Jak poinformował rosyjski minister finansów Artem Siulianow z ostatnich wyliczeń jego resortu wynika, że utrzymywanie się obecnych cen baryłki ropy naftowej spowoduje, iż budżet kraju zamknie się w tym roku deficytem. Pierwotnie planowano nadwyżkę w wysokości 0,8 % PKB, obecnie należy się spodziewać deficytu, szacowanego przez resort Siulianowa na 0,9 % rosyjskiego PKB. Szacuje się, że dochody ze sprzedaży ropy naftowej spadną o około 2 bln rubli, czyli 10 % zaplanowanych w budżecie przychodów.

Ale jednocześnie uspokajają, że nie ma powodów do niepokoju, władze dysponują środkami zgromadzonymi w Funduszu Bezpieczeństwa Narodowego, które według ostatnich danych przekraczają 150 mld dolarów, a jego wartość liczona w rublach w świetle ostatniej, niemal 15 % dewaluacji rosyjskiej waluty, znacznie wzrosła. Innymi słowy nie ma powodów do niepokoju, władze kontrolują sytuację decydując się na interwencję na rynku walutowym tylko wówczas, kiedy dostrzegają oznaki paniki. Siulianow uspokajał, że w Rosji funkcjonuje mechanizm, który zmusza firmy wydobywające ropę naftowa, o ile ceny spadną poniżej poziomu 43,5 dolara do dopłat środków do rosyjskiego budżetu. W efekcie, rosyjskie władze spodziewają się dodatkowego zastrzyku pieniędzy na poziomie 500 mld rubli. Wszystko to razem wzięte powoduje, że według ostatnich szacunków Ministerstwa Finansów do końca roku Rosja „pobierze” z rezerw odbudowywanych właśnie na wypadek spadku cen ropy naftowej, jakieś 600 mld rubli, czyli niecałe 10 mld dolarów, według starego, sprzed zniżek, kursu.

Rosja jest zatem przygotowana na długotrwałą wojnę cenową na rynku ropy naftowej, bo jak oświadczył już na początku tygodnia Siulianow rezerw starczy jej na 6 do 10 lat. Ale czy Rosja tę wojnę jest w stanie w ostatecznym rachunku wygrać, to już zupełnie inne zagadnienie. Jak argumentuje rosyjski ekonomista Andriej Mowczan na tę kwestie można spojrzeć przynajmniej z kilku punktu widzenia. Po pierwsze jakie są koszty wydobycia jednej baryłki przed opodatkowaniem, bo właśnie ten parametr, oczywiście o ile walka o rynek będzie się przedłużać, stanowi pierwszą oczywistą barierę poziomu wytrzymałości. W trójce największych światowych producentów ropy – Stanów Zjednoczonych, Rosji i Arabii Saudyjskiej, te wskaźniki wynoszą odpowiednio 23 dolary, 20 oraz 9 dolarów za wydobycie jednej baryłki.

