Marta Brzezińska: Okres przygotowania narzeczonych do sakramentu małżeństwa ma się wydłużyć z trzech do sześciu miesięcy. To dobry pomysł? Czy dzięki niemu będzie na przykład mniej rozwodów?


Ks. Marek Dziewiecki: Punktem wyjścia do wprowadzania zmian powinna być solidna diagnoza aktualnej sytuacji. W tym przypadku jest ona niepokojąca. Coraz mniej młodych ludzi wynosi z domu rodzinnego dobre przygotowanie do założenia własnej rodziny. Dzieje się tak m.in. dlatego, że część małżeństw znajduje się w kryzysie, wiele dzieci wzrasta w rodzinach niepełnych. Młodzi ludzie są bombardowani przez liberalne i ateistyczne media treściami, które zaprzeczają takim wartościom, jak miłość, wierność, odpowiedzialność, małżeństwo i rodzina. Demoralizatorzy wmawiają młodym ludziom, że można być szczęśliwym jako singiel i że małżeństwo to dowolna więź kogokolwiek z kimkolwiek. To taka więź, która nie opiera się na miłości, wierności i wzajemnej odpowiedzialności, lecz jest jedynie związkiem opartym na„orientacji” seksualnej czy związkiem na próbę, albo „wolnym związkiem”, czyli związkiem, który nie wiąże. W dominującej (anty)kulturze promuje się rozwiązłość i antykoncepcję, która ma tę rozwiązłość ułatwiać. Wychowanie bezstresowe, spontaniczna samorealizacja, prawa bez obowiązków – takimi ideologicznymi hasłami są dziś karmieni młodzi ludzie. Są to ideologie całkowicie sprzeczne z wychowaniem do miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. Na szczęcie najbardziej nawet toksyczna (anty)kultura nie jest w stanie zmienić natury człowieka i dlatego również w naszych czasach większość młodych ludzi nadal marzy o szczęśliwym małżeństwie i trwałej rodzinie! Marzenia mają więc dojrzałe. Przeżywają natomiast poważne trudności w realizacji swoich własnych marzeń. Benedykt XVI pragnie, by Kościół jeszcze bardziej niż dotąd pomagał młodym ludziom w obronie ich własnych marzeń i aspiracji oraz w dorastaniu do małżeństwa.


Czy taka poszerzona pomoc jest rzeczywiście potrzebna?


Elementarne fakty świadczą o tym, że tak. Z każdym rokiem maleje liczba młodych ludzi, którzy decydują się na małżeństwo. Coraz więcej mamy takich, którzy nie wierzą w to, że spotkają osobę drugiej płci, która pokocha ich wiernie i na zawsze. Coraz więcej młodych ludzi zdaje sobie sprawę z własnych zranień, słabości czy uzależnień, które osłabiają ich zdolność do miłości. W tej sytuacji próbują „pocieszać” siebie przekonaniem, że można być szczęśliwym w pojedynkę, troszcząc się jedynie o samego siebie i o własną wygodę. Ci, którzy zawarli małżeństwo, coraz częściej przeżywają kryzys. Rośnie liczba rozwodów. Niektóre małżeństwa rozpadają się już w kilka  miesięcy po ślubie. Z woli Chrystusa Kościół ma być domem, w którym młodzi ludzie otrzymują duchowe wsparcie i solidną pomoc w uczeniu się miłości. Ma też być domem, w którym mówimy sobie nawzajem prawdę i wyciągamy z niej wnioski. Także prawdę o tym, że w obecnej sytuacji kulturowej i społecznej dotychczasowe formy przygotowania do sakramentu małżeństwa nie są już wystarczające.


Małżeństwo sakramentalne nie jest jednym z praw obywatelskich, które przysługuje każdemu, kto skończył osiemnaście lat. Jest natomiast darem Boga i przywilejem Jego przyjaciół. Wiąże się z przyjmowaniem na siebie przez nowożeńców najwyższych wymagań, gdy chodzi o miłość i wierność. Deklarują oni bowiem publicznie i z powołaniem Boga na świadka, że będą kochać się wzajemnie w dobrej i złej doli aż do śmierci i że z miłością przyjmą oraz po katolicku wychowają potomstwo, którym Bóg ich obdarzy. Skoro ksiądz jest urzędowym świadkiem składania przez narzeczonych przysięgi takiej niezwykłej miłości, to tym samym przyjmuje on na siebie obowiązek przygotowania młodych ludzi do tego, by wypełnienie przez nich takiej przysięgi było możliwe.  


Wydłużenie okresu przygotowania argumentuje się również tym, że młodzi mają zwykle coraz słabszą więź z Bogiem i że coraz częściej traktują ślub dość powierzchownie - na zasadzie, że to taka tradycja czy że panna młoda ładnie wygląda w białej sukience.  Czy pół roku przygotowań coś w tym może zmienić?


