FRAGMENT KSIĄZKI TOMASZ TERLIKOWSKIEGO pt. Kalifat Europa

Pałac Kultury i Nauki zwieńczony półksiężycem, a może – co jeszcze bardziej symboliczne – świątynia Opatrzności Bożej otoczona czterema strzelistymi minaretami. Wokół budynków tysiące mężczyzn, którzy w piątkowe poranki od- dają pokłon Allahowi. Taka wizja przyszłości Polski może się oczywiście wydawać przesadzona. Na tym etapie jest ona nawet dość mało prawdopodobna. Ale... gdyby Warszawę zastąpić Paryżem, Pałac Kultury i Nauki wieżą Eiffela, a świątynię Opatrzności Bożej katedrą Notre Dame – to nagle taka wizja przyszłości staje się już znacznie mniej abstrakcyjna. Nie inaczej jest z Londynem, Rzymem, Berlinem, o Brukseli nawet nie wspominając. Miasta te od lat stopniowo się isla- mizują. Całe dzielnice zamieszkałe są przez wyznawców Alla- ha. Już teraz wprowadzają tam swoje zasady, których nikt nie ośmiela się przekraczać. W szkołach (gdzie niekiedy ponad 80 procent uczniów to młodzi muzułmanie) serwowane są wyłącznie posiłki halal, dziewczynki chodzą ubrane w stroje wyraźnie ukazujące ich status, a ćwiczenia fizyczne są ograniczone – w ich przypadku – do absolutnego minimum. Za lat dwadzieścia czy trzydzieści te dzielnice – nawet jeśli nie rozleją się na okolice i nie obejmą całych państw – będą jeszcze silniejsze i jeszcze bardziej islamskie, a władza centralna nie będzie już miała nad nimi najmniejszej kontroli. „Całkowitej przegranej nie dopuszczam. Francja nie stanie się ziemią islamu, to niemożliwe. Ale istnieje ryzyko, że nie zdoła- my powstrzymać dezintegracji. Będą wtedy obszary, na które pozostali Francuzi nie będą mieli wstępu, bo z miejsc, gdzie dominują islamiści, wszyscy inni uciekają. Nie czują się tam wolni. Wtedy zaczniemy nowy etap: ponurego społeczeństwa postnarodowego” – mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” słynny francuski intelektualista Alain Finkielkraut.

Plemienna rządza podbojów

Nadzieje te mogą się łatwo okazać płonne. Islamiści nie ukrywają, że ich celem jest nie tyle destabilizacja czy fragmentaryzacja Europy, ile jej ostateczne podbicie. Ten cel bowiem wyznaczony jest przez sam islam, który jasno i jednoznacznie nakłada na każdego wierzącego (choć rzecz jasna nie każdy wierzący muzułmanin wyzwanie to podejmuje) zaangażowanie (gdy trzeba także militarne), by cała ziemia została ostatecznie oddana we władanie Allahowi. Francja, Belgia, Włochy czy nawet Polska nie są tu wyjątkiem. Jak przekonuje amerykański znawca islamu Robert Spencer w Niepopraw- nym politycznie przewodniku po islamie i krucjatach: „Żaden odłam islamu nigdy nie zaprzeczył twierdzeniu, że prawo islamskie musi zapanować na całym świecie, a sami muzułmanie muszą w określonych okolicznościach chwycić za broń, ani tego twierdzenia nie odrzucił. Po roku 1683 zaprzestali oni zbrojnych napaści na szerszą skalę – nie dlatego, że zreformowali lub odrzucili doktryny, które ich do tego zachęcały, lecz dlatego, że świat islamski stał się zbyt słaby, by dalej prowadzić dżihad z takim rozmachem”.

