Wychodziliśmy z kościoła po niedzielnej mszy świętej. I właśnie wtedy podeszli do nas wolontariusze z żółtymi żonkilami. Przyjęliśmy je oczywiście, a przy okazji opowiedziałem dzieciom o tych, co mieszkali tu przed nami, i których zamordowano, bo Hitler nienawidził ich i naszego Boga. Zniszczenie narodu wybranego miało być przecież dowodem na to, że ich Bóg umarł, że to pogański okultyzm Hitlera jest prawdziwy, a nie Bóg Żydów i chrześcijan. Dzisiaj więc trudno nie pamiętać o tych, którzy walczyli o wolność, o godność. I to niezależnie od tego, czy sami wierzyli czy nie. Oni, nawet jeśli byli niewierzący, byli zabijani, żeby zniszczyć Boga Izraela.

Ale ucieszyło mnie również to, że ten symbol powstania w Getcie otrzymałem akurat, gdy wychodziłem z kościoła. Gdy rozmawiałem z wolontariuszami uświadomiłem sobie, że właśnie taka jest moja Warszawa. Wciąż wierząca (bo kościół pełen ludzi), a jednocześnie szczerze pamiętająca o tych, co przed nami mieszkali w naszym mieście i także wierzyli w Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba. Ale to Warszawa także tych, co nie wierzyli i nie wierzą, ale ciągną do kościołów, by tam znaleźć ludzi, którzy też chcą pamiętać. Taką Warszawę wierzącą, pamiętającą, polską i pod gruzami, pod nowymi wieżowcami, żydowską, kocham. To jest moje miasto.

Tomasz P. Terlikowski