Unia Europejska miała być osiągnięciem cywilizacyjnym, efektem humanistycznego dorobku Europejczyków. Strukturą pielęgnującą wzajemny szacunek i partnerskie relacje europejskiej rodziny. Co roku zresztą informują nas o tym roześmiane i szczęśliwe twarze młodych ludzi, manifestujących swoją radość i dumę na paradach Schumana. A czym jest Unia Europejska? Bagnem układów, interesów i rolowaniem tych którzy się w tych układach nie znaleźli. Jak bowiem inaczej rozumieć słowa Francois Hollande`a, który bez żadnej już subtelności parafrazuje słowa Mao Zedonga, twierdząc: „wy macie zasady - my mamy fundusze strukturalne”?
.
Oczywiście partykularne, a nawet korupcyjne konszachty jakoś mniej nas rażą kiedy w tychże konszachtach uczestniczymy i kiedy czerpiemy z nich korzyści. Bez trudu przychodzi nam wówczas kiwanie głowami, że co prawda ktoś na nich cierpi, ale przecież „taki jest świat” a „życie jest brutalne”. Czasem sumienie koi wtedy nawet cyniczne uzasadnienie, że to właśnie dobro wspólne wymaga żeby wykorzystywać tych którzy się do układów nie załapali. I dopóki europejskie układy dawały gwarancje zysków większości państw Unii, idylla lała się jak lukier. Kłopot w tym, że dziś pewnymi swego w podziale tortu nie są już nawet społeczeństwa tzw starej Unii. Pierwsi dyskomfort poczuli Grecy, Węgrzy i Hiszpanie, potem przyszła kolej na Brytyjczyków, Holendrów i Francuzów. Świetnym przykładem są tu zresztą właśnie Hiszpanie, których uspokoiło dopiero, kiedy ich zapewniono, że się zgodnie z nową doktryną, jako jeden z największych krajów Unii, do nowego układu załapali. Bo wszyscy doskonale wiedzą że skrajny eurosceptycyzm a`la Wilders, Le Pen czy Farage są dokładnie takim samym populizmem jak zapewnienia że Unia Europejska jest strukturą demokratyczną i partnerską a jej polityka opiera się na rozwiązaniach optymalnych wobec wszystkich, czy choćby wobec większości jej członków.
Dlaczego więc Le Pen czy Wilders z taką łatwością zdobywają dziś poparcie? - przede wszystkim dlatego, że ludzi wkurza cyniczne powtarzanie pustych sloganów o unijnej wielkoduszności, kiedy widzą, że to bezczelne kłamstwo. To właśnie Holland, Juncker, Tusk czy Schulz są dziś w Europie największymi populistami. To unijni urzędnicy, kreujący się nieudolnie na mężów stanu, najbardziej napędzają poparcie dla skrajnych eurosceptyków. Co gorsza ci ludzie sami uwierzyli w swoją fałszywą propagandę. Trudno bowiem inaczej rozumieć tezy, głoszone na przykład przez posłów Nowoczesnej, że największym zagrożeniem dla struktury Unii Europejskiej jest dziś podmiotowość państw które są jej członkami. To czym u licha jest dla was Unia Europejska drodzy państwo? Czy mamy dziś konflikt interesów między administracją Unii a jej państwami członkowskimi?
.
Gdzieś z boku w tej grze uczestniczy także Rosja. Czy jednak Unia Europejska, w której pełnię władzy mają Niemcy, Francja, Włochy i Hiszpania jest katalizatorem rosyjskich zapędów mocarstwowych? A niby dlaczego? Największym zagrożeniem dla Rosji jest Unia w której liczą się interesy Polski, państw bałtyckich czy Szwecji. Handel bronią z Francją, wspólne projekty energetyczne z Niemcami czy przesył gazu dla Włoch i południowej Europy, Rosji nie szkodzą. Kłopotem jest dla niej podmiotowość państw traktowanych jako strefa buforowa. Kierunki jakie od kilku lat przyjmuje unijna struktura są dla Rosji bardzo korzystne – Unia rządzona autorytarnie przez czwórkę największych jej członków i to głównie z jej zachodniej części, to dla Rosji wymarzona konstrukcja. Rosji nie zależy przecież na rozpadzie Unii jako takiej ale na marginalizacji, lub wyeliminowaniu z niej tych państw, które opłaca jej się szantażować lub wykorzystywać.
.
Wiele osób nabrało się jednak na retorykę, że właśnie w tym kontekście dla Polski najbardziej bezpieczne i korzystne jest wpasowanie się w ową konstrukcję opartą na unijnych układach. Stąd też cała machina propagandowa, mówiąca o tym, że przyszłość Polski to politycy których w Brukseli lubią i którzy się nie sprzeciwiają nawet niekorzystnym dla Polski decyzjom. Mało tego – w polskiej debacie publicznej doszło już wręcz do takiego absurdu, że obronę polskich interesów w dowolnej kwestii, przedstawia się jako szkodliwe i osłabiające naszą pozycję w unijnych układach politycznych. Mamy wręcz dwa bieguny postrzegania: na jednym politycy PO z Donaldem Tuskiem na czele, obiecujący korzyści płynące ze swoich osobistych układów i znajomości, a na drugim biegunie polscy politycy od SLD, po PiS – gdzieś w środku na przykład z ludźmi takimi jak Jacek Saryusz – Wolski, którzy swoje miejsce w europarlamencie czy nawet Komisji Europejskiej utożsamiają z interesami Polski. Rozwikłanie zagadki które z tych argumentów przekonują poszczególne elektoraty to zapewne zadanie dla psychologów społecznych. Ja, mówiąc wprost, przypuszczam że dla ludzi którzy po 1989 roku budowali swoją pozycję na układach i znajomościach retoryka polityków PO jest dziś znacznie bardziej przekonująca niż dla tych którzy musieli się przez nie przebijać. Każdy wierzy w to czego nauczyło go życie. Czego innego nauczyło jednak życie Polaków, czego innego Francuzów a czego innego Holendrów i Brytyjczyków. Dlatego być może im trudniej być dziś euroentuzjastami.

waw75/salon24.pl