Lektura Koranu i znajomość historii rozwoju islamu nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości. Robert Spencer ma świętą rację. „Niechże walczą na drodze Boga ci, którzy za życie tego świata kupują życie ostateczne! A kto walczy na drodze Boga i zostanie zabity albo zwycięży, otrzyma od Nas nagrodę ogromną (...) Ci, którzy wierzą, walczą na drodze Boga, a ci, którzy nie wierzą, walczą na drodze Saguta. Walczcie więc z poplecznikami szatana! Zaprawdę, podstęp szata- na jest słaby!” (sura 4, 74, 76) – przypomina muzułmanom Koran. Nie chodzi tu bynajmniej tylko o wyrażoną w taki sposób potrzebę walki duchowej, ale o całkowicie realne sto- sowanie przemocy do rozpowszechniania władzy Allaha. „I zabijajcie ich, gdziekolwiek ich spotkacie, i wypędzajcie ich, skąd oni was wypędzili. Prześladowanie jest gorsze niż zabicie. I nie zwalczajcie ich przy świętym Meczecie, dopóki oni nie będą was tam zwalczać. Gdziekolwiek oni będą walczyć przeciw wam, zabijajcie ich! Taka jest odpłata niewiernym!” – wskazuje w innym miejscu Koran (sura 2, 191). Choć akurat w tej samej surze znajdują się cytaty pozwalające na przerwanie walki, to w dalszej części Koranu jasno wskazane jest, że taka przerwa, zawieszenie broni, możliwe są tylko wówczas, gdy... konieczne są przygotowania się do dalszej wojny albo gdy muzułmanie są czasowo niezdolni do prowadzenia walki. Nie ma w tym nic zaskakującego. Islam – tak jak marksizm – jest systemem globalnym. Jego świadomi wyznawcy wiedzą, że ich celem jest zagarnięcie całego świata i podporządkowa- nie go muzułmanom. Wyznawcy innych religii monoteistycz- nych będą w tym świecie mogli funkcjonować jako obywatele drugiej kategorii, obłożeni podatkami, z zakazem działalności misyjnej (i karą śmierci jeśli go, na przykład w Arabii Saudyjskiej, złamią). Od czasu do czasu zostaną przywołani do porządku przez pogromy. Buddystów czy ateistów czekać może śmierć. Nie jest to tylko teoretyczna możliwość, którą wyrzucono obecnie z praktyki islamskiej, ale stan prawny w trzynastu muzułmańskich krajach na świecie (choćby Arabii Saudyjskiej czy Pakistanie).

Jak wyglądała walka o zdobycie świata dla islamu, pokazują pierwsze wieki historii tej religii. Był to czas – i to jeszcze za życia Mahometa – nieustannych podbojów, brutalnych wojen, zdrad i oszustw, które podporządkowane były jednemu celowi: zdobywaniu kolejnych ziem. Motywowany religijnie marsz był błyskawiczny i w ciągu kilku wieków islam opanował nie tylko kraje arabskie, ale także Afrykę Północną, niemałą część Azji i znaczący obszar Europy. Muzułmański blitzkrieg był i nadal jest, przynajmniej dla wierzących muzułmanów, jednym z dowodów na prawdziwość ich religii, a militarne działania (w tym zdrada, wyżynanie miast i miasteczek, nakładanie podatków na podbite narody) są wprost wpisane w DNA islamu. Choć nie jest to jedyna religia, pod sztandarami której prowadzono wojny, to jest prawdopo- dobnie jedyną, która z prowadzenia wojny uczyniła nie tylko znak rozpoznawczy, ale także gwarancję sukcesu i uznała ją za istotny element własnej doktryny. „Święta wojna”, dżihad, obowiązek prowadzenia polityki wyrastającej z prostej plemiennej ekspansywności – to wszystko leżało u podstaw wielkiego sukcesu muzułmanów. „Od najdawniejszych czasów wśród mieszkańców pustyń Półwyspu Arabskiego istniała tendencja do ekspansji na zewnątrz ku miejscom, gdzie warunki życia były dogodniejsze dla ludzi. Tak się działo od tysiącleci i ekspansja Arabów w VII wieku była jedynie logiczną kontynuacją odwiecznego parcia na zewnątrz. Tej tendencji sprzyjał sposób życia Beduinów, polegający na nieustannej walce i ekspansji kosztem innych. Był to element doktryny plemiennej, wyrażającej się w ideologii gazwu: regularnego zdobywania środków przez atakowanie nie sprzymierzonych ludzi i grup, a następnie zabierania ich własności dla siebie” – wskazuje arabista prof. Janusz Danecki, w Podstawowych wiadomościach o islamie. Ta plemienna tradycja nieustannej beduińskiej agresji przybrała w islamie formę religijną. „W islamie plemienna tradycja gazwu przekształciła się w nowe zasady: ogólną zwaną dżihad, oraz szczegółową określaną mianem qital. Miały one decydujące znaczenie dla utrzymania i rozwinięcia ekspansywności Arabów. Stanowią one adaptację i rozwinięcie prostej idei plemiennej ekspansywności i przystosowanie jej do nowych potrzeb” – wskazywał Danecki, którego naprawdę trudno posądzić o niechęć do islamu. Plemienna ekspansywność, agresja skierowana na zewnątrz uzyskała więc religijną sankcję. Do czasów współczesnych nic się nie zmieniło. Ekspansja jest wpisana w islam, a jako że w ostatnich dziesięcioleciach jego wyznawcy wyraź- nie się przebudzili, to można być pewnym, że będą oni próbowali zrealizować kolejny etap podbojów. Europa (obok środ- kowej Afryki) zajmuje czołowe miejsce w tym planie.

