Rozmowa ta ma służyć komunikacji. Wydaje się mi bowiem, a mam wrażenie, że podobnie myślą także inni frondyści, że bez próby rozmawiania, diagnozowania problemów (czasem być może diagnozowania przesadzonego czy nieprawdziwego, bo nie jesteśmy nieomylni) nie można nie tylko ich rozwiązywać, ale nawet jasno i zdecydowanie świadczyć o prawdzie Kościoła. I dlatego czasem może zbyt radykalnie, pokazujemy, co nas w naszej wspólnocie boli, z czym trudno nam się pogodzić. Celem nie jest jednak sama krytyka czy samo rozbudzanie emocji, ale załatwianie problemów.

 

Wiem oczywiście, że część z naszych uwag może być wykorzystywane przez przeciwników Kościoła. Problem polega tylko na tym, że we współczesnym, medialnym świecie, nie sposób prowadzić dyskusji tak, by nie dotarła ona do mediów. Każda uwaga krytyczna, nawet jeśli motywowana dobrem Kościoła, będzie przez nie podjęta i rozdmuchana do niebotycznych rozmiarów. I trzeba albo się z tym pogodzić, prowadząc dyskusję w owych mediach albo z ich udziałem, albo ryzykować całkowite przerwanie debaty i zerwanie komunikacji. Wydaje mi się, że bezpieczniej jest jednak rozmawiać, niż nie rozmawiać. Brak rozmowy jest bowiem groźniejszy dla Kościoła, niż jej prowadzenie nawet w towarzystwie wrogich nam mediów.

 

Nie wydaje mi się także, by najlepszym sposobem debaty było udawanie, że problemów nie ma, że jedyne zagrożenia czyhają na nas na zewnątrz. Tak nie jest i nigdy nie było. Najgroźniejsze dla Kościoła – o czym wielokrotnie przypominał Benedykt XVI – zawsze były problemy płynące z jego wnętrza. Dlatego walcząc z przeciwnikami Kościoła (a naprawdę robimy to często i z oddaniem) czasem trzeba nazywać po imieniu (nawet ryzykując pomyłkę) tego, co grozi nam wewnątrz naszej wspólnoty wiary. A robić to trzeba nie tyle przy pomocy jakiejś kościelnej nowomowy, która zbyt często służy do skrywania problemów niż do rozmawiania o nich. Próbą takiego mówienia o trudnych sprawach, zwykłym językiem jest właśnie książka „Chodzi mi tylko o prawdę”.

 

Oczywiście taka postawa oznacza ryzyko popełnienia błędu. I zapewne wielokrotnie, ja osobiście, a być może nasze środowisko, błędy popełnialiśmy. Ale zawsze wynikały one z miłości do Kościoła, z troski o uzdrawianie sytuacji, które wydawały nam się z różnych powodów chore, a nie z woli walki z kimkolwiek czy chęci podważania autorytetu biskupów. Dowodów na wierność Kościołowi, na obronę prawd wiary, na zaangażowanie w obronę życia, Fronda (i to zarówno wydawnictwo jak i portal) daje naprawdę sporo. I jeśli od czasu do czasu wierzgamy czy stawiamy pytania, to wynika to z tej samej troski o dobro Kościoła.

 

Tomasz P. Terlikowski