Jarosław Kaczyński i jego partia nie zamierzają wycofać się z pomysłu legalizacji w Polsce kary śmierci. Kolejni posłowie tej partii powracają do tego pomysłu, a jego przeciwnicy (a są tacy w Prawie i Sprawiedliwości) milczą. Pomysł wspierają także (choć podkreślają, że nie ma możliwości jego realizacji) politycy Solidarnej Polski. A prawicowa internetowa brać, jak zwykle w takiej sytuacji, zaczęła szukać odszczepieńców, którzy nie poparli jedynie słusznej i prawdziwej myśli prezesa. I ja też znalazłem się na tej liście. Zarzuca mi się, że głoszę poglądy jak lewica i PO, że szkodzę sprawie PiS-u, i że nie zrozumiałem, że pomysł kary śmierci został rzucony tylko po to, by zaszkodzić Ziobrze i pokazać, kto tu jest naprawdę prawicowy. Dowiedziałem się też, że jestem kaznodzieją i że niepotrzebnie zajmuję się aborcją, która to sprawa – w odróżnieniu od kary śmierci – szkodzi prawicy.

 

Do polemik na poziomie określeń typu TW Terlikowski (a i takie były) zdążyłem się już przyzwyczaić. Każdy, kto nie godzi się na myślenie plemienne (my dobrzy, oni zawsze źli) musi być do nich przygotowany. Ale nie o określenia tu chodzi, a o ukryte założenia, które – jeśli przyjąć, że wyjaśnienia jakie przedstawia się na uzasadnienie powrotu do tego pomysłu są prawdziwe, a wiele wskazuje na to, że są (tak wynika z moich rozmów także z politykami Prawa i Sprawiedliwości) – bardzo źle świadczą zarówno o poziomie katolicyzmu jak i konserwatyzmu polityków PiS. I to z prezesem na czele.

 

Najczęściej powracającym argumentem za koniecznością wprowadzenia tego projektu na wokandę debaty publicznej jest stwierdzenie, że prezes musiał to zrobić, żeby przykryć rozłam w PiS i pokazać, że jest bardziej prawicowy niż Solidarna Polska i Zbigniew Ziobro. Inny powód miał być taki, że prezes zajął się tym problemem, by odbudować poparcie dla PiS. Jeśli rzeczywiście tak jest, a nie można tego wykluczyć, to pokazuje to, że do spraw moralnych, i to najgłębiej, prezes Prawa i Sprawiedliwości podchodzi tylko utylitarnie, jako do narzędzia walki politycznej. Jeśli zgodzić się z opinią, że kara śmierci, czyli poważny problem moralny i religijny, został wykorzystany wyłącznie do budowania poparcia i walki frakcyjnej, to trzeba powiedzieć całkowicie otwarcie, że ci, którzy to zrobili są całkowitymi nihilistami. Wartości mają dla nich znaczenie, tylko jeśli im służą. Polityka jest dla nich ważniejsza, niż moralność i religia.

 

A na takie myślenie u konserwatysty czy tym bardziej katolika zgody być nie może. Polityka jest tylko narzędziem realizacji dobra wspólnego. Jego rozpoznanie dokonuje się jednak na poziomie moralności i religii, a nie czystej gry politycznej. Nie wolno sprowadzać moralności do roli narzędzia w bieżącej polityce. Nie wolno, bo wówczas okazuje się nie tylko, że cel uświęca środki, ale też, że bieżący interes polityczny jest ważniejszy niż wieczne wartości. Partia konserwatywna, która przyjmuje taki sposób myślenia, nie tylko przestaje być konserwatywna, ale też w istocie przestaje być potrzebna. Niczym istotnym nie różni się bowiem od pozostałych. Tak jak dla nich istotne są tylko interesy.

 

Katolik nie powinien w takiej sytuacji milczeć także dlatego, że rozmywane są jasne pryncypia religijne, tylko po to, by usprawiedliwić działanie lidera jednej z partii. Nauczanie Kościoła – a jego wyrazicielem jest papież (dodajmy obecny, a nie taki, który nam odpowiada), a nie prezes, nawet najlepszej partii – jest jasne. Kara śmierci może być dopuszczona, jako rozwiązanie moralne TYLKO w sytuacji, gdy nie istnieją inne godziwe metody zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom. Może to być sytuacja wojny lub takiego osłabienia struktur państwa (na przykład państwo upadłe), które uniemożliwia realizację bezpieczeństwa obywateli przed oprawcą w sposób inny niż kara śmierci. Polska nie znajduje się w takiej sytuacji. Nie ma moralnych powodów, które mogłyby usprawiedliwić przywrócenie czy wykonywanie kary śmierci. Udawanie, że jest inaczej, i to tylko po to, by usprawiedliwić głupie pomysły lidera partii zwyczajnie nie mieści się w kanonie zachowań katolika. Dla mnie, a wierzę, że także dla katolików posłów PiS i SP, istotniejsze od ich własnych poglądów jest nauczanie Kościoła. To zaś jest takie a nie inne. I nie widzę powodów, by w imię partyjnych interesów, godzić się na pomijanie nauczania Kościoła. To Kościół prowadzi nas ku zbawieniu, a nie prezes i partia.

 

Tomasz P. Terlikowski