Jeśli rozumienie rzeczywistości przez panią premier jest w innych kwestiach podobne do tego, które wykazuje wokół sprawy wczesnoporonnego specyfiku EllaOne, to albo jest marionetką, która przekręca wyuczone zdania podane przez sztab PR (i dlatego tak to śmiesznie wygląda), albo rzeczywiście niewiele rozumie. Nie chodzi tu nawet o kwestie moralne, bo te są dla Kopacz abstrakcją, ale zwykłą logikę i oczywiste fakty.

Premier Ewa Kopacz powiedziała (relacja PAP 18.01.2015), że „trwają prace legislacyjne nad gwarancjami bezpieczeństwa dla pacjentek oraz ograniczeniem dostępności pigułki ellaOne dla nieletnich”. Według tej relacji uzgodniono, że zespół w MZ wraz z Rządowym Centrum Legislacji wypracuje wszelkiego rodzaju zabezpieczenia prawne, które będą dawały gwarancję bezpieczeństwa pacjentkom, oraz które ograniczą dostępność "pigułki dzień po", by nie mogły kupować jej 10- czy 13-latki. Będzie to na tyle bezpieczne, że dorosła osoba, będzie mogła podjąć świadomą, dorosłą decyzję, za którą bierze odpowiedzialność - wyjaśniła.

Trudno pojąć jak od samych „prac legislacyjnych” czy nawet ich wyniku w postaci stosu papieru lub kosmetycznych rozporządzeń, trucizna przestanie być trucizną i nabierze „gwarancji bezpieczeństwa”? To jakaś magia, którą uprawia Ewa Kopacz, nie mając przy tym woli podjęcia jedynego właściwego rozwiązania – wycofania z obrotu w Polsce tego środka poronnego. Tak, nie powinien być on dostępny nawet na receptę. I o ten krok dalej właśnie teraz poszedłby premier z klasą. Ale pani premier gorączkowo szukająca niegdyś szpitala, w którym możnaby zabić poczęte dziecko „Agaty”, nie pójdzie tą drogą.

W drugiej części relacji PAP wyczuwam natomiast cynizm (!), bo równie dobrze możnaby wprowadzić ograniczenia, zgodnie z którymi poronnego preparatu nie mogłyby kupować niemowlaki. Czy wobec tego nie liczy się już dobro 14-, 15-, 16-, 17-, 18-, czy 25- lub 30- i 40-latek? Trudno mówić o ich „świadomych decyzjach”, jeśli podbudowane będą brakiem krytycyzmu pochodzącym od samych przedstawicieli rządu. Co do odpowiedzialności, to pani premier nie wspomniała, że koszty powikłań zdrowotnych tych „dorosłych decyzji” spadną na całe społeczeństwo, ale tu znów zamiast myślenia całościowego wychodzi na jaw egoistyczny indywidualizm. No cóż, skutkować będzie on nie tylko tym, że wenerolodzy będą mieli pełne ręce roboty... Powikłań starczy dla wszystkich specjalistów. Również niemoralny biznes in vitro (nota bene finansowany z naszych pieniędzy przez Ministerstwo Zdrowia) już zaciera ręce.

Odpowiedź pani Kopacz na uwagę, że są różne opinie lekarskie dotyczące tego, czy pigułka ta jest bezpieczna dla pacjentek, według których "na pewno skoro została dopuszczona do sprzedaży w Europie, musiała przejść wszystkie procedury" - być może również została podyktowana przez sztab PR. I niekoniecznie oznacza ona, że pani premier struga nią wariata, jak wydawać by się mogło ludziom obeznanym w kwestiach bioetyki i medycyny. Znana jest im przecież wartość zaleceń UE, promującej „bezpieczną” aborcję... jako „prawo człowieka”. Przysłowiowa masa, do której widocznie zwraca się pani premier, być może właśnie taką odpowiedź łatwo kupi - według oceny speców od pijaru. A jeśli tak, to znak dla nas, że wciąż zbyt mało akcji edukacyjnych i wychowawczych. Zwłaszcza teraz gdy Komisja Europejska wbija sztylet państwom Europy, musimy zewrzeć szyki i zastanowić się również jak wspomóc aptekarzy, na których różne tvn-y już ostrzą obiektywy.

Andrzej Lewandowicz*/Stopaborcji.pl

*Autor jest lekarzem specjalistą chorób wewnętrznych oraz doktorem habilitowanym nauk chemicznych.