Jak podaje „Die Welt”, od kilku lat Turcja objęta jest działalnością niemieckiego wywiadu. Federalna Służba Wywiadowcza (BND) ma inwigilować tureckich polityków, których władze w Ankarze  podejrzewają o to, że uruchomiły wojskowy program jądrowy.

Jak przekonuje gazeta, w ostatnim czasie coraz więcej poszlak wskazuje na to, że premier Turcji Recep Tayyip Erdogan dąży (wzorem Iranu), do posiadania bomby atomowej. To z kolei może doprowadzić do wyścigu zbrojeń w regionie.

Pod tym względem panuje zgoda wśród przedstawicieli zachodnich wywiadów. Turcja uruchomiła niedawno cywilny program atomowy i pod tą przykrywką, tak jak zrobił to Iran, zamierza pracować nad rozwinięciem wojskowej technologii jądrowej” – pisze „Die Welt”.

W 2011 r. władze w Ankarze postanowiły wprowadzić energetykę jądrową, z której dotąd Turcja nie korzystała. Mają powstać trzy duże elektrownie atomowe, rozmieszczone w strategicznym trójkącie: na południu nad Morzem Śródziemnym, na północy w części azjatyckiej nad Morzem Czarnym i nad Morzem Czarnym, w części europejskiej, nieopodal Stambułu.

Budową jednego z reaktorów ma się zająć państwowa rosyjska spółka Rosatom, budową dwóch pozostałych konsorcjum francusko-japońskie. Według gazety Turcja nie uzgodniła jednak z Rosatomem i francusko-japońskim konsorcjum dostaw uranu, ani zwrotu zużytych prętów paliwowych.

Zdaniem „Die Welt” oznacza to, że Turcja chce zachować kontrolę nad tą częścią programu atomowego. Według gazety, jest to niezbędne, gdy chce się tworzyć broń jądrową, bo umożliwia to szybką zamianę cywilnego programu atomowego na wojskowy.

Ra/Wpolityce.pl, Welt.de