Ojcowie współczesnego islamu

Islam ruszył do przodu już kilkadziesiąt lat temu, a kilkanaście lat temu – jak to pokazał Norman Podhoretz w doskonałym eseju IV wojna światowa: jak się zaczęła, co oznacza i dlaczego musimy ją wygrać – wybuchła wielka wojna cywi- lizacyjna islamistów (amerykański filozof nazywa ich ostroż- niej islamofaszystami) z Zachodem. Atak na World Trade Center był symbolicznym początkiem nowej wojny. „Ten nowy wróg zaatakował nas na naszej własnej ziemi – rzecz, która nie udała się ani nazistowskim Niemcom, ani sowieckiej Rosji – i otwarcie zapowiada, że uderzy ponownie przy użyciu jeszcze bardziej zaawansowanej i o większej sile broni, niż ta użyta 11 września. Jego celem nie jest tylko zamordowanie tak wielu z nas, jak się da i podbicie naszego kraju. Jak naziści i komuniści przed nim, on zamierza zniszczyć całe to dobro, na którym opierają się Stany Zjednoczone” – podkreślał Norman Podhoretz. Choć można się spierać, czy Stany Zjednoczone (szczególnie pod prezydenturą Baracka Obamy rzeczywiście opierają się jeszcze na fundamentach dobra), to nie ma wątpliwości, że opis sytuacji jest prawdziwy. Ataki na Nowy Jork (i Waszyngton), a później na Madryt, Londyn, Boston czy Paryż (a także wciąż powtarzające się zamachy na Bliskim Wschodzie czy w Afryce) to kolejne elementy wielkiej wojny, jaką świat islamu (a nie tylko islamofaszyzm – to kolejna różnica, którą można wskazać w rozważaniach Podhoretza) wypowiedział Zachodowi, a szerzej całemu światu. Ostatecznie to przecież podbicie całego świata jest celem radykalnych wyznawców islamu.