Pół roku to czas, w którym można nadrobić wiele zaległości w chrześcijańskim wychowaniu i wypłynąć na duchową głębię. Samo jednak wydłużenie okresu przygotowania niczego tu nie gwarantuje. Potrzeba także jakościowego skoku w sposobie wykorzystania tego okresu, a także w motywowaniu młodych do skorzystania z formacyjnej oferty, którą Kościół im proponuje.  Dzieje się tak wtedy, gdy duchowni potrafią przedstawiać młodym ludziom tę radosną prawdę, że małżeństwo sakramentalne to ich zysk, to największa szansa na trwałe szczęście i na miłość z najwyższym, bo Bożym znakiem jakości. Problem niektórych duszpasterzy jest to, że przedstawiają młodym ludziom przygotowanie do małżeństwa głównie w kategoriach obowiązku, przymusu, biurokratycznej konieczności. Trzeba nauczyć się rozmawiania z narzeczonymi innym niż dotąd językiem. Trzeba z miłością i cierpliwością wyjaśniać im, że nam, księżom, zależy na ich szczęściu oraz na tym, by ich małżeństwa były harmonijne, szczęśliwe, trwałe. Trzeba wyjaśniać, że czujemy się odpowiedzialni za pomaganie im w dorastaniu do sakramentu miłości, bo przecież my, kapłani, w czasie liturgii zaślubin poświadczamy na piśmie, że z naszą pomocą narzeczeni dorośli do największej miłości, jaka na tej ziemi może połączyć mężczyznę i kobietę.


Jeśli rozmowy z narzeczonymi zaczniemy od powyższego argumentu, to może on trafić do wielu młodych ludzi. Po drugie, nie wystarczy przekonać kandydatów na małżonków, że działamy w ich interesie. Trzeba zaoferować im program formacyjny na najwyższym poziomie. Jeżeli będą to nudne wykłady i moralizatorskie pogadanki, to narzeczeni poczują się przymuszani do chodzenia na coś, co ich nie interesuje i co nie umacnia ich wzajemnej miłości. Program przygotowania do sakramentu małżeństwa powinien być wszechstronny i realizowany w atrakcyjny, wciągający sposób, by rzeczywiście każde kolejne spotkanie coraz bardziej fascynowało młodych ludzi miłością, którą Bóg im proponuje. Przygotowanie powinno obejmować nie tylko spotkania z księżmi, lecz także z odpowiednio przygotowanymi małżonkami, psychologami, lekarzami, prawnikami, pedagogami i specjalistami z innych jeszcze dziedzin. Ponadto trzeba dawać szansę narzeczonym na to, by mogli mówić o swoich wątpliwościach i niepokojach, by stawiali pytania i wpływali na kształt kolejnych spotkań. Wtedy z niecierpliwością będą oni czekać na następne spotkania. Warto, by księża – wspólnymi siłami - organizowali przygotowanie dla narzeczonych w dekanatach, a nie w poszczególnych parafiach, gdyż wtedy znacznie łatwiej o przygotowanie oferty formacyjnej na wysokim poziomie.


Czy nie boi się Ksiądz, że mimo wszystko młodzi zinterpretują to jako kolejne utrudnienia, jakie stawia im Kościół? Najpierw bierzmowanie i te wszystkie podpisy, zbieranie karteczek, a teraz wydłużone narzeczeństwo, obowiązkowe spotkania. Czy to ich nie zniechęci?


W pierwszym odruchu u wielu młodych osób może pojawić się takie skojarzenie, że Kościół znowu chce im coś utrudnić. Właśnie dlatego wiele będzie zależało od postawy księdza „pierwszego kontaktu”, do którego zwrócą się oni w sprawie ślubu. Jeśli duszpasterz okaże im serce i życzliwość, jeśli będzie miał dla nich czas, jeśli zakomunikuje im swoją radość z tego powodu, że oto przygotowują się do czegoś fascynującego, że mają odwagę podążać za wzniosłymi ideałami (to właśnie mówię narzeczonym, którzy do mnie przychodzą), to ogromna większość z nich poczuje, że księża stoją po ich stronie – jako wspierający przyjaciele, a nie jako zimni biurokraci. „Podziwiam was i chcę wam pomóc, gdyż odważacie się na wielkie rzeczy” – to słowa, które słyszą ode mnie narzeczeni. Wyjaśniam im, że jeśli ktoś chce zostać księdzem, to Kościół wymaga od niego minimum sześciu lat przygotowań. Narzeczonym Kościół nie może zaoferować aż tak wielkiej pomocy, ale chce zrobić przynajmniej to co konieczne: pragnie przez kilka miesięcy wspierać ich w solidnym przygotowaniu do tej największej miłości, jaką kobieta i mężczyzna mogą ślubować sobie z pomocą Boga.


Rozmawiała Marta Brzezińska