Co rzeczywiście wydarzyło się wczoraj na remontowanym rosyjskim krążowniku rakietowym jeszcze długo będzie zapewne przedmiotem spekulacji.

 

Oficjalna wersja jest następująca – w trakcie robót z użyciem szlifierek i przy jednoczesnym prowadzeniu prac spawalniczych iskra lub rozgrzane opiłki trafiły na szmaty nasączone smarami, co zainicjowało pożar. Ten został dość szybko zlokalizowany, ale w międzyczasie zapaliły się kable, które tląc się spowodowały widoczne na wielu nagraniach zadymienie. Z racji skomplikowanej architektury okrętu wojennego nie było tak łatwo ugasić tlące się kable, które i tak w toku remontu miano wymienić, więc straty nie są wielkie. Oczywiście zawinili ludzie, którzy nie przestrzegali obowiązujących procedur.

Jednak tej wersji przeczy klika informacji napływających w ciągu dnia, kiedy trudno było kontrolować strumienie informacyjne. Agencja Interfax, powołując się na własne, nieujawnione źródła donosiła, że „sytuacja na okręcie jest poważna i toczy się walka o jego przydatność do służby”. Napływały też informacje, że strażacy nie są w stanie opanować pożaru, w związku z tym podjęto decyzję o zatopieniu jednej z łodzi. Zastanawiają też sprzeczne komunikaty na temat powierzchni objętej pożarem. Najpierw mówiło się o 120 m², potem już 600 m². I wreszcie zgodnie z oficjalnym komunikatem rannych zostało 12 osób, jedna osoba zmarła, a jeszcze jednej do tej pory nie udało się odnaleźć. Niewykluczone, że ten zaginiony po prostu uciekł, bo są informacje, które wskazują na to, że chodzi o kapitana Izmaiłowa, który kierował specjalną grupą remontującą krążownik lotniskowy Admirał Kuzniecow. Dziennikarka portalu Sibir.reali informowała, że kwadrans do osiemnastej, a trzeba pamiętać, że pożar wybuchł o godzinie 5 rano czasu moskiewskiego, jeden ze strażaków powiedział jej, że „do centrum pożaru jeszcze nie dotarliśmy” oraz, iż „trzech osób nie udało się odnaleźć. Wszystko to z powodu zapalenia się wiązki kabli w specjalnym kanale? Zastanawia też skala mobilizacji służb zajętych gaszeniem pożaru, w tym sprowadzenie specjalnego kutra gaśniczego Floty Północnej. Cytowani przez rosyjskie media wojskowi zastanawiają się jak to było możliwe aby w trakcie prac spawalniczych w zbiornikach okrętu znajdował się mazut, bo to, ich zdaniem a nie żadne szmaty czy pozostawione czyściwo zajęło się ogniem. Płonęła też, jak sądzą nie instalacja elektryczna, ale maszynownia, na co wskazywałyby, przypomniane przez media słowa dyrektora stoczni sprzed kilku tygodni gdzie remontowany jest Admirał Kuzniecow, że w planach jest rozpoczęcie tam właśnie prac.

