Głęboka i zaskakująca rekonstrukcja rządu mogła spowodować, że po prawej stronie sceny politycznej zrobi się gorąco. Okazuje się jednak, że o wiele bardziej ciekawie zrobiło się nie w szeregach Zjednoczonej Prawicy, ale w kręgach nieustannie Rozszczepionej Opozycji. Panujący od początku obecnej kadencji stan dezorganizacji partii totalnych pogłębia się z każdym tygodniem. Niejednokrotne okazje do kontrataków, które niebezpiecznymi manewrami stwarza obóz rządzący, są przez opozycję zaprzepaszczane jedna po drugiej. Totalni, jak zmutowany wirus, postanowili najpierw zaatakować samych siebie. W efekcie wdało się rozległe zakażenie. Z przerzutami. 

Jeszcze we wtorek, po niespodziewanym odwołaniu ministra obrony, i dodatkowym osłabieniu w rządzie frakcji toruńskiej, wydawało się, że jedną z możliwych opcji będzie stworzenie przez środowiska związane z min. Macierewiczem formacji politycznej, usytuowanej na prawo od PiS. Taki scenariusz, poza stworzeniem potencjalnych korzyści zagospodarowania zniechęconego decyzjami PiS elektoratu, stwarzałby szansę zbudowania na prawicy pozycji przyszłego koalicjanta dla partii prezesa Kaczyńskiego. Jednocześnie tego typu ruch natychmiast po dymisji szefa MON, mógłby być sygnałem dla szerszego grona wyborców, o poważnym kryzysie w obozie władzy. W przypadku gwałtownych działań straty wizerunkowe mogłyby być nieodwracalne.  

To prawda, że podczas dzisiejszej miesięcznicy prezes Kaczyński podziękował z imienia i nazwiska Antoniemu Macierewiczowi za dotychczasową walkę i prosił wszystkich o zaufanie. Prawdą jest też, że aktualnie szeregowy poseł Macierewicz objął na powrót funkcję przewodniczącego sejmowej podkomisji smoleńskiej. Nie oznacza to wcale, że w bardziej sprzyjających strategicznie okolicznościach, nowa prawicowa formacja nie zostanie uruchomiona.

W takich momentach uaktywnia się zazwyczaj niezawodna opozycja. Tym razem trudno wytypować lidera, który z większą gorliwością tym razem starał się dopomóc prezesowi Kaczyńskiemu w medialnym przykryciu potencjalnie niebezpiecznej rządowej roszady. Jeszcze przed ogłoszeniem zmian ze swoim programem ruszył Ryszard Petru. Plan Petru, mający w najbliższych tygodniach stać się stowarzyszeniem, stał się, jak na razie, politycznym pośmiewiskiem. Lista absurdów i wpadek, zarówno tych medialnych, komunikacyjnych, formalnych jak i politycznych, pojawiających się co dzień w związku z tym pomysłem, ma potencjał przebicia Rubikonia, upadek Cesarstwa Rzymskiego, Zamach Majowy i Sześciu Króli. No, może Sześciu Króli nie przebije, ale resztę, czemu nie?

Dzięki tej wyrafinowanej koncepcji, która podobno została uzgodniona z macierzystą partią, a o której nic nie wiedziała przewodnicząca Lubnauer, pod przywództwem posła Ryszarda, cała totalna opozycja miała się zjednoczyć. Jednak sam plan i poseł Petru zadziałali wprost przeciwnie, ponieważ zamiast zjednoczenia, finalnie swoje członkostwo w Nowoczesnej zawiesiło troje posłów. Pretekstem było głosowanie w sprawie ustawy aborcyjnej, ale rezultat jest taki, że partia straciła trzy sejmowe szable. Jest to, jak możemy się domyślać, kolejny przyczółek do budowy nowej, nieobciążonej błędami i kredytami formacji, pod wodzą posła Petru. 

Kroku samozwańczemu liderowi opozycji postanowił dotrzymać Grzegorz Schetyna, który zaraz po rekonstrukcji rządu zapowiedział wojnę domową. Nie doprecyzował chyba odpowiednio obszaru działań zbrojnych, które zamiast ogarnąć szeregi PiS, niebezpiecznie wkroczyły na teren Platformy. „Trzech za trzech” pomyślał zapewne przewodniczący Schetyna, i po głosowaniu w sprawie tej samej ustawy aborcyjnej, wyrzucił ze swojej partii trójkę posłów. Tym większa szkoda, że podobno posłowie ci nadal posiadają sumienie, i wbrew interesom PO, postanowili zgodnie z tym sumieniem głosować. Nie wiadomo ile w tym prawdy, jednak fakt pozostaje faktem: Schetyna nie pozwolił rywalom przebić stawki. Pod względem strat w swoich szeregach idą łeb w łeb. Prezesowi Kaczyńskiemu wystarczyły zaledwie dwa dni.

Teraz czekamy już tylko na to, czym na tle Platformy i Nowoczesnej postanowi zabłysnąć Paweł Kukiz, oraz w jaki sposób postanowi go skontrować przewodniczący Kosiniak-Kamysz. Bo to, że obydwaj liderzy noszą w sobie palącą potrzebę zrobienia czegokolwiek, obojętnie czego, byle tylko wzbudzić chwilowe zainteresowanie mediów, jest przypuszczeniem graniczącym z pewnością. Ciekawe też po ilu posłów ze swoich szeregów postanowią dołożyć do tej puli politycznej śmieszności. Jakkolwiek zalicytuje opozycja, i tak wszystko zgarnia PiS. 

Paweł Cybula