Fronda.pl: 35 rosyjskich dyplomatów zostało wydalonych do Moskwy po tym jak oskarżono Rosję o ingerencję w przebieg amerykańskich wyborów. To słuszna decyzja i przykład dla innych państw jakie kroki w takich sytuacjach należy podejmować?

Gen. Roman Polko: Myślę, że niestety Amerykanie nie wyciągnęli wniosków z wcześniejszych ataków w cyberprzestrzeni. W trakcie wyborów wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z atakiem trolli na niespotykaną skalę, którzy lobbowali za jednym z kandydatów. Z pewnością to słuszna decyzja, ale niestety spóźniona. Okazuje się, że działaniami w przestrzeni wirtualnej można osiągnąć takie same cele jak poprzez bezpośrednią ingerencję. Jednocześnie można to zrobić mniejszym kosztem. To pokazuje, że powinniśmy przejmować inicjatywę w sferze wirtualnej, a nie tylko reagować. Nawet taka spóźniona reakcja i kontrreakcja Putina pokazują, że to on utrzymuje inicjatywę, zaskakuje i dyktuje warunki stawiając pod znakiem zapytania i dużym wyzwaniem nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Rosyjskie MSZ zalecało w ramach odwetu wydalić amerykańskich dyplomatów. Putin oświadczył, że do tego nie dojdzie, oficjalnie dlatego, że nie chce się zniżać do poziomu „kuchennej dyplomacji”. Czy to znaczy, że Putin ma nadzieję na dobre relacje z Donaldem Trumpem?

Putin jest sprytnym, inteligentnym manipulantem, który potrafi rozgrywać nastroje. To jedna z jego zagrywek. Taki pusty gest, jak wydalenie dyplomatów, których zastąpią inni, w zasadzie nic mu nie da. Tymczasem dzięki swojej reakcji pokazuje siebie jako męża stanu, który właściwie jest ponad małostkowe gierki i zostawia furtkę dla poprawy relacji ze Stanami Zjednoczonymi. To jest jakiś element gry, który z pewnością Putin chce wykorzystać, by wyrwać się z międzynarodowej izolacji. To mu najbardziej dokucza, że na spotkaniach międzynarodowych pozostaje w osamotnieniu, więc szuka poprzez Trumpa możliwości powrotu. Łączyłoby się to jednak z akceptacją dotychczasowych działań Putina, a więc aneksji Krymu, destabilizacji samej Ukrainy, czy mordowania ludzi w Aleppo. Pokazuje to, że koniecznie powinniśmy przejąć inicjatywę, bo to pokazuje, że Putin póki co narzuca sposób funkcjonowania nowego prezydenta USA.

Trump pochwalił ruch Putina w tej sprawie. Czy to wzajemna kurtuazja czy sądzi Pan, że zbliżenie amerykańsko-rosyjskie jest możliwe?

Myślę, że Trump nie miał innego wyjścia. Musiał w ten sposób zareagować, a jak będzie w praktyce, to pokażą najbliższe miesiące nowej prezydentury. To co pozwala optymistycznie patrzeć w przyszłość, to fakt, że Trump nie wycofuje się z zobowiązań podjętych na szczycie NATO. Na wschodniej flance NATO instalowane są amerykańskie jednostki. Mam nadzieję, że ta sytuacja się utrzyma i Trump będzie grał sprytnie, na pokaz i jako człowiek czynu będzie nie tyle słowami, a właśnie czynami pokazywał Putinowi gdzie jest jego miejsce.

Jak należy interpretować niektóre ruchy personalne Trumpa, np. obsadzenie stanowiska sekretarza stanu przez Rexa Tillersona, człowieka zaprzyjaźnionego z Władimirem Putinem? Czy nie jest to niepokojące?

Rzeczywiście dla wielu ludzi jest to powód do niepokoju, ale myślę, że sam Trump dopiero będzie wiedział przed jakimi zadaniami postawił ludzi na konkretne stanowiska. Zajmowane stanowisko zmienia jednak nastawienie. Znajomość polityki wschodniej, która przez niektórych postrzegana jest jako wręcz bałwochwalcze stanowisko wobec polityki Putina, może być wykorzystana dla wzmocnienia zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i NATO. Musimy zdawać sobie sprawę, że Stany Zjednoczone chcą zachować wiarygodność i swoją dobrą reputację. Nie mogą działać pod dyktando Putina i wręcz poprzez zacieśnianie relacji amerykańsko-rosyjskich niejako umacniać i uwiarygodnić działania o jakich wspomniałem, a więc aneksję Krymu, czy bombardowania Aleppo. Mam nadzieję, że w tej kwestii polityka Stanów Zjednoczonych się nie zmieni, bo gdyby się zmieniła, to mocno podważyłaby wiarygodność tego państwa, które pewną renomę na świecie sobie zbudowało.

Dziękujemy za rozmowę.