To nie było w amerykańskim, ale w polskim stylu! 7 lutego 2015 roku, Warszawa. Konwencja wyborcza Andrzeja Dudy, kandydata Prawa i Sprawiedliwości na urząd prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Sala wypełniona po brzegi, ale ludzie z całej Polski wciąz napływali. Podjeżdżały kolejne autokary i tym, którzy nie weszli już na salę główną, udostępniono inną, gdzie na telebimie mogli śledzić wydarzenia tego przedpołudnia. Wszystko, co poprzedziło spotkanie z Andrzejem Dudą, a więc występ Natalii Niemen, Jerzego Zelnika, Janusza Rewińskiego, wystąpienie Agnieszki Romaszewskiej, Lucjusza Nadbereżnego – młodziutkiego prezydenta Stalowej Woli, Beaty Szydło – wiceprezes PiS i szefowej kampanii – budowało atmosferę i klimat do spotkania z przyszłym pierwszym obywatelem Rzeczypospolite., Bo tylko takie słowa skandowano,sala rozbrzmiewała wołaniem:”Andrzej Duda – prezydentem!”.Dawno nie widziałam tylu radosnych twarzy, takiego uniesienia, serdecznych spojrzeń, uścisków dłoni… Takiego radosnego oczekiwania na słowa, które muszą podbudować, podźwignąć, uskrzydlić… dać nadzieję…

Będąc 15 marca w Budapeszcie, trzykrotnie, na kolejnych uroczystościach Święta Narodowego Węgier, miałam okazję usłyszeć przemówienie Wiktora Orbana do swego narodu. Były to słowa pełne szacunku, podkreślające i budujące wspólnotę narodową, słowa hołdu dla narodowych bohaterów i wreszcie słowa otuchy i nadziei. Tak mógł mówić tylko ktoś, kto czuł prawdziwą więź ze swymi rodakami.
Te słowa tak mocno poruszały, były pełne dobra i ciepła, że łzy same płynęły po policzkach, a serce ściskał ból i kołatała w głowie jedna myśl: dlaczego ja w swojej ojczyźnie tego nie słyszę… dlaczego premier Polski, prezydent, tak nie mówią do narodu… dlaczego kłamią, mają nas w pogardzie… Zazdrościłam Węgrom, że rządzący jest z Nimi i dla Nich, nie przeciwko Nim…

To wspomnienie pobytu na Węgrzech pojawiło się, gdy na podium wszedł Andrzej Duda i potoczyły się słowa, które, tak oczekiwane, były niczym balsam dla duszy.

Czuło się wzajemną więź i sympatię. Braterstwo polskich serc. Mówił z dumą ale i z pokorą, a to sztuka niezwykła… Stał przed nami człowiek, który uosabia wszystko to, co dla nas ważne i drogie, i mówi o tym pięknymi słowami, szczerym spojrzeniem, serdecznym gestem… O rodzicach, żonie, córce, o swej uczelni, profesorach… dziękuje wszystkim, których dotychczas spotkał na swej drodze.
I jakże piękne i ważne odwołanie się do osoby Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Jego wizji Polski, Jego prezydentury. Uczeń sięgnął do mądrości swego mentora, do Jego idei, która była przecież spójna z marzeniem milionów Polaków. Ale tamto dzieło nie zostało dokończone… Dziś jest szansa i nadzieja, że ten trud będzie podjęty na nowo…i zwieńczy go osiągnięty, wymarzony cel…Polska – nie macocha, która wypędza swe dzieci z domu, na zawsze, głodzi, szydzi, ale Polska – matka, dobra, rozumiejąca i kochająca…

Andrzej Duda mówił o swym kandydowaniu jak o jakimś wewnętrznym imperatywie, głosie, może powołaniu nawet… I to nie był zbędny patos. Żadna sztuczka, żadna sztuczność. To wypełnienie zobowiązania wobec nieżyjącego Prezydenta… wobec Jego słów: „Teraz na was spocznie ciężar prowadzenia polskich spraw”…

Słuchałam słów Andrzeja Dudy, które potwierdzały tylko, jak On czuje Polskę, rozumie Polaków, jest z nami… I było tak, jak w Budapeszcie, na Placu Kossutha, ale jeszcze piękniej, bo padały słowa do nas… od naszego przyszłego Prezydenta…

Jakże symboliczną wymowę miało przywołanie przez Andrzeja Dudę obrazu zardzewiałej kłódki na bramie Stoczni Szczecińskiej… Ile takich bram zamkniętych, ilu ludzi na bruku, ilu na wygnaniu… A my słyszymy od pięciu lat, że prezydent niewiele może… nie Jego kompetencje… On będzie robić kotyliony, malować pisanki i puszczać różowe baloniki w Święto Flagi…

Słuchałam słów Andrzeja Dudy, patrzyłam w Jego szczerą twarz, dobrze widoczną na wielkim telebimie i proste prawdy jawiły się same:
Prezydent przyjacielem narodu – to możliwe!
Stojacy na straży Jego interesów – to możliwe!
Broniący najbiedniejszych i najsłabszych – to możliwe!
Aktywny – w kraju i na arenie międzynarodowej – to możliwe!
Mówiacy głośno i jasno, że polska ziemia i lasy to niezbywalny skarb, za który przelewali krew nasi ojcowie.Ona nie jest na sprzedaż!

Wiele osób ocierało łzy… Wzruszenie, nadzieja, rodość, duma obudzona, solidarność, albo lepiej – Solidarność… A ja wdzięczna jestem Lechowi Kaczyńskiemu, który gdzieś z góry przygląda się naszym zmaganiom, za Andrzeja Dudę – naszą nadzieję na uczciwość, prawo, sprawiedliwość, na naprawę Rzeczypospolitej.

Idź po zwycięstwo, panie Andrzeju. Masz za sobą wiele gorących serc, masz nasze zaufanie i poparcie, a my – mamy Ciebie.
Powiedziałeś, że wierzysz w Polskę i Polaków. W 1918 rozpoczęli odbudowę Polski z ruin, z niebytu… Zrobili to w zaledwie 20 lat. My też możemy.

Panie Boże… dopomóż…

Konwencja wyborcza Andrzeja Dudy nie była w amerykańskim, ale w polskim, bardzo polskim stylu…

Krystyna Śliwńska

Tekst ukazał się na łamach portalu www.pressmix.eu