Unia (szczególnie w kształcie nadanym jej przez traktat lizboński) jest finezyjnym instrumentem koordynowania złożoności; utrzymywania zachowań 27 krajów w polu określonych przez traktat standardów minimalnych oraz miękkiego eliminowania perspektywy państw narodowych przez deartykulację. W sieciowych procedurach nie ma miejsca i dyskursu na wyrażanie interesów terytorialnych całości. Państwa pojawiają się tylko cyklicznie, w niejawnych przetargach z biurokracją czy podczas politycznych spotkań premierów.

Słabość i nijakość

Wyrugowana z poziomu państw narodowych wola polityczna nie zaistniała jednak na poziomie Europy jako całości. Najsilniejszy kraj – Niemcy – woli ukrywać się za, manipulowanymi przez siebie, procedurami i ucieka skutecznie do postpolitycznej przestrzeni. Unijny dyktat formy – np. synkretyczne uznanie równoprawności różnych systemów wartości (bo po kantowsku traktuje się je w sposób tylko „założeniowy”) eliminuje zaś wszelkie, silne, absolutyzujące przekonania.

Owa letniość, brak woli politycznej i wielocentrowość (gdy żaden ośrodek władzy nie ma pełnej kontroli) wystarczają może do funkcjonowania w sytuacjach normalnych. Choć i wtedy uderzają brak energii i hipokryzja. Procedury traktatu lizbońskiego uniemożliwiają wyrażenie i dostrzeżenie konfliktów w UE, ale przecież ich nie eliminują! W warunkach poważnych kryzysów powyższe metody regulacji są jednak niewystarczające.

Ucieczka od polityczności i towarzyszącego jej poczucia odpowiedzialności za coś więcej niż „ciepła woda” jest transmitowana na poziom rządów. Wzmacnia to apolityczność (i inercję) unijnej biurokracji. Biurokracja łatwo więc „zapomina” np. o propozycji Van Rompuya (Ukraina jako pomost między sferą wolnocłową Rosji a sferą wolnego handlu UE), bo takie łączenie różnych logik wymagałoby innowacyjnej zmiany procedur.

W sytuacjach kryzysowych Unia się więc nie sprawdza. Te same rozwiązania, które są efektywne w sytuacji normalnej, utrudniają szybką, skuteczną zintegrowaną reakcję w sytuacji nowej. W UE nie ma przygotowanych z góry (jak w USA) procedur na czas kryzysu – procedur centralizujących władzę – i uruchamiających nadzwyczajne mechanizmy kontrolne na ściśle określony czas.

W Unii w czasie kryzysu obserwujemy łamanie ustaleń traktatowych (głębokie ingerencje, nowe sankcje, unia fiskalna i bankowa). A także aktywność lobby, np. Europejskiego Forum Przedsiębiorców, którego nie interesują już nowi, biedni konsumenci, jak Ukraina. Z drugiej strony martwi słabe i nierównomierne przygotowanie krajów Unii do nadciągającej rewolucji technologicznej: działalności w kosmosie, nowych źródeł energii i materiałów.

Oblane sprawdziany

Trwający już prawie sześć lat globalny kryzys gospodarczy jest moim zdaniem podszyty urealnianiem – kamuflowanych przez euro – zróżnicowań Zachodu i ujawnianiem braku gotowości i zdolności wielu krajów UE do uczestniczenia w technologicznej rewolucji. Zderzenie z Rosją na tle sytuacji na Ukrainie ujawnia z kolei bezradność UE w kontaktach ze współczesnymi państwami garnizonowymi (Rosja, USA, Chiny). W tym nieumiejętność zrozumienia ich logiki i przewidzenia działań. Rosja to zakompleksiony i obrażony kolos, w którym zapewne trwa obecnie walka o władzę. Przede wszystkim między centralnym politycznym segmentem kontrolowanym przez Putina a luźną sieciową koalicją dowódców okręgów wojskowych i regionalną administracją państwa, stworzoną przez tegoż Putina w końcu lat 90., ale obecnie już nie w pełni przez niego kontrolowaną. Starcie z Rosją to także walka odmiennych typów myślenia i horyzontów czasowych. Zachód tego nie rozumie.

W Chinach przyszłą strategię gospodarczą i polityczną omawia się otwarcie (patrz: niedawne spotkanie wojskowych na wyspie Hajnan) w języku militarnej logiki. Podobnie w Stanach Zjednoczonych (patrz: obietnice Obamy taniej energii dla Europy torpedowane przez biznes i „cywilne państwo garnizonowe”). Europa nie ma takiej struktury: istnieje szczątkowo i w formule komercyjnej w niektórych jej państwach (Francja, Szwecja). Wielka Brytania ciąży zaś raczej ku USA. Zaś NATO nie jest przygotowane do współczesnych wyzwań.

Europa jest spóźniona. UE wygasiła energię i wolę. Choć jej biurokratyczne regulacje i redystrybucja nieco zredukowały wewnętrzne zróżnicowania między krajami. Kryzys wartości i brak pasji jest coraz bardziej widoczny. Niczego już się nie absolutyzuje: można jedynie optymalizować kombinację norm w ramach synkretycznej formy. Unia zdaje sobie z tego sprawę. I wydaje się zażenowana, że ktoś może o niej marzyć (początki Majdanu). A równocześnie jest zirytowana (prowokacja na Majdanie jest traktowana jako próba oszustwa; za coś podobnego – Timiszoara – Rumuni zostali kiedyś srogo ukarani dwuletnim bojkotem).

Unia nie może zrozumieć, jak nowy rząd Ukrainy mógł działać bez wcześniejszych sekretnych porozumień na Krymie i na Wschodzie. Ta słowiańska improwizacja Ukraińców zderzona ze słowiańskim brakiem szacunku dla prawa (Rosja) jest dla UE coraz bardziej obca. Rozczarowanie innymi i samą sobą, brak woli politycznej, świadomość wewnętrznych różnic mentalności (owa opisywana przeze mnie „Sekretna mapa Europy”) i interesów, brak gotowości do płacenia ceny w imię obrony wartości: wszystko to może doprowadzić do dalszej dezintegracji Unii.

Luka między Europą jako mitem a realną Europą w gorsecie UE rośnie. Większa sprawiedliwość niszczy wielkość i uśrednia aspiracje. Może eliminuje wewnętrzne konflikty między krajami, ale wygasza energię. Niemcy chowają swoją siłę za fasadą procedur Unii, którymi (nie do końca) manipulują. Nie są jednak szczęśliwe i gotowe do wzięcia odpowiedzialności. Tak więc UE w najbliższych latach albo wymyśli siebie na nowo (ale nie jako federację, bo ta nie poradzi sobie z sieciowością i postpolitycznością), albo się rozpadnie.

Prof. Jadwiga Staniszkis

Artykuł ukazał się w najnowszym internetowym tygodniku "Nowa Konfederacja"