Zazwyczaj, kiedy myślimy o krzyżu, myślimy o cierpieniu. Takie jest nasze dzisiejsze skojarzenie. Nie jest to oczywiste, nie tak było w początkach chrześcijaństwa, i nie o to chodzi przy święcie „Podwyższenia krzyża”.

Gdyby spojrzeć historycznie, to krzyż nie był czczony od początku chrześcijaństwa, a pasyjka na nim pokazała się jeszcze później, dopiero w stylu romańskim, i to w postaci Chrystusa królującego. Gotyk, czyli późne średniowiecze, zaczął przedstawiać umęczoną postać Chrystusa. W tym czasie powstaje także nabożeństwo drogi krzyżowej. Później akcent na cierpienie i śmierć nasila się szczególnie w okresie baroku. Wtedy także powstają „gorzkie żale”. Tak właściwie do dzisiaj w świadomości wiernych kojarzy się krzyż.

Co innego mówią dzisiejsze czytania. Właściwie nie ma mowy o cierpieniu. Jedyną aluzję do cierpienia Chrystusa można by widzieć w hymnie o kenozie Chrystusa w Flp 2,8. Jeżeli szukamy jednego motywu dominującego w dzisiejszych czytaniach, to jest nim wywyższenie. Tak było na pustyni z miedzianym wężem. Chrystus, nawiązując do tego wydarzenia, mówi Nikodemowi o konieczności wywyższenia Syna Człowieczego. W hymnie o kenozie cała dynamika polega na uniżeniu się aż do ludzkiej śmierci na krzyżu, przez co Bóg wywyższa Chrystusa, dając Mu imię ponad wszelkie imię.

Dzisiejsze czytania liturgiczne: Lb 21, 4b-9; Flp 2, 6-11; J 3, 13-17 

Najbardziej jednak zdumiewające w pierwszym czytaniu jest to, że ludzie otrzymują uzdrowienie przez zwykłe spojrzenie. Bóg daje im nie to, czego chcą (usunięcia wężów), ale znak węża i dar uzdrowienia przez proste spojrzenie. Nie przez wykonanie jakiejś czynności jak obmycie, namaszczenie, wykonanie jakichśmagicznych znaków, zaklęć ani przez złożenie ofiary itd., ale przez najprostszy gest spojrzenia, gest, który nic nie kosztuje; gest, od którego w porządku naturalnym niczego człowiek nie może oczekiwać. Jest to znak, który daje do myślenia: to czysty dar, bez jakichś szczególnych wymagań. Prostota spojrzenia, w którym ukryta jest wiara granicząca z oczywistością.

Dla ludzi wówczas wystarczyło to, że zostali uzdrowieni. Gdy minął czas zagrożenia, znak przestał być ważny. Ale nakaz Boży był słowem Boga, które jest zawsze na Jego miarę, a nie na miarę człowieka. Zawiera ono coś o wiele większego, niż mieści się to w horyzoncie ludzkiego myślenia. Okazuje się, że był to znak przyszłego całkowitego uzdrowienia, który uzyskał swoje dopełnienie w krzyżu Chrystusa i dlatego dopiero w jego perspektywie jest widoczny.

List do Filipian odsłania Boży zamysł leżący u źródeł tego znaku. Chrystus nie trzymał się przysługującemu Mu z natury statusu Boskiej formy istnienia, ale w całkowicie wolnym geście „uniżył samego siebie”, przyjął postać sługi, stając się jednym z ludzi. Ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi (…) uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej (Flp 2,7n). Śmierć na krzyżu stała się znakiem największego uniżenia, niejako pieczęcią tego uniżenia. Podczas ostatniej uczty Pan Jezus „umiłował swoich aż do końca”, wziął prześcieradło, opasał się nim i zaczął umywać nogi uczniom. Ten gest był znakiem owego uniżenia do końca. Krzyż pieczętuje Jego ludzkie uniżenie. Nie był już jedynie symbolicznym gestem, ale faktycznym poddaniem się całkowitemu ogołoceniu i poniżeniu. Przyjął w ten sposób na siebie całą konsekwencję ludzkiego życia. Gdyby nie cierpiał, to niektórzy mogliby Mu zarzucać, że wybrał wygodną „ludzką drogę”. Krzyż obala wszelkie tego typu zarzuty. W tekście hymnu św. Pawła akcent pada jednak na „posłuszeństwo”, a krzyż jest jedynie jego potwierdzeniem i niejako miarą. Owo posłuszeństwo stało się wyrazem bezinteresownej miłości Syna Bożego do ludzi, a w Nim miłości Boga do świata. I to jest najważniejsze.

W Ewangelii Pan Jezus, nawiązując do pierwszego czytania, mówi o takim samym darmowym geście Boga w stosunku do człowieka: aby każdy, kto w niego wierzy, miał życie wieczne (J 3,15). Znowu nie potrzeba wielkich czynów, nadzwyczajnych wysiłków, nie potrzeba się wykazać czymś szczególnym przed Bogiem. Potrzebna jest prosta wiara, spojrzenie z wiarą. To wystarczy, bo miłość Boga do człowieka jest ogromna: Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, aby świat został przez Niego zbawiony (J 3,16n). Krzyż pojawia się jako znak tej miłości. Jest on dowodem miłości do końca. Sam Pan powiedział: nikt nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś oddaje życie za przyjaciół swoich (J 15,13). To czyni i pragnie, aby tak został zrozumiany jego krzyż.

Trzeba ten gest widzieć w kontekście grzechu człowieka. Istota grzechu polega na zwątpieniu w bezinteresowną miłość Boga. Szatan powiedział do Ewy: na pewno nie umrzecie, ale wie Bóg, że jeżeli spożyjecie owoc z tego drzewa, to podobnie jak Bóg będziecie znali dobro i zło (tj. wszystko) (Rdz 3,4n). Człowiek zwątpił w miłość Boga i w ten sposób zamknął się w swojej samotności, niepewności, szukając pewności na zewnętrz w przedmiotowym podejściu do świata i innych osób. Bóg został przez niego „wyrzucony na zewnątrz”, stał się „kimś obcym”, przed kim trzeba się wykazać, od kogo można coś otrzymać lub coś stracić. Zarówno pierwsze czytanie jak i Ewangelia mówią o prostym geście spojrzenia z wiarą, o przywróceniu pierwotnej prostoty więzi zawierzenia. Przypomina się tutaj wypowiedź Jezusa: Jeżeli nie staniecie się jak dzieci (dosłownie niemowlęta), nie wejdziecie do królestwa Bożego (Mt 18,3). Krzyż jest znakiem miary miłości Bożej zadającym kłam szatańskiej pokusie. Jest jednocześnie dany jako czysty dar, znak całkowitego uzdrowienia, który się dokonuje w nas przez gest „spojrzenia z wiarą”, dziecięcy gest zawierzenia.

Włodzimierz Zatorski OSB | Jesteśmy ludźmi