Ten rachunek jest oczywiście, choć ciekawy, to dość mylący. Po pierwsze z tego powodu, że gospodarki tych krajów w różnym stopniu uzależnione są od dochodów z eksportu ropy. W przypadku Stanów Zjednoczonych uzależnienie od eksportu ropy jest niewielkie, a ponadto, firmy zajmujące się szczelinowym wydobyciem, choć obciążone znacznymi długami (90 mld dolarów) mogą łatwo „zakręcić” swoje szyby, a potem, kiedy koniunktura się poprawi wznowić wydobycie. W przypadku Rosji, według oficjalnych danych równowaga budżetowa osiągana jest przy cenie oscylującej w okolicach 40 dolarów za baryłkę, a w przypadku Arabii Saudyjskiej jest to kwota 47,5 dolarów. Jednak jeśli idzie o Rosję, to zdaniem Mowczana należałoby mówić o cenie 45 dolarów za baryłkę, jako granicy równowagi rosyjskiego budżetu. Przede wszystkim z tego powodu, że warto pamiętać o znaczeniu sektora dla całej gospodarki, co oznacza, że spadek jego aktywności powoduje ogólne zwolnienie i w rezultacie dochody budżetowe z innych źródeł też spadają. Według obliczeń rosyjskich ekonomistów korelacja tamtejszego PKB ze zmianami światowych cen ropy naftowej wynosi 99 %. Jeśli weźmie się pod uwagę, że sektor naftowy to obecnie 15 % rosyjskiego PKB, a gazowy po ciepłej zimie też nie ma się najlepiej, to wojna cenowa i pikowanie cen ropy oznaczać mogą w przypadku Rosji perspektywę wejścia w recesję, a w wariancie bardziej optymistycznym, co ostatnio powiedział były wicepremier i minister finansów, a obecnie szef rosyjskiego odpowiednika NIK Aleksiej Kudrin, wzrost w tym roku zbliżony do 0. Jeśli idzie o Stany Zjednoczone, choć rosyjskie władze i niektóre media w Rosji lansują pogląd, że „wszystko idzie zgodnie z planem” i to co się dzieje w istocie ma doprowadzić do upadku amerykański sektor ropy szczelinowej, to uzależnienie tamtejszej gospodarki od wydobycia ropy jest na tyle nieistotne, że trudno wyobrazić sobie sytuację, w której amerykańska gospodarka mogłaby znacząco ucierpieć tylko w wyniku spadku cen ropy. Wkład tego sektora w amerykański wzrost gospodarczy nie przekraczał do tej pory 0,2 – 0,3 %, a cała branża dawała nie więcej niż 7 % amerykańskiego PKB.

Stany Zjednoczone są przy tym w znacznie mniejszym stopniu, w związku z wielkością wewnętrznego rynku, uzależnione od eksportu. Z tej trójki, na pozór Arabia Saudyjska jest najbardziej narażona na negatywne skutki wojny cenowej, ale to tylko pozór. Decyduje o tym kilka czynników. Po pierwsze ma ona znacznie większe, co zresztą już udowodniła, niźli Rosja możliwości skokowego zwiększenia wydobycia. Dlatego, jak informują media, już saudyjski koncern Aramco zaproponował ponad 10 dolarowe rabaty cenowe dla europejskich odbiorców. Logika tej operacji jest dość oczywista. Dziś Arabia Saudyjska ma 3,5 razy większe zapasy ropy niźli Rosja. Jeśli, tak jak twierdzą w Rosji, epidemia koronawirusa potrwa jeszcze 3 do 4 miesięcy, to Europa potrzebowała będzie w drugiej połowie roku zwiększonych dostaw ropy. I będzie chciała kupować tanio, bo w jej interesie będzie ożywienie własnej gospodarki. Podobnie będzie z Chinami, tylko tu w ubiegłym roku Saudowie osiągnęli to co chcieli spychając Rosję na drugie miejsce w grupie krajów eksporterów do Chin. Powtórzenie takiego scenariusza w Europie powoduje, że krach w rosyjskim sektorze naftowym, a co za tym idzie w gospodarce, może być głębszy niźli dziś uspokajająco twierdzi rosyjski rząd. Jeśli rozpocznie się „wojna na wyniszczenie” między Rosją a Arabią Saudyjską, to warto patrzeć na poziom rezerw, które zgromadziły obydwa państwa, i to jest drugi czynnik, który może przeważyć. Arabia Saudyjska ma ich 520 mld dolarów, a Rosja 570 mld. Przy czym jest jedna dość zasadnicza różnica. W Arabii Saudyjskiej żyje 33 mln ludzi, a w Rosji 147 mln. Ale to nie jedyny czynnik.

