Spór między Zbigniewem Ziobrą a Jarosławem Kaczyńskim nie ma podstaw ideowych. Nie jest tak, że po jednej stronie jest bardziej konserwatywny i katolicki Ziobro, a po drugiej ostrożniejszy w tych sprawach Jarosław Kaczyński. Nie jest też na odwrót. Zwyczajnie po jednej stronie jest lider partii, który ma jakiś zaskakujący dar zrażania do siebie swoich współpracowników (co pokazują kolejne odejścia), a po drugiej młodszy wilczek, który głodny jest kariery i ma dość ulegania silniejszemu w stadzie. Dlaczego teraz? Bo Ziobro musiał mieć świadomość (jeśli do mnie dochodziły takie głosy, to i on musiał się spodziewać), że nadejdzie dla niego trudny czas obrabiania, a może i spychania na margines. I to zarówno jego samego, jak i jego ludzi. W takiej sytuacji postanowił zawalczyć, licząc się z tym, że może zostać wypchnięty z partii wraz ze swoimi ludźmi.

 

Z punktu widzenia konserwatysty światopoglądowego trzeba sobie jednak powiedzieć zupełnie jasno, że ten spór nie ma głębszego znaczenia. Jest wyłącznie sporem o miejsce w partii, a nie o to, czy będzie ona mniej czy bardziej konserwatywna. Grupa Ziobry nie jest ani bardziej katolicka, ani bardziej konserwatywna niż reszta PiS (choć niewątpliwie są w niej osoby religijne i zaangażowane w obronę istotnych wartości, ale podobne są także w innych częściach Prawa i Sprawiedliwości). Jeśli teraz grupa ta skłania się bardziej ku prawej stronie, to z przyczyn czysto utylitarnych, licząc na wsparcie ojca Tadeusza Rydzyka. Obawiam się jednak, że jeśli zmieni się koniunktura, to i ziobryści mogą się zmienić. Szczególnie, że Zbigniew Ziobro jest nadal w tej korzystnej pozycji, że nic nie wiadomo o większości jego poglądów. Do takiej niewiedzy przyznają się zresztą nawet jego partyjni koledzy.

 

Na razie zatem z rozłamu (do którego dążą już obie strony) skorzysta jedynie PO. I nikt więcej. Nie ma powodów – przynajmniej na razie – by w Ziobrze dostrzegać jakiegoś nowego lidera konserwatywnej prawicy. Nie ta osobowość, ale też nie te idee. Nie widać też zmian, które mogłyby sprawić, że Jarosław Kaczyński przebije szklany sufit 30 procent. Jedno nie ulega jednak wątpliwości: bez prezesa PiS może przestać istnieć; bez Ziobry – choć będzie niewątpliwie słabsze – jakoś sobie poradzi. To jakoś może jednak oznaczać, że wprawdzie PiS będzie wchodził do parlamentu, ale nie będzie już rządził... A prawica zostanie w opozycji, do momentu, w którym salon już zupełnie na spokojnie zbuduje sobie salonowy konserwatyzm. Tak jak zbudowała już za pośrednictwem Palikota swoją partię lewicową.

 

Tomasz P. Terlikowski