Jego ideowym przodkiem jest radykalny islamski wahhabizm, czyli maksymalnie prosty, deklarujący sięgnięcie do źródeł, a jednocześnie silny miejscami świętymi (Mekką i Medyną) nurt islamu, który stał się obecnie jednym ze znaków rozpoznawczych islamizmu politycznego. Jego twórcą jest Muhammad Ibn Abd al-Wahhab (1703-1792). Głosił on potrzebę radykalnego powrotu do korzeni, prostoty i surowo- ści obyczajów muzułmanów (czytaj: modelu życia rodzinnego i osobistego arabskich plemion pierwotnych z VII wieku), a także zdecydowanie zwalczał to wszystko, co uważał za odstępstwo od Koranu i hadisów rozumianych absolutnie dosłownie. Nieislamski był dla niego nie tylko mistycyzm (także ten muzułmański), szyizm, ale także kult miejsc świętych, które zdecydowanie, jako heretyckie, zwalczał. Na poziomie politycznym postulował zbudowanie państwa islamskiego i harmonijnych relacji między sprawiedliwym i łagodnym władcą a bezwzględnie posłusznym mu ludem. Już za jego życia stronnicy tego nurtu w islamie zawarli sojusz strategiczny z dynastią Saudów. W ten sposób ukształtowała się Arabia Saudyjska. Odkrycie ropy naftowej zostało uznane za szczególny dar Allaha dla tego państwa i modelu jego religijności. Umożliwiło także eksport wahhabickiej formy religijności na cały świat. Ogromna większość rozdawanych na świecie Koranów jest finansowana z pieniędzy Arabii Saudyjskiej. Kraj ten przeznacza ogromne środki na budowę meczetów w krajach zachodnich czy szkolenie tamtejszych duchownych w najbardziej surowej wersji wahhabizmu. W efekcie w miejscach, gdzie dotąd nie wyznawano tej wersji islamu, tworzą się jego silne przyczółki. Jego wysłannicy z czasem przejmują całe wspólnoty islamskie czy meczety. Państwowa wersja islamu obowiązująca w Arabii Saudyjskiej jest najdynamiczniej głoszoną wersją islamu na świecie. Wciąż pozyskuje nowych wiernych, z których część błyskawicznie się radykalizuje i zaczyna walczyć o panowanie na świecie tego właśnie nurtu islamu.

Oczywiście można szukać także wcześniejszych propagatorów agresywnych i literalnie nastawionych nurtów w islamie. Jednym z nich jest Ibn Tajmijja (1263-1328), muzułmański teolog i prawnik. Za muzułmańskim teologiem Al-Ghazalim (ok. 1058-1111) odrzucił on rolę rozumu w religii i uznał, że z punktu widzenia islamu racjonalność i logika są pozbawione wartości. Wiara rodzi się z Boskiej iluminacji, a nie z działań rozumnych. Źródłem tego objawienia jest salaf, czyli życie i działanie pierwotnej wspólnoty muzułmańskiej. Każdy muzułmanin powinien dążyć do ich naślado- wania, a islam jako taki powinien wciąż na nowo oczyszczać się z naleciałości wieków późniejszych. Surowo potępione zostały przez niego także jakiekolwiek próby alegorycznego interpretowania Koranu czy hadisów. Wszystko miało być rozumiane w znaczeniu absolutnie dosłownym, bez możliwości jakichkolwiek racjonalnych ocen. Filozofowie, szczególnie ci czerpiący z tradycji greckiej, byli według niego głównym zagrożeniem dla islamu. O ile w kwestii wizji państwa (które według niego powinno być w pewnych przestrzeniach odseparowane od religii) jego myślenie nie jest szczególnie popularne wśród współczesnych radykalnych muzułmanów, o tyle jego rozumienie ortodoksji, a także skrajny antyracjonalizm cieszą się sporym zainteresowaniem. Dostarcza on prostych, antyzachodnich wzorców rozumowania i pozwala na przyjmowanie postaw religijnych poza jakąkolwiek kon- trolą rozumową.

