Nikt, przy zdrowych zmysłach, nie ma wątpliwości, że uchodźcom trzeba pomagać. Nie ma też wątpliwości, co do tego, że konieczne są skoordynowane działania, które powinny zatrzymać wielką wędrówkę ludów, a przede wszystkim wojny i biedę na Bliskim Wschodzie, o Afryce nie wspominając. Tyle, że lekarstwo jakie jest obecnie proponowane przez europejskie mocarstwa jest przynajmniej równie szkodliwe jak choroba, którą ma leczyć. Przyjęcie setek tysięcy, a być może za chwilę milionów uchodźców zmieni całkowicie sytuację społeczną i cywilizacyjną  Europie, zdestabilizuje system i otworzy drogę do nieustannych zamieszek. Jednym słowem dokona się import do Europy choroby, przed którą uciekają teraz uchodźcy.

I właśnie dlatego pomysłom Niemiec trzeba się tak jasno sprzeciwiać. Ale nie oznacza to, że konserwatyści są przeciwni pomocy czy gościnności. I jedno i drugie jest konieczne, bowiem nie tylko wynika z Ewangelii, ale jest także wpisane w komunitariański, wspólnotowy system, które jest bliski konserwatyzmowi. Ale zarówno pomagać, jak i gościć trzeba z głową, a nie tak, by doprowadzić do pozbawienia się jej. Pierwszym krokiem na drodze pomocy jest ofiarność na rzecz osób poszkodowanych przez wojnę. I to Polacy już robią. Sześć milionów złotych to suma darów przekazanych na uchodźców w Syrii przez Polaków za pośrednictwem Kościoła. Oczywiście można powiedzieć, że to za mało, można i trzeba wezwać do większej ofiarności (przede wszystkim siebie trzeba wezwać), tak by jak najwięcej środków za sprawą różnych organizacji trafiało na miejsce wojny, tak by pozwolić ludziom stamtąd pozostać w swoich ojczyznach. Tak, by chrześcijaństwo nie zniknęło, ale i by poszkodowani muzułmanie mogli korzystać z pomocy chrześcijan. To niewątpliwie jest nasz obowiązek – zarówno ludzki, jak i chrześcijański.

Nie ma też wątpliwości, że zadaniem polityków jest budowanie świata sprawiedliwszego, takiego, a także zatrzymywanie wojen. Nie ma powodów, by nie – jeśli okaże się to skuteczne – wysłać wojsk rozjemczych do Syrii i Iraku, by nie wspierać jednej ze stron, która gwarantuje pokonanie ISIS. To także jest nasz obowiązek, a nawet mocniej, to także jest pomoc milionom udręczonych ludzi. Skuteczne doprowadzenie do pokoju, obrona chrześcijan (bo to nasz chrześcijański obowiązek solidarności), ale także jazydów czy zwyczajnych muzułmanów jest także czynem miłosierdzia. I to o wiele trudniejszym niż gadanie (bo lewica na razie głównie gada, a Caritas i inne kościelne organizacje pomagają) o gościnności. To wymaga siły militarnej i męskich wartości, których, jak na razie nie widać.

Oczywiście trzeba też coś zrobić z setkami tysięcy imigrantów i uchodźców, którzy już w Europie są. I tu także potrzebna jest roztropność, która nie musi być sprzeczna z gościnnością. Po pierwsze trzeba więc jasno odróżnić jednych od drugich (co już samo w sobie nie jest proste, ale kraj pochodzenia i chrześcijańskie wyznanie są pewnymi wskazówkami), po drugie odróżnić młodych mężczyzn od rodzin (tym ostatnim pomagajmy przede wszystkim), po trzecie trzeba wspierać tych, którzy gwarantują większe prawdopodobieństwo szybszej (choć wcale nie prostej) integracji, czyli chrześcijan, po trzecie wreszcie trzeba też dać jasny sygnał, że imigracja nie może być wieczna, i że osoby, które nie są uchodźcami, i którym nie zagraża śmierć, a które chcą po prostu poprawić swoje życie będą zawracane do swoich krajów. Tak wiem, że to trudne, ale tylko w ten sposób można zatrzymać masową imigrację i zachować stabilność. Inne rozwiązania tylko pogłębiają kryzys i sprawiają, że na Morze Śródziemne wypływa jeszcze więcej statków, z jeszcze większą liczbą  osób, z których znacząca część nie dotrze do Europy.

Rozsądna polityka oznacza też przygotowanie nie tylko ośrodków (bo przecież nie przetrzymywanie ludzi w ośrodkach jest celem) czy zasiłków (bo nie socjal ma być osiągnięciem), ale strategii integracyjnych dla uchodźców i ich dzieci. Parafie (bo znacząca część z chrześcijan ma własne tradycje liturgiczne) ich własnych wyznań czy wspólnot, kapłani, którzy opieką ich opieką duszpasterską, a w przypadku muzułmanów meczety (tak, tak, bo ludzie mają prawo do własnych praktyk religijnych), ale także kursy językowe, szukanie dla nich odpowiedniego miejsca pracy lub strategie umożliwiające im założenie własnych firm. I wreszcie budowanie wokół nich wspólnoty. To wszystko są zadania, które – jeśli chcemy rzeczywiście przyjąć w gościnę jakąś część, a może wszystkich uchodźców (choć nie powinno to dotyczyć wszystkich imigrantów) trzeba stworzyć. I konserwatysta, państwowiec, chrześcijanin musi mieć tego świadomość. Emocjonalna histeria, przymus medialny czy szantaż moralny nie zastąpią refleksji i decyzji. A także racjonalnej polityki. To z nich, a także ze skutków dzisiejszych działań, a nie z tego, czy teraz składamy odpowiednie deklaracje będziemy rozliczani. Po obu stronach medialnych i politycznych barykad.

Tomasz P. Terlikowski