„Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić” – to bodaj najsłynniejsze powiedzenie Józefa Piłsudskiego, odnoszące się do polityków z okresu dwudziestolecia międzywojennego jak ulał pasuje do dzisiejszych elit politycznych. I to zarówno z lewej, jak i prawej strony.

Piłsudski używał słów dosadniejszych. O Sejmie pierwszej kadencji II Rzeczypospolitej mówił, że to Sejm korupcji. Posłów drugiej kadencji nazywał wprost: „publiczne szmaty”. Ladacznicami określał posłów na Sejm Ustawodawczy. Sytuację polityczną w kraju określał tak: „pierdel, serdel, burdel”. A Polskę przyrównywał do wielkiego kołtuna, który trzeba dobrze rozczesać, „aby każdy włos był z osobna, a wtedy może da się kosę zapleść”. Nie miał Piłsudski dobrego zdania o swoich rodakach. Mówił bowiem, że „tylko dzięki zaiste niepojętej, a tak wielkiej i niezbadanej litości boskiej, ludzie w tym kraju nie na czworakach chodzą, a na dwóch nogach, udając człowieka”.

Swoją wizję polityki bodaj najlepiej marszałek określił w rozmowie z hrabią Aleksandrem Skrzyńskim. Rozmowa dotyczyła założenia nowej partii politycznej.  – Panie marszałku, a jaki program tej partii? – pytał Skrzyński. – Najprostszy z możliwych. Bić k***y i złodziei, mości hrabio – stwierdził Piłsudski.

Kiedy się czyta zapiski marszałka łatwo odnieść je do sytuacji dzisiejszej. Pasują jak ulał. Weźmy chociażby taki cytat: „Polska, sami Polacy to twierdzili, nierządem stoi. Polska to jest prywata, Polska to jest zła wola. Polska to jest anarchia. I jeśliśmy po upadku mieli sympatię dla siebie, to nigdy nie mieliśmy szacunku dla siebie”. Albo ten: „Z szanowania wzajemnego wypływa moc wielka w chwilach trudnych”.

Szacunek. Tego w dzisiejszej polityce brakuje. Nie ma rozmowy o tym w jaki sposób rozwiązać obecny kryzys. Miast tego mamy kabaret, tragifarsę, błazenadę. Posłowie opozycji salę plenarną Sejmu zamienili w cyrkową scenę. Urządzają sobie pseudo-wigilię. Nagrywają filmy z błazeńskimi piosenkami i puszczają do sieci. Za moment, by przyciągnąć uwagę opinii publicznej, jak cyrkowi komicy będą dla śmiechu opuszczać spodnie. Reality show trwa w najlepsze i niedługo przyćmi występy bohaterów z pierwszej edycji programu Big Brother. Wszystko oczywiście w obronie demokracji. A w istocie – nie ma co się oszukiwać - utraconych wpływów.

Ale po drugiej stronie nie jest lepiej. Posłowie PiS jak małe dzieci dają się wciągać do gierki, bo poważną rozrywką trudno to wszystko nazwać. Niby udają, że wyciągają rękę do zgody, ale… w istocie biorą opozycję na przeczekanie. A nóż im się w końcu znudzi i może przed Wielkanocą z Sejmu wyjdą. Prawdziwą istotę konfliktu usiłują zaś przykrywać filmami jak to nocą posłowie PO grzebali w ich rzeczach. Maskarada trwa.

Kiedy patrzy się na te dyskusje i wzajemne przerzucanie się winą za obecny kryzys człowiek zaczyna się zastanawiać, czy obecnych posłów w ogóle do kur można byłoby dopuścić, a co dopiero mówić o tym, by wyprowadzali je, jak mawiał Piłsudski, szczać…

Cztery lata przed śmiercią w rozmowie z Arturem Śliwińskim Piłsudski wyznał: „Myślałem już nieraz, że umierając przeklnę Polskę. Dziś wiem, że tego nie zrobię. Lecz gdy po śmierci stanę przed Bogiem, będę go prosił, aby nie przysyłał Polsce wielkich ludzi”.  Na szczęście Stefan Wyszyński – późniejszy prymas – miał już wtedy 30 lat. Na świecie był już także późniejszy papież: Karol Wojtyła. I wygląda na to, że Piłsudski faktycznie Pana Boga poprosił. Prawdziwych mężów stanu dziś w Polsce ze świecą szukać. Na koniec roku gorzka to refleksja, ale niestety wszystko wskazuje na to, że w kolejnym mężowie stanu również się nie ujawnią.

- Tomasz Krzyżak

Autor jest dziennikarzem i publicystą „Rzeczpospolitej”