Jeśli wahhabizm i szkołę teologiczno-prawną Ibn Taj- mijji (a szerzej salafizm) uznać za prekursorów współczesne- go islamskiego fundamentalizmu, to jego ojcem będzie mu- zułmański myśliciel z Indii Maulana Maududi (1903-1979), twórca teorii „współczesnej dżahilijji”, albo ujmując rzecz inaczej – „nowoczesności jako nowego barbarzyństwa”. Wedle tej koncepcji, nowoczesność, szczególnie ta na Zachodzie, jest śmiertelnym zagrożeniem dla islamu i wszelkiej pobożności, a kompromis między nimi jest absolutnie niemożliwy. W latach 50. XX wieku jego najważniejsze książki zostały przetłumaczone na języki arabski i angielski. W ten sposób zaczęły inspirować innych. Jednym z pierwszych porwanych nową koncepcją stosunku islamu do nowoczesności był Sajjid Qutb (1906-1966), który w czasie stypendium w Stanach Zjednoczonych (1948-1950) całkowicie rozczarował się zachodnim stylem życia i przyłączył się do Bractwa Muzułmańskiego. Obaj niemal jednym głosem przekonywali, że zachodni spo- sób życia jest bezbożnictwem i barbarzyństwem, których nie da się pogodzić z islamem. „Dżahilijja (barbarzyństwo) oznacza dominację człowie- ka nad człowiekiem lub raczej służalczość wobec człowieka, a nie Allaha. Oznacza odrzucenie bliskości Boga i schlebianie śmiertelnikom. W tym sensie barbarzyństwo jest nie tylko konkretnym okresem historycznym (odnoszącym się do ery poprzedzającej pojawienie się islamu), lecz stanem rzeczy. Taki stan rzeczy istniał w przeszłości, istnieje dziś i może istnieć w przyszłości, przyjmując formę dżahilijji, lustrzanego odbicia i zaprzysięgłego wroga islamu. W każdej chwili i w każdym miejscu ludzie stają przed wyraźnym wyborem: albo przestrzegać prawa Allaha w całości, albo stosować za- sady ustalone przez jakiegoś człowieka. W tym drugim wypadku znajdują się oni w stanie dżahilijji. Człowiek stoi więc na rozdrożu, a wybór jest taki: islam lub dżahilijja. Współczesna dżahilijja w uprzemysłowionych społeczeństwach Europy i Ameryki jest zasadniczo podobna do dawnej dżahi- lijji w pogańskiej i koczowniczej Arabii” – wskazywał Qutb. W swoich książkach przytaczał bardzo wiele argumentów na rzecz prawdziwości tej tezy. Co miało być lekarstwem? Odpowiedź jest prosta. „... społeczeństwo musi przejść radykalną przemianę, zaczynając od samych podstaw moralnych, gdzie panują różne bożki stworzone przez człowieka – od agnostycyzmu do kapitalizmu. Dominacja powinna być zwrócona wyłącznie Allahowi, czyli islamowi, temu holistycznemu systemowi, który On nadał ludziom” – wskazuje Emmanuel Sivan w Radykalnym islamie. Celem tej rewolucji ma być za- tem ustanowienie globalnych rządów szariatu, i to nie tylko w znaczeniu systemu prawnego, ale szerzej – by zacytować za Sivanem Qutbą – „wszechogarniającego stylu życia ustalonego przez Allaha dla muzułmanów – od wartości, po zwyczaje i normy społeczne, które ogólnie rzecz biorąc kształtują ludz- kie życie”. Państwo tego typu ma zostać ustanowione na drogach, które dopuszcza islam, a zatem także – jeśli inaczej nie jest to możliwe – zbrojnie.

Siła tego projektu politycznego opiera się na dwóch elementach. Pierwszym jest silny postkolonialny resentyment muzułmanów. Oni, po wiekach słabości, ulegania Zachodowi potrzebowali dowodu na to, że mogą być silni, że ich religia daje odpowiedzi na wyzwania i jest zwyczajnie lepsza od tego, co proponuje Zachód. System Qutba im to gwarantował. Jest też drugi element, którego nie należy pomijać. Otóż analizy islamskich fundamentalistów są... w wielu kwestiach prawdziwe. Zachód rzeczywiście odrzucił Boga, uznał, że jedynym absolutem jest człowiek i zbudował nowe barbarzyństwo, w którym nie ma miejsca dla konsekwentnie przeżywanej religijności, zaś jedynym bogiem, by zacytować św. Pawła, pozostaje brzuch. Muzułmanie to doskonale uchwycili. Stąd trudno dziwić się ich głębokiej pogardzie dla tej schyłkowej cywilizacji, która pozbawia życia dzieci i starców, a jedynym, co ma do zaoferowania zarówno przybyszom, jak i tym, którzy są tu „od zawsze”, jest eutanazja, narkotyki i rozpusta seksualna? W takiej sytuacji rzeczywiście może się wydawać, że jedynym lekarstwem pozostaje radykalny islam. Szczególnie w sytuacji, gdy ludzie Zachodu sami proszą się o klęskę. Istotną siłą tego ruchu było także niepowodzenie rozmaitych projektów modernizacyjnych, które XX wiek przeniósł na Bliski Wschód. Ani socjalizm, ani liberalizm, o demokracji nie wspominając, nie zdały tam egzaminu. Nawet najbardziej postępowe partie nieodmiennie przekształcały się w dyktatury – zazwyczaj zresztą o charakterze świeckim. W efekcie jedyną nadzieją na normalność, spokój i rządy prawa (nawet jeśli było to prawo islamskie) stał się islam.

