Tak było, gdy w Łodzi zastrzelono polityka PiS. Błyskawicznie okazało się, że mamy przestać wykorzystywać politycznie tę tragedię (a już samo mówienie o przyznależności partyjnej zabitego i zabójcy było takim wykorzystywaniem), że trzeba skupić się na tragedii osoby, a nie na przyczynach. Potem to samo mówiono o krzyżu na Krakowskim Przedmieściu i o tych, którzy go zwalczali. To także miało być niegodne zachowanie. I teraz, gdy człowiek dokonał samospalenia przed Kancelarią Prezydenta, też powtarzamy to samo. Prezydent Bronisław Komorowski już zaapelował, żeby nie wykorzystywać tragedii człowieka do walki politycznej...
Problem polega na tym, że ten czyn coś nam jednak mówi o Polsce. Nie tylko o rządzie Tuska i jego klice, ale szerzej również o całej rzeczywistości, w której bieżąca nawalanka partyjno-medialna przesłania rzeczywistość, w której gadanie o zielonej wyspie czy o kolejnych sukcesach rządu jest istotniejsze niż realne problemy ludzi. Nie zamierzam przy tym twierdzić, że ktoś jest tu bez winy, a ktoś inny ponosi ją w całości, bo to też nie jest prawda. Ale prawdą jest, że ten akt samospalenia dokonał się w takim, a nie innym miejscu, takim a nie innym czasie, i z takich a nie innych pobudek. Nie widzę powodów, by udawać, że jest inaczej. Pobożna mowa trawa, opowieści o dramacie nie mogą tego przesłaniać. W ten sposób odbieramy powagę i dramatyzm czynowi byłego policjanta. Robimy z niego kolejnego szaleńca. A z aktu zdemaskowania matrixu czynimy tylko majaczenia chorego człowieka. A tego nam – nawet w imię chrześcijaństwa – robić nie wolno.
Spojrzenie prawdzie w oczy oczywiście boli. Łatwiej jest zająć się problemami moralnymi (to jasne, że samospalenie nie jest czynem moralnie dobrym, nikt nie będzie o tym dyskutować) czy pochylić się nad dramatem rodziny (i to też jest oczywiste żonie i dzieciom potrzebne jest wsparcie, choćby takie, żeby ta biedna kobieta miała pieniądze na przyjazd do męża), niż odważnie – na ten moment, gdy na moment możemy spojrzeć w oblicze rzeczywistości – zająć się problemem Polski. Nie po to, by dokopać rządowi, ale by zadać sobie pytanie o to, w jakim kraju żyjemy, i czy da się to zmienić.
W niczym nie musi to umniejszać współczucia dla mężczyzny i jego rodziny. Niewątpliwie, tak jemu jak i im, konieczna jest modlitwa, pomoc materialna, wsparcie. Ale jeśli nie chcemy, by dramat, ofiara człowieka, który zdecydował się na taki krok poszła całkowicie na marne, by została zepchnięta w niepamięć nierzeczywistości, to musimy zatrzymać się także nad motywami, które pchnęły go do takiego kroku, nad pytaniami o Polskę i jej stan. O odpowiedzialność za to konkretnych osób i partii (ale wcale nie tylko PO). To nie oznacza „bycia bez serca”, partyjnej nawalanki, ale poważne traktowanie ludzkich dramatów, a nie wypychanie ich z naszej świadomości, by nie przeszkadzały w spokojnym konsumowaniu serwowanej nam nierzeczywistości.