Zaiste dziwny jest ten świat. Od wielu miesięcy – niemal w każdym tygodniu – papież Franciszek apeluje o pokój w Syrii, o pomoc dla mieszkańców miasta Aleppo. Nic więcej zrobić nie może. Ale jak dotąd społeczność międzynarodowa udawała jednak, że tego wołania nie słyszy. Dopiero gdy dotarła do niej wieść, że w Aleppo mordowane są kobiety i dzieci, zaczęto bić na alarm i wywierać presję na tych, którzy ten konflikt zatrzymać mogą.

Polskie MSZ wydało nawet w tej sprawie komunikat, w którym pochwalono się milionami złotych, które przekazano na pomoc mieszkańcom Syrii.  Ale o tym, że kilka miesięcy temu storpedowano wspólny projekt episkopatu Polski i Caritas, czyli tzw. korytarz humanitarny, cisza. Nic się nie stało. A przecież taki korytarz mógł ocalić jakieś niewinne życie. Pomysł do kosza wyrzucili ci sami ludzie, którzy głosowali za tym, by polski Sejm ogłosił rok 2017 rokiem 300-lecia koronacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Ci sami, którzy chwalą się tym, że przecież pomagamy uciekinierom z Ukrainy. Nie wiem jak to nazwać. Hipokryzja będzie chyba zbyt łagodnym słowem.

Swoją wybiórczą wrażliwość na los mieszkańców Aleppo okazały za to osoby, które jeszcze kilka tygodni temu sprzeciwiały się temu, by Sejm zaostrzył przepisy w sprawie aborcji. Poubierane na czarno z transparentami chodziły po ulicach i krzyczały, by politycy odczepili się od ich macic. Jedna z takich osób prowadziła ze mną ożywioną dyskusję na temat ludzkiego życia twierdząc, że istota, którą kobieta nosi pod sercem przez dziewięć miesięcy, człowiekiem nie jest. A zatem można ją bezkarnie zabić. Na swój profil na FB wrzuca za to zdjęcia potrzebujących pomocy bezdomnych psów. Teraz zaś jest pierwszą w szeregu tych, które krzyczą, by powstrzymać ludobójstwo w Syrii! A przecież podczas aborcji – tak samo jak na ulicach Aleppo - giną niewinne dzieci.

Owa wybiórczość nie dotyczy tylko uchodźców, czy aborcji. Nie dotyczy prawej bądź lewej strony sceny politycznej. Nie dotyczy tylko spraw bardzo istotnych, ale także tych drugorzędnych. Weźmy chociażby sprawę ograniczenia handlu w niedzielę. Albo głośną niedawno sprawę Piotrowicza. Lech Wałęsa donoszący w latach siedemdziesiątych SB i wołający dziś na łamach „Politico” o wyrzucenie Polski z UE jest w porządku. Piotrowicz, który w czasach PRL był prokuratorem, a dziś pomagający ubogim, bezdomnym czy biednej młodzieży już nie. Nie mam zamiaru usprawiedliwiać posła Piotrowicza, choć pewnie tak to brzmi, zwracam jedynie uwagę na to, że niemal zawsze to co robimy „my” jest lepsze od tego co robią „oni”. Idźmy dalej: abp Jędraszewski jest do Krakowa zły, bo mówi prawdę bez owijania w bawełnę, lepszy byłby taki hierarcha, który mówiłby tak: „wprawdzie jest to złe, ale…”.

Polityczna poprawność każe dziś zachowywać postawę bez wyrazu. Kluczącą, unikającą jednoznacznych decyzji. Przebudzenie przychodzi najczęściej wtedy, gdy jest już za późno. Ale Aleppo, nienarodzonym dzieciom czy wreszcie polskiej debacie publicznej, można jeszcze pomóc. Trzeba tylko podjąć zdecydowane działania bez oglądania się na to co w danej chwili jest poprawne.

- Tomasz Krzyżak

Autor jest dziennikarzem i publicystą „Rzeczpospolitej”