Barbarzyńcy u bram

Opis sytuacji byłby niepełny, gdyby nie uwzględnić sytuacji w krajach Zachodu. Okres kształtowania się fundamen- talizmu islamskiego, wojującego islamu, to na Zachodzie nie tylko czas zimnej wojny z komunizmem, ale także stopnio- wego rozpadu wspólnoty cywilizacyjnej. O ile w latach 50. XX wieku dochodziło do niego raczej w ukryciu (ale postępował już rozpad imperiów kolonialnych), o tyle w latach 60. nabrał rozpędu. To w tym czasie wybuchła rewolucja seksualna. Aborcja, liberalizacja prawa rozwodowego, pojawienie się pigułki antykoncepcyjnej w istocie zniszczyły dotychcza- sowe więzi i nie wytworzyły nowych. Seks przestał być ograniczony względami moralnymi czy choćby lękiem przed pozamałżeńskim dzieckiem. Ruchy młodzieżowe rozbiły więzi rodzice – dzieci, a narkotyki i związane z nimi ekstazy wy- parły w umysłach ludzi tradycyjne religie. Ruch pacyfistyczny i promocja dekolonizacji, obficie finansowane z Moskwy (wyzwolenie seksualne na Zachodzie też było mocno wspierane przez komunistów, tyle że nie u siebie, a w krajach wrogich) doprowadziły do ukształtowania się głębokiego kompleksu postkolonialnego, który sprawił, że większość społeczeństw zachodnich straciła nie tylko dumę ze swojej cywilizacji, ale nawet chęć jej podtrzymywania. Na to wszystko nałożyła się jeszcze reforma edukacji, szczególnie wyższej, i zastępowanie tradycyjnego wykształcenia rozmaitymi formami pseudonauk społecznych. Zniszczenie kanonu lektur i tradycji, dumy z własnego pochodzenia oraz ślepe przyjmowanie wszystkiego, co przychodzi z Dalekiego Wschodu (wystarczy przypomnieć, z jakim entuzjazmem rozmaitych guru hinduistycznych promowali choćby Beatlesi), doprowadziło do stopniowego zaniku tego, co nazywano tożsamością europejską i zastąpienia jej nowym tworem kulturowym, który coraz mniej miał wspólnego z chrześcijaństwem. Na zjawiska te nałożył się jeszcze trwający od kilkudziesięciu lat głęboki kryzys instytucjonalnych religii w Europie. Protestantyzm od XIX wieku wyraźnie się podzielił na ten fundamentalistyczny, żywiołowo przeżywający religijność, ale jednocze- śnie odrzucający jakąkolwiek formę nieliteralnej lektury Pisma Świętego, i liberalny, który – jak u Harnacka – odrzucał nawet Stary Testament, jako niepasujący do nowoczesności. W XX wieku Rudolf Bultmann zaproponował demitologizację chrześcijaństwa, czyli odrzucenie tego wszystkiego z wiary, co nie jest zgodne z mentalnością i myśleniem współczesnego człowieka. Pomysł ten zyskał ogromną popularność, a niemała część teologów (początkowo tylko protestanckich, ale z czasem także katolickich, a niekiedy nawet prawosławnych) zajęła się głównie dekonstruowaniem tradycyjnej wiary i eliminowaniem z niej tego wszystkiego, co uważali za niezgodne ze współczesną mentalnością. Za czasów hitlerowców oznaczało to dejudaizację chrześcijaństwa. Następnie zanegowano w istocie całość nauki Chrystusa, ponieważ Pismo Święte i dogmatyka chrześcijańska pełne są twierdzeń, które trudno pogodzić z przekonaniami ludzi współczesnych. Dlatego stopniowo odrzucano prawdy o niebie i piekle, cudach Jezusa, później o dziewictwie Maryi (to już wcześniej podważyła część protestantów), zmartwychwstaniu itd. itp. Rozkładowi, i to od lat 30., podlegała także niemal niezmienna moralność chrześcijańska. Anglikanie jako pierwsi zaakceptowali środki antykoncepcyjne, a za nimi zrobili to niemal wszyscy protestanci. Rozwody, które w protestantyzmie były dozwolone niemal od początku, z wyjątku stały się regułą, a po nich – stopniowo i wciąż jeszcze nie wszędzie – doszło do zaakceptowania związków osób tej samej płci (czasem nawet pod nazwą małżeństwa), aborcji i w części wyznań eutanazji. Nie, nie oznacza to, rzecz jasna, że wyznania te przestały zajmować się moralnością. W centrum swojego nauczania postawiły ekologię, wyrzucanie śmieci, sprzątanie po psach, zagadnienia sprawiedliwej płacy i pokoju światowego (którego jedynym ostatecznym dawcą miałby być Związek Sowiecki).

