcą kulturą jest kultura bezbożności, która panoszy się w całej Europie. Kultura, która promuje zabijanie nienarodzonych, chorych i starych; która promuje rozwiązłość i rozpustę już wśród dzieci; która ogranicza wolność sumienia katolików, jednocześnie przyzwalając na jawne bluźnierstwa w sferze publicznej.

 W tej optyce zwykli wierzący muzułmanie, przy całej swojej często trudnej do zaakceptowania odmienności, mogą odegrać w Europie razem z chrześcinami pozytywną rolę. Przykładów takiego działania, często inicjowanych przez Kościół katolicki, jest bardzo dużo.

Naszym zadaniem jest więc bezwzględna elementów radykalnych, w sposób oparty na przemocy kontestujących obecny w Europie (nie)porządek. Nie możemy wydalać z kontynentu wszystkich mahometan - przypomina o tym często także Ojciec Święty Franciszek, wzywając Zachód do pomocy imigrantom. Jeżeli europejscy katolicy zwrócą się przeciwko islamowi w ogólności, to sami wykopią sobie grób. Nie ukrywajmy: wierni Kościoła w świecie z coraz większą pychą odrzucającym Boga muszą stawać się aktywnym i na chrześcijański sposób radykalnym znakiem sprzeciwu. A to oznacza, że w perspektywie laickiej władzy możemy z biegiem czasu zostać uznani za takie samo zagrożenie dla fałszywego porządku pozbawionego Boga, jak muzułmanie. 

Paweł Chmielewski