Sprawa prof. Zbigniewa Krasnodębskiego napawa smutkiem. Jeśli rzeczywiście, a znając moją starą uczelnię i decyzje, jakie na niej zapadały jestem skłonny w to uwierzyć, usłyszał on od rektora UKSW, że ten „musi z nim porozmawiać z powodu jednostronnej polityki”, to trzeba sobie powiedzieć zupełnie jasno, że oznacza to koniec wolności badań i wolności myślenia na UKSW. Ale takie słowa pokazują jeszcze jedno. Otóż ksiądz rektor wpisuje się w mocny (choć wcale to nie oznacza, że liczny) nurt w polskim Kościele, dla którego najważniejsze są dobre relacje z władzami. Jeśli władza coś postanawia, to trzeba się podporządkować. Jeśli władza tnie pis-iorów, to my również jej w tym pomożemy.

 

Ale o tym media milczą. Nie pisze się o tym zwolnieniu, bowiem nie wpisuje się ono w wygodny schemat upartyjniania Kościoła przez PiS. A zresztą z punktu widzenia mainstreamu medialnego zwalnianie „pisowskich profesorów” jest zaletą, a nie wadą. Stąd milczenie w tej sprawie autorytetów i dyżurnych katolików, którzy aż pieją ze złości, gdy prowincjał prosi o milczenie zakonnika. I można by pozostać na tej diagnozie hipokryzji, gdyby nie to, że na takich decyzjach (i podobnych, jakiś czas temu – też z przyczyn proceduralnych – pracę na UKSW stracił dr Paweł Milcarek, jeden z najlepszych wykładowców filozofii na tej uczelni) tracą studenci, którzy tracą możliwość nauki u dobrych specjalistów, których jedyną wadą jest to, że popierają niewłaściwą partię.

 

Tomasz P. Terlikowski