Kościół katolicki był wolny od takich przemian jeszcze w latach 50. XX wieku. Sobór Watykański II, a dokładniej proces zmian, który zapoczątkował, doprowadził w wielu krajach Zachodu do faktycznej schizmy (nazywanej niekiedy „cichą schizmą”). Jej skutkiem było odejście całych Kościołów lokalnych od nauczania katolickiego i zastąpienie go rozmaitymi formami teologicznych nowinek. Holandia, Belgia, ale także Niemcy czy Kanada w ciągu kilkunastu lat straciły większość wiernych, a odpływ kapłanów z szeregów duchowieństwa był gigantyczny. Sobór opowiedział się także za dialogiem międzyreligijnym czy też dialogiem z ateistami, który od tego momentu radykalnie zmienił postawę ludzi wierzących. Katolicy, zamiast walczyć ze zjawiskami wrogimi Kościołowi, zaczęli z nimi debatować i stopniowo przyjmowali punkt widzenia, który w istocie był im obcy. Decyzje po- lityczne sprawiły, że chadecja, która jeszcze w latach 40. czy 50. była silnym bastionem oporu wobec komunizmu, zaczęła stopniowo zatracać swój jednoznacznie katolicki charakter, a z czasem przestała różnić się czymkolwiek od socjalistycznej lewicy. Aby to dostrzec, wystarczy przypomnieć, że we Włoszech pod tamtejszą ustawą aborcyjną widnieją właśnie podpisy polityków chadecji. W Hiszpanii to chadecka Partia Ludowa wprowadzała ustawy dotyczące aborcji i tzw. „związków osób tej samej płci”.

Na ten gigantyczny kryzys tożsamości europejskiej nałożyły się przemiany demograficzne. Syty Zachód przestał przyjmować dzieci (nie przypadkiem to właśnie pigułkę antykoncepcyjną uważa się za największe osiągnięcie współczesności), a dominującym modelem rodziny stał się najpierw model dwa plus jeden, a później dwa plus pies. W latach 60., by zachować możliwości przemysłowe, a także ograniczyć postulaty związków zawodowych, do Niemiec i Francji zaczęto sprowadzać robotników muzułmańskich. Byli oni tańsi, pracowitsi, nie mieli tak wielu wymagań socjalnych, a do tego byli wdzięczni za szansę, jaką dostali. I te niewątpliwe z punk- tu widzenia ekonomii plusy przesłoniły nie mniej obiektywne minusy. Szybko okazało się, że Turcy (w Niemczech), Arabowie (we Francji) czy muzułmanie z całego świata w Wielkiej Brytanii umiarkowanie chętnie się asymilują, tworzą getta i są o wiele mocniej związani z krajami swojego pochodzenia niż z państwami, które ich przyjęły. Zdominowane zaś coraz czę- ściej przez myślenie lewicowe rządy państw zachodnich nie były w stanie wprowadzić sensownej polityki wobec mniejszości i zastąpiły ją tragiczną w skutkach ideologią multikulturalizmu. Efekt: rozbrojony politycznie Zachód. 

Tomasz Terlikowski, Kalifat Europa, Wydawnictwo AAA 2016