Jak donosi „Nasz Dziennik”, warszawscy urzędnicy dwoją się i troją, by zniechęcić potencjalnych uczestników referendum przed dopisaniem się do list głosujących. Tych, który składają pisemną deklarację o zamieszkiwaniu w stolicy, a nie są w niej zameldowani, urzędnicy ratusza straszą najściem policji lub straży miejskiej.

Jedna z rozmówczyń gazety potwierdza, że została poinformowana, iż dopisanie się do listy do listy głosujących może przysporzyć kłopotów nie tylko jej, ale także właścicielowi wynajmowanego przez nią mieszkania. Inni informatorzy dziennika relacjonują, że zostali źle potraktowani w Urzędzie Dzielnicy Rembertów. Choć nigdy wcześniej nie mieli problemów z dopisywaniem się do list wyborczych (mieszkają na stałe w Warszawie, ale nie są tu zameldowani), tym razem urzędniczka kategorycznie domagała się potwierdzenia najmu mieszkania lub przyprowadzenia właściciela w charakterze świadka.

Oczywiście mówiła, byśmy składały wniosek, ale podkreśliła, że w przypadku podania przez nas adresu, a to jest konieczne, policja będzie sprawdzała, czy rzeczywiście tutaj mieszkamy – relacjonuje pani Beata. Co więcej, urzędniczka ostrzegła, że jeśli funkcjonariusze nie zrobią tego do czasu głosowania, to sprawdzą to po referendum. Pani z rembertowskiego ratusza oświadczyła, że funkcjonariusze policji lub straży miejskiej będą rozpytywać sąsiadów, by zweryfikować podane przez nie informacje” - relacjonują rozmówcy „Naszego Dziennika”.

Próby zniechęcenia mieszkańców Warszawy do udziału w referendum to nie nowość. Obóz rządzący już od dawna robi wszystko, by obniżyć frekwencję. Posługuje się także celebrytami i gwiazdami, które deklarują, że 13 października zostaną w domu.

MBW/Naszdziennik.pl