Rząd złożył deklarację i słowa dotrzymał. Do Sejmu trafił właśnie projekt ustawy o wsparciu kobiet w ciąży i ich rodzin „Za życiem”. Wedle zapowiedzi jest to pierwszy krok do kompleksowego programu, który ma przyczynić się m.in. do lepszej ochrony życia poczętego w Polsce. Projekt ustawy, która jest już na etapie prac w parlamencie, powitały nagłówki w gazetach: „Za 4 tys. rząd chce kupić życie”, „Cztery tysiące za chore dziecko”. Wśród komentarzy publicystów dało się słyszeć i takie, że za 4 tys. zł rząd chce „kupić sobie spokojne sumienie”, że program to „ściema mająca przysłonić głosowanie przeciw życiu”. Zagrzmieli też politycy opozycji twierdząc, że rząd rzuca ochłapy matkom, które mają urodzić chore dzieci. A niektórzy mówili wręcz o tym, że owe 4 tys. zł to „łapówka”. Przytaczam jedynie delikatniejsze komentarze, bo z tymi wygłaszanymi przez środowiska feministyczne trudno w jakikolwiek sposób polemizować. Nie dlatego, że nie ma argumentów. Po prostu nie warto schodzić do tego poziomu.

Gdyby ktoś kiedyś zorganizował mistrzostwa świata w biciu piany Polacy mieliby ogromne szanse, by je wygrać albo co najmniej stanąć na podium. Jesteśmy w tym po prostu nieźli. Dlaczego? Rząd zaprezentował obiecywany program. Przyznam, że nie wzbudził on mojego entuzjazmu, bo jest zbyt ogólnikowy, niektóre proponowane w nim rozwiązania są niejasne, nie za bardzo wiadomo, do kogo pomoc byłaby kierowana, itp. Choć wielokrotnie pisałem – także w tym miejscu – że taki program od początku powinien towarzyszyć ustawie antyaborcyjnej, to jednak nie wydaje mi się, by w tym kształcie zachęcił jakąś matkę planującą aborcję do odstąpienia od tego zamiaru. Podobne odczucia ma wiele osób. Ale propozycja rządu zamiast spotkać się z krytyką konstruktywną, spotkała się z krytyką totalną. Bo tak po prostu trzeba i już.

Kiedy kilka tygodni temu – dokładnie 6 października – procedowano w Sejmie projekt autorstwa Ordo Iuris tuż przed głosowaniem na mównicę weszła premier Beata Szydło. Zapowiadając stworzenie do końca roku programu wsparcia zaprosiła do jego tworzenia wszystkie ugrupowania będące w Sejmie. Padły następujące słowa: „I zapraszam wszystkie kluby, nawet tych z państwa, którzy chcą liberalizować prawo aborcyjne, żebyście wzięli udział w pracach nad tym projektem”. I co? Nic. Poza Ordo Iuris, które przesłało rządowi swoje propozycje, nikt się nie zgłosił! Konstruktywna praca nad projektem programu wymagałaby bowiem pewnego wysiłku. Krytyka go nie potrzebuje. Samo bicie piany wystarczy.

Projekt – choć niedoskonały – jest. Stanowi jakiś punkt wyjścia do wypracowania rozwiązań lepszych. Kolejnych ustaw i rozporządzeń, które stworzą program kompleksowy. W poprzednim parlamencie, w czasach rządów PO-PSL, kwestia aborcji podnoszona była kilka razy. Za każdym razem kończyła się w identyczny sposób: wyrzuceniem projektu do kosza. Dzisiejszym krytykom propozycji PiS nawet do głowy nie przyszedł pomysł, by podejść do tematu od innej strony. By w jakiś sposób odpowiedzieć na oczekiwanie społeczeństwa. A dziś wielu z nich kreuje się na obrońców życia zarzucając partii rządzącej, że rzuca kobietom w tzw. trudnych ciążach ochłap. Hipokryci.

 I na koniec refleksja pobudzająca nieco do myślenia. W tych dniach, podobnie jak zdecydowana większość Polaków, odwiedzałem groby najbliższych. Jako dziecko zawsze zachodziłem na tę część cmentarza, na której chowane były małe dzieci. Potem jakoś mi przeszło. W tym roku, sam nie wiem dlaczego, ponownie zapuściłem się w tamte rejony. Szedłem spoglądając na napisy na nagrobkach. Dopiero przy drugim, może trzecim, okrążeniu zauważyłem, że bardzo mało jest grobów współczesnych. Dużo jest nagrobków z lat 60., 70., 80. i 90., ale liczba tych gdzie data śmierci zaczyna się od cyfry dwa jest niewielka. Tak jakby w ciągu minionych 10-15 lat dzieci przestały zupełnie umierać. Można to zjawisko tłumaczyć rozwojem medycyny, która w ostatnich latach zrobiła olbrzymi postęp, a lekarze potrafią uratować nawet ważące 410 g wcześniaki. Jakoś tłumaczą to dane Głównego Urzędu Statystycznego dotyczące umieralności dzieci do 4. roku życia. Bo tak: w 2002 roku umarło 3132 dzieci, w 2008 – 2729, a w 2015 zanotowano 1739 zgonów. Różnica między 2002 a 2015 rokiem wynosi aż 1393. Ale…

Ze statystyk Centrum Systemów Informatycznych Ochrony Zdrowia dotyczących liczby legalnych aborcji wynika, że w 2002 roku było ich ogółem 159 (w tym 82 z powodu tzw. ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu), w 2008 zanotowano 499 aborcji (467 eugenicznych). W 2015 roku aborcji było 1040 (996 eugenicznych). Liczby te najprawdopodobniej są nieco zaniżone, bo z danych Narodowego Funduszu Zdrowia wynika, że w 2013 szpitale wystąpiły o rozliczenie 1354 zabiegów aborcji, a w 2014 (nowszych danych jeszcze nie ma) o 1812. 

Wyraźnie widać, że malejącej liczbie zgonów dzieci do 4. roku życia towarzyszy gwałtownie rosnąca liczba dzieci zabijanych w łonach matek. Być może właśnie to zjawisko wyjaśnia moje spostrzeżenie. Nie wiem. Po prostu głośno myślę…

Tomasz Krzyżak