Osoba, o której zakazał mi mówić sąd, to już w polskiej debacie przeszłość. Teraz mamy nowych idoli postępowej opinii publicznej, osoby, które nie mają obaw przed walnięciem w szczękę kogoś, kto nie chce wynając mieszkania transwestycie czy transseksualiście (bo wcale nie jest jasne, kim jest Rafalala), który bez obciachu opowiada, że jest „kobietą z penisem”.

Tak, tak – tak właśnie określa się ten nowy idol postępowców. A gdy o usunięcie tego – nie ukrywajmy dość jednak męskiego organu – dopytuje go dziennikarka, on (przepraszam, ale dla mnie nic takiego jak kobieta z penisem nie istnieje) odpowiada, że szkoda mu go, bo on jest – jak zapewnia go wiele osób – taki ładny.

Ale to nie urok męskich organów u rzekomej kobiety sprawił, że Rafalala stał się nowym idolem. Otóż okazał się on silnym kobietem z penisem i pobił kogoś, kto próbował – w ramach dopuszczalnej debaty genderowej – zgłębić jego tożsamość. Kobietą ktoś, kto szczyci się urodą męskich narządów nie jest, a jak na mężczyznę nosi za bardzo kobiece kiecki. Jednym słowem każdy miałby kłopot z jego określeniem. Ale problemów takich Rafalala nie przewiduje, i jak ktoś ma wątpliwości, to bije w morde. A potem się tym jeszcze chwali.

Ciekawe, że przeciwnicy przemocy z „Gazety Wyborczej”, którzy tak bardzo atakowali nie wezwali do bojkotu boksera, nikt nie wzywa do działania prokuratury, a zamiast tego Rafalala wędruje po telewizjach i opowiada, opowiada, opowiada... I tylko czekać aż nieszczęśnik, który nie zrozumiał jeszcze nowoczesności i nie dostrzegł w Rafalali nowej wersji kobiecości z penisem stanie przed sądem i będzie musiał przepraszać i płacić za to, że został pobity. Niemożliwe? W cyrku pod nazwą świat wedle LGBTQ wszystko jest możliwe.

Tomasz P. Terlikowski