Jedyny rosyjski krążownik lotniskowy uchodzi za okręt pechowy. W październiku ubiegłego roku już po rozpoczęciu trwającego remontu zatonął jedyny rosyjski suchy dok w którym, biorąc pod uwagę rozmiary jednostki, mogły być przeprowadzone prace. Wówczas, jak głosił oficjalny komunikat również zawinili ludzie. W czasie tej katastrofy runęły dwa dźwigi wieżowe (każdy z nich ważył 50 ton), z których jeden upadł na pokład krążownika, wyrządzając niemałe szkody. Już wówczas przedstawiciele władz i stoczni remontowej mówili i tym, że dok zostanie podniesiony z dna, jednak do tej pory tej operacji nie przeprowadzono i nie wiadomo, kiedy będzie to miało miejsce. Wiadomo, że remont, pierwotnie wyceniany na ok. 1 mld dolarów będzie droższy i potrwa co najmniej rok dłużej i jednostka zgodnie z nowym harmonogramem ma wrócić do służby w IV kwartale 2022 roku. Zdaniem wypowiadających się dla rosyjskich mediów specjalistów lista wypadków, awarii i katastrof na Admirale Kuzniecowie jest długa, podobnie jak lista ofiar tych wypadków, z których większość nie została nagłośniona w mediach. Przyczyna ich zdaniem jest prozaiczna – nie tyle zaniedbania, choć i one z pewnością mają miejsce, co wady konstrukcyjne jednostki, zwodowanej po wielu latach budowy w roku 1990. Bliźniacze jednostki, sprzedane do Chin i do Indii, również uchodzą za „pechowe”. Remont Admirała Kuzniecowa będzie kontynuowany, choć przez moment media spekulowały, że być może „pójdzie na żyletki”, z prostego powodu – budowa pierwszego, nowoczesnego rosyjskiego lotniskowca ma się zacząć w 2023 roku, a rosyjskie stocznie nie budują okrętów w chińskim tempie. Rezygnacja z tej w oczywisty sposób dziś przestarzałej jednostki pozbawiłaby Rosję kluczowej z jej perspektywy możliwości „projekcji siły” na większych dystansach.

Jest to generalnie problem rosyjskich sił zbrojnych. W czasie niedawnych, odbywających się w pierwszych dniach grudnia w Soczi narad Władimira Putina z przedstawicielami armii, najwięcej uwagi poświęcono, jak wynika z przecieków, sytuacji w rosyjskiej flocie wojennej. Dostaje ona obecnie największą część budżetowych pieniędzy przeznaczonych na modernizację armii, i częściej niźli gdzie indziej nie wypełnia przyjętych harmonogramów budowy nowych i remontów starych jednostek. W programie modernizacji na potrzeby floty wojennej przeznaczono w latach 2011 – 2020 4,7 bln rubli, czyli według dzisiejszego kursu ponad 72 mld dolarów. Do listopada 2019 udało się wprowadzić do służby jedynie 3 z ośmiu strategicznych łodzi podwodnych oraz jedną z planowanych siedmiu wielozadaniowych jednostek. Nie ukończono budowy żadnej z 35 korwet oraz 15 fregat. Nowy program budowy okrętów dla rosyjskiej floty wojennej, na lata 2019 – 2027, o wartości 4 bln rubli, ma jej dać 180 nowych jednostek różnych typów. Jednak dotychczasowe doświadczenia wskazują na to, że delikatnie całą sprawę nazywając może on okazać się zbyt ambitny.

Osobną kwestią jest pytanie w jakim celu Federacja Rosyjska realizuje forsowny program modernizacji swej marynarki wojennej. Zdaniem analityków szwedzkiego Instytutu Studiów Strategicznych FOI, którzy właśnie opublikowali analizę zmian w rosyjskich sił zbrojnych i perspektyw ich rozwoju do 2029 roku, Moskwa chce odgrywać coraz większą rolę w oddalonych od Rosji miejscach.

Chodzi nie tylko o Syrię, Morze Czarne i wschodnią część Morza Śródziemnego, ale również Afrykę i Amerykę Południową. Zdaniem rosyjskich elit mocarstwowy status Rosji będzie musiał być potwierdzany obecnością w odległych, a skonfliktowanych, miejscach świata. Rosja uważa, że jej sprawdzone w boju w Syrii (ale również w wojnie z Gruzją i Ukrainą) formacje wojskowe, zarówno państwowe jak i prywatne, są jednym z jej towarów eksportowych. Tej projekcji siły nie zrealizuje się bez inwestowania w logistykę – lotnictwo transportowe i flotę. W jednym i w drugim przypadku, seria katastrof i wypadków, jakie ostatnio miały miejsce w Rosji, pokazuje realne możliwości jej sektora zbrojeniowego.

To oznacza, że zamorska „ekspansja” Rosji może okazać się wolniejsza i droższa niż chciałby Kreml, a w związku z tym mocarstwowe ambicje i muskuły trzeba będzie pokazywać bliżej rosyjskich granic. Nie jest to z naszej perspektywy dobra informacja.

Marek Budzisz