Jak zauważają niezależni rosyjscy komentatorzy o ile Rijad ma na świecie przyjaciół i w ostatecznym rachunku liczyć może na to, że pożyczy pieniądze pozwalające mu przetrwać, o tyle Rosja może w gruncie rzeczy liczyć wyłącznie na siebie i te środki, którymi dysponuje. Ale, nawet jeśli przyjąć, że w tej wojnie „Rosja będzie się bić do końca”, to warto zwrócić uwagę na to o czym teraz się głośno nie mówi. Już od pewnego czasu, rosyjscy geolodzy alarmują, że jeśli nie rozpocznie się szybko inwestycji w sektorze wydobycia ropy to wielkość rosyjskiej produkcji będzie spadała w perspektywie kilku lat. Łatwiej dostępne pokłady już się wyczerpują. Rosja ma ropę, ale jest ona położona na obszarach polarnych i podbiegunowych. Nie ma tam infrastruktury przesyłowej, nie ma dróg, nie ma portów. Rozpoczęcie tam prac wydobywczych oznacza uprzednie wyłożenie miliardów dolarów niezbędnych inwestycji. To z tego względu największe rosyjskie firmy naftowe od lat już zabiegają o ulgi podatkowe i inwestycje publiczne niezbędne aby w ogóle rozpocząć eksploatację. Tylko czy w realiach spadających cen na świecie, wojny cenowej i być może utraty części rynków, znajdą się inwestorzy skłonni pożyczyć Rosjanom na to pieniądze? Po drugie, jeśli zgodzić się z nieustannie lansowanymi przez Moskwę tezami o końcu liberalnego porządku, o tym, że świat wkracza w epokę wojen handlowych, to jakie miałyby być przyczyny kupowania przez ten świat rosyjskiej ropy? Albo niższa od saudyjskiej cena, albo polityczna presja, a może polityczne ustępstwa.

Jeśli weźmie się też pod uwagę, że 15 % dewaluacja rubla wobec walut państw zachodnich, oznacza wzrost kosztów importu zaopatrzeniowego (40 % udziału w rosyjskiej produkcji przemysłowej) oraz cen importowanej żywności, to spadek kursu rubla negatywnie odbije się na sile nabywczej Rosjan. A to znów czynnik osłabiający wzrost. Na dodatek rosyjscy ekonomiści zwracają uwagę, że w ubiegłym 2019 roku w Rosji otwarto rekordową liczbę nowych rachunków inwestycyjnych. Było to pochodną hossy na giełdzie i skłonności, przedstawicieli przede wszystkim klasy średniej, do pomnażania w ten sposób swych dochodów. Teraz spotkał ich zimny prysznic. W jeden dzień, w przeliczeniu na dolary rosyjskie wynagrodzenia spadły o 15 %. Ma to znaczenie nie tylko dla tych Rosjan, którzy mieli zamiar spędzić urlop poza granicami, ale przede wszystkim na skłonność emigrantów i gastarbeiterów, głównie z krajów Azji Środkowej zasilających tamtejszy rynek pracy. A to znów, ma fundamentalne znaczenie w związku z sytuacja demograficzną w Rosji, gdzie przyrost naturalny jest ujemny. Według ostatnich oficjalnych danych liczba osób, które zmarły w 2019 roku była o 316 tysięcy większa niźli urodzonych, a spadek liczby ludności w 90 % zniwelowany został przez napływ emigrantów. Jeżeli skłonność do przyjazdów do Rosji spadnie, to kraj mierzyć się będzie musiał z kolejnym wyzwaniem, które ma bezpośredni wpływ na tempo wzrostu gospodarki.

Jak powiedział na początku tygodnia rosyjski wicepremier odpowiedzialny za gospodarkę Andriej Biełousow utrzymywanie się cen ropy naftowej poniżej poziomu 43,5 dolarów za baryłkę przez dłuższy czas może stawiać pod znakiem zapytania plany rządu ożywienia gospodarki przez finansowane z funduszy rezerwowych inwestycje w infrastrukturę. Pieniędzy nie tyle nie wystarczy, co Putin i rosyjskie władze, dla których stabilizacja jest wartością sama w sobie mogą zdecydować o wstrzymaniu tego rodzaju działań. A to, znów, pod znakiem zapytania stawia perspektywy ożywienia rosyjskiej gospodarki nie tylko w tym, ale i w następnych latach. Może właśnie z tego względu, nie będąc pewnym czy uda się podnieść dochody statystycznego Rosjanina Kreml na początku tygodnia odwołał polityczne plany ogłoszenia przedterminowych wyborów do Dumy i przedłużono kadencję Putina. Rosyjskie władze głoszą, iż panują nad sytuacją a Rosja „ma wystarczające zasoby” aby przetrwać nadciągającą nawałnicę. Tylko, że ich działania mówią co innego.

Marek Budzisz